Potrzebujemy Twojej pomocy!

Na stałe wspiera nas 473 czytelników i czytelniczek.

Niestety, minimalną stabilność działania uzyskamy dopiero przy 500 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Bruno Jasieński, But w butonierce (tomik), Śmierć Pana Premiera
Deszcz → ← Perche?

Spis treści

      Bruno JasieńskiBut w butonierceŚmierć Pana PremieraRapsod

      1
      Eleganckie, otwarte landau
      Z fantazyjnie filmową szybkością
      Elastycznie tańczyło po nierównym bruku
      Zaprzężone w dwa białe, rasowe ogiery.
      5
      Pan Premier z wysokości pluszowej poduszki,
      Oddając z lekka-grzecznie ukłony en gros,
      Jak ktoś, kto ma cylinder i dobre maniery,
      Myśli z przyjemnością:
      — Świat jest, w zasadzie, piękny.
      10
      I słońce jest piękne. Niewątpliwie… —
      (Pan Premier jest, jak zwykle, po dobrym śniadaniu)
      — I piękne są dziewczęta w wiosennych manteaux
      Na swoich śpiewnych biodrach kroczące leniwie.
      Np. ta blondynka — pulchna, jak ciasteczko… —
      15
      (Pan Premier zakurzył buty przy wsiadaniu,
      Otrzepuje je z lekka chusteczką)
      — I jaka nadzwyczajna we wszystkim harmonia! —
      (Pan Premier myśli filozoficznie)
      — Przecież nie widzi chyba niewidomy!
      20
      Przez to, że węglarz jest brudny i czarny,
      Jaśniej i bielej wyglądają domy.
      (Zdaje się nawet jakiś myśliciel już to rzekł.)
      I czym by było np. resorne landau,
      Gdyby nie było wcale trzęsących dorożek?
      25
      Albo czy kwitłyby tak pięknie drzewa,
      Gdyby zbrakło na świecie zwyczajnego… gnoju… —
      (Pan Premier poetyzuje.
      Jest dziś w wybornym nastroju.
      Wiosna go olśniewa.)
      30
      — I jak wobec tych pięknych rzeczy są komiczni
      Wszyscy posłowie socjalistyczni
      Z tym swoim brudnym ludem, którym ciągle straszą.
      Oni są po pierwsze nie-e-ste-tycz-ni…
      Tak przesiąkli kapustą i kaszą…
      35
      Nie potrafią ocenić jak cudnym jest życie.
      I w ogóle, gdy świat jest cały taki piękny, —
      Bez wątpienia
      Jest po prostu nieprzyzwoicie
      Robić w nim jakieś zatwardzenia… —
      40
      Hoppp…
      Intermezzo.
      Lekkie wstrząśnienie.
      Szprycha zadziała koło w ciężarowym wozie.
      Białe konie kłusowieją dalej.
      45
      Pan Premier uprzytamnia sobie, że siedzi w powozie
      I jedzie na posiedzenie.
      Na poduszce, w skórzanym portfelu
      Leży jego mowa,
      Którą ma dziś wygłosić przed plenum.
      50
      Rzecz niby, w zasadzie, nie nowa…
      Dobrze jednak, że dziś jest w humorze,
      To mu w takich razach dodaje tlenu.
      Poza tym mowa mu się udała,
      No… i teraz jest tak pięknie na dworze…
      55
      Gdy przymknie oczy, bez mała
      Zdaje mu się, że jest Wielkim Księciem
      I jedzie gdzieś po miękkiej fiołkowej łące…
      (I ludzie najtrzeźwiejsi mają swe poezje…)
      — Jednak to wszystko jest strasznie męczące… —
      60
      Myśli Pan Premier z dystyngowanym ziewnięciem,
      Z którym mu jest bardzo do twarzy…
      — Dzisiaj w Sejmie 3 interpelacje,
      Nie licząc samych wniosków nagłych…
      Ten pasztet wczoraj na kolację
      65
      Na intencję holenderskiej misji
      Był stanowczo cokolwiek nieświeży…
      Poza tym interview 8 dziennikarzy
      W sprawie nowej państwowej emisji…
      (Strasznie ciekawy naród — ci Polacy…)
      70
      Potem bankiet u Ministra Zdrowia
      Z 50-ej okazji urodzin…
      Wszystko to, jeśli się zmierzy, —
      Wypadnie na pewno 12 godzin pracy.
      Robotnicy krzyczą ośmiu godzin!
      75
      Zobaczyliby ile mamy ich my, Ministrowie!
      Ale to ich nie obchodzi… —
      Tymczasem słońce świeci tak różowo…
      Na ulicach bieleją kasztany…
      Pan Premier nie wie co się dzieje z jego głową
      80
      Jest zupełnie słońcempijany.
      Budzi się w nim odwieczny u człowieka kult Rha.
      Stara się myśleć nad swoją mową.
      Na porządku jest kwestia agrarna.
      Mowa jest stanowczo non plus ultra.
      85
      Mocna. Zwięzła. Lapidarna.
      Przy tym kwiecista i patriotyczna.
      Wynalazł nawet piękną cytatę z Verhaerena…
      Jutro już będą o tym czytać sojusznicy…
      W Sejmie można liczyć na poparcie.
      90
      Zrobi się mały rwetes na lewicy…
      Zresztą, mówiąc otwarcie,
      Zważywszy pro i contra pewnym jest, że chociaż…

