„Albo pić lepsze wino — myślał — albo dowiedzieć się czegoś nowego! — Jest tu trzech Polaków, niechby o swoich tam śmieciach coś powiedzieli. Da się może zrobić artykuł”.
— Mój Borowski — zaczął tedy wytrawnie, z daleka — u was podobno nie ma kawiarni?
— Nie ma.
— Bój się Boga!
— Czy to źle?
— I ty pytasz? — Tam, gdzie nie ma kawiarni, wszystko, co twórcze, a samotne być nie potrafi, wkurczy się, wgrzęźnie, da się wnękać w obmierzłe idealiki mieszczaństwa… No, a tyngle macie?
— Jest jeden.
— Strzeżcie go, by nie upadł!… No, i cóż wy tam jeszcze macie? Kobiety ładne?…
— Są.
— To się wie. Jeżeli który z panów twórców — zwrócił się do obecnych — życzy sobie zaznać nadzwyczajnych transów, radzę zakochać się w Polce. — (Tu Jelsky poczuł z prawdziwą satysfakcją ostre spojrzenia Kunickiego, Müllera i Borowskiego). — Pomyślcie tylko! — największe imiona wielkie raczyły robić tu reklamę: Byron, Shelley, Heine, Lenau, Napoleon, Szopen, Mickiewicz, Balzac…
— Müllöcker — zadowolił się krótkim odcięciem Borowski i zanucił na poczekaniu aryjkę z Bettelstudenta.
— No, a teatr? Aktorów musicie mieć nadzwyczajnych?
— Tylko repertuar przynoszą nam raki z Europy — wtrącił autor dramatyczny. — Nad rakami czuwają augurzy dziennikarscy. Muza komedii, zestarzawszy się we Francji, przyjęła u nas funkcje guwernantki i wyprowadza na scenę dziecinny dramat. Szekspir, zmęczywszy się sztucznym entuzjazmem Berlina, przychodzi od czasu do czasu przespać się na scenie warszawskiej. Szekspira grywają u nas rzadko, ponieważ autor nie bywa na „czarnej kawie”.
— Very well! — Jelsky ożywiał się jak rtęć i wyciągał już notes.
Borowski zerkał bokiem na mecenasa i rozumiał, że jemu milczeć tu nie należy. Gotował się więc i on.
— No, a literatura? — indagował Jelsky z ołówkiem w ręku. — Co robią nasi pisarze?
— Leją przeważnie w puste miechy współczesnych dusz tęgie stare wino — odparł Borowski, przygotowując twarz do mimiki. — Toteż przeszłość przypomina się nam żywo, „rozszerza piersi”. Czasami rozszerzy… piersi i przypomni się zanadto, jak to zwykle bywa po winie. Ale my to wszystko połykamy z powrotem, ponieważ cenimy tradycję jako sakrament. — Poza tradycją dozwolone są tylko myśli o biedzie i połączone z nią sentymenty, ponieważ charakter narodowy tych poematów odczuje nie tylko głowa, ale i kieszeń, która jest zawsze najbardziej narodowa i sentymentalna. Recenzent siądzie na książce i wie, że ma do czynienia z tendencją sympatyczną, która, jak czuć najwyraźniej, nikogo nie uraża, nikogo nie kole. „Nie wnosi przeto rozterki między warstwy społeczne. Aby spokój, aby harmonia! Bo oto czyha na nas hakatysta! Zbijmy się do kupy jak owce — nie połknie nas dzieciożerca. A jeśli połknie, nie strawi gromadą…”. Łagodni Słowianie, przywykliśmy od wieków bronić się przeciw zachodniej kulturze płodnością. Już w uniwersytecie zaopatrujemy się w róg obfitości i — co za tym idzie — w dumę i ostrożność ojca rodziny. Jeśli się potem jakie myśli w nas rodzą, zanosimy je wnet ze skruchą pod małe nóżki tłustego bankiera.
— Więc bogate mieszczaństwo nie lubi u was nowych myśli?
