KUBUŚ: Oto więc leżę w łóżku, czując po opatrunku odrobinę ulgi; chirurg odjechał, gospodarstwo ułożyli się do spoczynku. Izba ich oddzielona była od mojej jeno rzadkim przepierzeniem z desek oklejonych szarym papierem z kolorowymi obrazkami. Leżałem, nie mogąc usnąć; wśród tego słyszałem głos żony mówiącej do męża: „Daj mi pokój, nie mam ochoty do figlów. Biedny nieszczęśnik, który omal nie skonał pod naszym progiem!”…
— Kobieto, opowiesz mi to później.
— Nie, nie chcę. Jeśli mnie nie zostawisz, wstaję z łóżka. Chcesz, abym miała głowę do tego, po takim zmartwieniu!
— Jeśli się będziesz tak drożyć, możesz się załapać.
— To nie dlatego, żeby się drożyć, ale naprawdę ty bywasz niekiedy tak uparty!… tak uparty!… bo to… bo to…
Po dosyć krótkiej pauzie mąż podjął rozmowę i rzekł:
— No, kobieto, przyznajże teraz, iż niewczesnym współczuciem wpakowałaś nas w kłopot, z którego diabli wiedzą, jak się wyplątać. Rok jest lichy; zaledwie będziemy mogli nastarczyć potrzebom naszym i dzieci. Zboże wprost na wagę złota! Wina na lekarstwo! Gdyby jeszcze znaleźć jakąś pracę; ale bogaci się kurczą, biedacy nie mają zarobku; na jeden dzień zatrudniony, cztery traci się darmo. Nikt nie płaci tego, co winien; wierzyciele ścigają z nieubłaganą zajadłością; i ty właśnie wybierasz tę chwilę, aby ściągnąć tu jakiegoś przybłędę, obcego człowieka, który będzie siedział nam na karku, póki się spodoba Bogu i chirurgowi niekwapiącemu się go uleczyć; wiadomo bowiem, iż każdy chirurg stara się przeciągać chorobę, ile tylko może; przybłędę, powiadam, który nie śmierdzi ani szelągiem i który w dwój- i w trójnasób pomnoży nam wydatki. Kobieto, kobieto, jakże ty się pozbędziesz teraz tego człeka? Mówże co, żono, dajże jakąś rację.
— Czyż z tobą można mówić?
— Powiadasz, że jestem wściekły, że gderam; ciekawym, kto by nie był wściekły? kto by nie gderał? Było jeszcze w piwnicy trochę wina: zobaczysz, czy długo się uchowa! Panowie chirurdzy wypili wczoraj przez wieczór więcej niż my i dzieci przez cały tydzień. A chirurg też nie będzie przychodził darmo, możesz sobie wyobrazić: któż go zapłaci?
— Tak, bardzo rozumnie mówisz i dlatego że taka bieda, czynisz co możesz, aby postarać się o nowe dziecko, jak gdyby ich nie było dość.
— Ale nie!
— Ale tak; jestem pewna, że zastąpię.
— Za każdym razem to powtarzasz.
— I nigdy nie chybiło, zwłaszcza kiedy ucho mnie swędziało, a czuję swędzenie jak nigdy.
— Et, ucho…
— Nie dotykaj! zostaw moje ucho! zostawże, człowieku, czyś oszalał? pożałujesz!
— Aha! toć poszczę już od wilii św. Jana.
— Póty będziesz wojował, aż… a potem za miesiąc będziesz się wykrzywiał, jakby to było z mojej winy.
— Nie, nie.
— A za dziewięć miesięcy jeszcze gorzej.
— Nie, nie.
— Zatem sam chcesz?
— Tak, tak.
— Będziesz pamiętał? nie powiesz jak za każdym razem?
— Tak, tak…
I oto pomału z nie, nie do tak, tak ów człowiek wściekły na żonę, iż dała się zmiękczyć uczuciu ludzkości…
PAN: Właśnie sobie czyniłem tę uwagę.
KUBUŚ: To pewna, iż ów mąż nie był zbyt konsekwentny; ale był młody, a żona ładna. Nigdy nie robi się tyle dzieci co w czasach nędzy.
PAN: Nic się tak nie mnoży jak biedacy.
KUBUŚ: Jedno dziecko więcej, to nic dla takich ludzi; miłosierdzie boskie je wyżywi. A potem, to jedyna przyjemność, która nic nie kosztuje; człowiek pociesza się tanim kosztem w nocy po utrapieniach dnia… Z tym wszystkim uwagi gospodarza nie były bez słuszności. Podczas gdy sam to sobie mówiłem, uczułem gwałtowny ból w kolanie i wykrzyknąłem: „Au! kolano!”. A mąż na to: „Och! żono!”… A żona: „Och! mężu! ależ… ależ… ten człowiek tam jest!”.
— No więc cóż ten człowiek?
— Może słyszał.
— A niechby słyszał.
— Nie będę mu śmiała jutro w oczy spojrzeć.
— A to czemu? Czy nie jesteś moją żoną, czy nie jestem twoim mężem? Czy mąż ma żonę, a żona męża na darmo?
— Och, och!
— Cóż takiego?
— Ucho!…
— Cóż, ucho?
— Gorzej niż kiedy.
— Śpij, to przejdzie.
— Nie potrafię. Och, ucho! ucho!
— Ucho, ucho, łatwo to mówić…
Nie umiem wam powiedzieć, co zaszło; ale kobieta powtórzywszy kilka razy ucho, ucho głosem cichym i przyspieszonym, zaczęła wreszcie bełkotać przerywanymi głoskami u… cho… u… c h o…, a potem w następstwie tego u… cha… sam nie wiem, co jeszcze; wszystko razem w połączeniu z milczeniem, jakie zaległo potem, pozwoliło wnosić, iż swędzenie ucha uśmierzyło się w ten lub ów sposób, mniejsza o to, jak: co mi zrobiło szczerą przyjemność. No, a dopiero jej!