      Ryży, uciekający robociarz
      W granatowej, połatanej bluzie…
      95
      Smutne niebieskie oczy — sen o eskimosie…
      Pan Premier czuje jakiś dziwny swąd…
      Coś go kręci w nosie…
      Musi kichnąć…
      — Zaraz… aale skąd?… —

      100
      I-czi-hi!!!

      Białe szalone konie, całe w krwi i w pianie,
      Ponoszące na oślep ulicą
      Zaplątanego w lejcach siwego stangreta…
      Ktoś krzyczący przeraźliwie — Ooooo!! —
      105
      Ktoś drugi wystraszony, spłaszczony przy ścianie.
      I czarne, roztrzaskane na drzazgi landau…

      Ludzie.
      Otoczyli.
      Krzyczeli.
      110
      Machali rękami.
      Znalazł się pompatyczny, zaspany constabel
      Popychali się. Pchali. Wzdychali.
      Wyciągnęli czarne palto z nogami
      I z czymś mokrym, zamiast głowy…
      115
      Wszystko było fashionabl.
      Ktoś pobiegł dzwonić po pogotowie.
      Ktoś opowiadał jakąś dziwną okoliczność…
      — Proszę się nie tłoczyć, Panowie. —
      Powiedział poważnie okręgowy
      120
      I zaczął rozpychać publiczność.
      Stali. Ubolewali. Wzdychali.
      Kołysali domyślnie głowami…
      A jeśli?..
      Przyjechała karetka —
      125
      Podnieśli.
      Kapało na ziemię.
      Dużo lepkiej, brunatnawej krwi.
      Jakaś dama fiołkowo-biała
      Powiedziała: «Fi!»
      130
      I zemdlała.
      Wsadzili. Odjechali.
      Każdy cisnął się. Każdy chciał zobaczyć z bliska.
      Policjant urzędowym tonem, dla formy,
      Poprosił nie robić zbiegowiska.
      135
      Tramwaj ruszył z dzwonieniem, zgrzytaniem.
      Potoczyły się dorożki, platformy.
      Poszli ludzie. Pojechały landa.
      Samochody. Karety. Mail-coache.
      Długa kołopędna girlanda
      140
      Po nieznanej, linijnej wytycznej…
      Z akacji opadały białe, ciężkie płatki…
      Na rogach dyskutowali jeszcze długo
      O sytuacji politycznej.
      W drukarniach układali nadzwyczajne dodatki…
      145
      Została czerwonawa plama na asfalcie.
      Konie ją rozniosły na kopytach.
      Rozmazały ją koła, obcasy…
      Chłopiec z cukierni lizał palce po biskwitach.
      Państwo za wielką szybą jedli ananasy.
      150
      Pani mówiła panu: — Jutro nie przyjadę… —
      Przyszedł łysy, parszywy pies
      I zaczął lizać
      Lepką, słodko-kwaśną marmoladę.
      x