— Tego nie można powiedzieć. Widzisz, Jelsky, pieniądz rusza się u nas żwawiej niźli nauka i sztuka, nic dziwnego, że i myśl ruchliwsza przy nim się staje. Mieszczaństwo nie lubi tylko samodzielnych, zwłaszcza miejscowych porodów myśli i, gdzie może, urządza sztuczne poronienia z namiętnością starych akuszerek. Nie przeszkadza to tym panom opiekować się instytucją dla porodów fenomenalnie już twardych i uciążliwych, dzięki którym przychodzą na świat wielkie i ciężkie kobyły rasy germańskiej, machiny wytrzymałe, juczne i bezpłodne jak muły! — Jest i nauka w kraju, wbrew prasie i na przekór społeczeństwu! Złośliwość tę zawdzięczamy finansom.
Jelsky skoczył z krzesła i nalał Borowskiemu wina.
— Co za aktor kapitalny!… Ze wszystkich etranżerów najbardziej lubię Polaków: nikt tak namiętnie nie szkaluje stosunków swego kraju, jak oni… Mój Borowski, a kto tam u was zajmuje się właściwie literaturą, czytuje książki?
— Krytycy i panienki.
— A kokoty nie?
— Kokoty boją się jej, ponieważ jest zanadto cnotliwa. Gotowe się nawrócić i wykoleić w życiu.
Pan von Hertenstein wtulił się w kąt kanapy i patrzał rozmarzonym wzrokiem na Borowskiego i Jelsky'ego.
— Jelsky, jestem dumny z twej przyjaźni. Chcesz się czego napić, Jelsky? — pytał raczej z przyzwyczajenia, gdyż na stole stała pełna butelka.
Ale Jelsky'ego pochłaniał całkowicie interview.
— Skończyliśmy zatem z literaturą i nauką — obliczał na palcach. — No, a malarstwo? Co tworzą malarze?
— Oni nie tworzą, lecz malują pilnie to, co stworzył kto inny.
— Mianowicie kto taki?
— Krawiec.
— Aha! Portreciści mają się zwykle świetnie.
— Bogać tam! Krzątają się wprawdzie, jak mogą. Wyprawili kolację „w kraju i dla kraju”, naspędzali posażnych panien do „zaczarowanego lasu”, pokazali społeczeństwu łydki w „turnieju rycerskim”… Ale indyferentyzm ogółu!… Zresztą, u nas mało kto nosi szatę godną wykwintnego pędzla artysty.
— No, a cóż robi szlachta dla sztuki?
— Każe portretować swe konie, co posłuszniejsze; przy czym sądzi się być wolną od zarzutu nieuleczalnego marzycielstwa. Pochodzi to stąd, że konie polskie, według znanego estetyka, powinny posiadać charakter syntetyczny.
— Więc końscy malarze są niejako syntetykami ducha narodowego?
— Tak dowodzi estetyk… Boże, jak ci końscy malarze świetnie się mają! W rozmowach krytykujemy ich obficie, ponieważ zemsta jest jedyną rozkoszą naszych biednych bogów na nudnym Olimpie.
— No, a świeże pomysły w malarstwie?
— Są. Panoramy!
— O jerum! — westchnął Jelsky.
— „Nie tylko malowano, ale i prawdziwie: z fonem na przodku” — z piaskiem, żwirem, drabiną i starym kamaszem.
— Co oznaczają te symbole?
— Wojnę. Na wszystkich cykloramach przedstawiane są mianowicie bitwy. — Jest to przeważnie gust warstwy, która tak szybko wchłania narodowe tradycje, że w krótkim czasie znienawidziła — Żydów. Stąd pochodzi antysemityzm, bo dotychczas mieliśmy tylko pisma antysemickie.
— A propos pism… Czemuś zbladł, Borowski?… Czy tanio robi się u was opinia?… No, mówże!
— My Polacy nie boimy się wroga, nie boimy się Boga, nie boimy się sumienia, ale boimy się „Kuriera”! — Nie będę nic gadał!
— Opinia, znaczy, robi się u was łatwo i tanio.
Tu Jelsky powstał i ostentacyjnie poprzez stół uścisnął rękę Borowskiemu.