Wesprzyj Wolne Lektury 1,5% podatku — to nic nie kosztuje! Wpisz KRS 00000 70056 i nazwę fundacji Wolne Lektury do deklaracji podatkowej. Masz czas tylko do końca kwietnia :)

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Mieczysław Braun, Przemysły (tomik), Dzień powszedni
Na zakończenie książki → ← Zaczarowana karczma

Spis treści

      Mieczysław BraunPrzemysłyDzień powszedni

      1
      Na zawiasach poranku do wieczornej pory,
      Otwarty ścieżaj, stoisz, jak wrota obory,
      Z której woły robocze pędzą ludzie biedni…
      Witaj, pachnący pracą, świeży dniu powszedni!
      5
      Już słońce, nad wysokim sufitem ukryte,
      Przez szybę, dzwoniąc, ranną składa ci wizytę,
      I po nocnej niewiedzy płynnych marzeń sennych
      Oddaje władzę dziejom spraw żywych i cennych.
      Dzień wysokim pochodem w niebios czapie chmurnej,
      10
      Zaprawiony w zawodach, rankiem wszczyna turniej;
      Jeszcze cichej melodji szumi przyśpiew długi,
      Jeszcze suną po niebie przewlekłe snu smugi,
      Gdy dźwigasz się z pościeli i w rozumnym buncie
      Bose stopy na twardym dumnie stawiasz gruncie,
      15
      Pobudką spieszysz myśli, rozkazem gonitwy,
      Przebudzony i czujny, już gotów do bitwy.
      Rozpoczęte zapasy. Dzień szczękiem oręża —
      Gwarem świata uderza, jeszcze nie zwycięża,
      Lecz skrada się i zdarzeń pociskami celnie
      20
      Napada cię i zranić próbuje śmiertelnie,
      Na wątłe bary wtłacza tęgi wór ciężarów,
      Pod stopami otwiera nagle ciemny parów,
      I w przepaść próżną spycha, lub z uśmiechem dziecka
      Znienacka cię urzeka siła dnia zdradziecka!
      25
      Znów deszczem siepie w oczy, albo wiatrem parzy, — —
      Jak na morzu burzliwem garstkę marynarzy,
      Gdy czoła rozpalone powiew smutku chłodzi,
      Bezwylądnie przepędza w obciążonej łodzi, — —
      Tak myśl twą w krętych wirach tłumi huk i zamęt
      30
      I w szumie piennym cichnie wołanie i lament…
      Już pod pełnią słoneczną wypukłe południe
      Praży blaskami bitwę, prowadzoną żmudnie,
      Gdy kilofem górnika rąbiesz w odłam skalny,
      Który stygnie i spada — czas nieodwracalny,
      35
      Albo nożem rozcinasz ciężkich godzin gęstwę, —
      Ach, ile sił potrzeba, żeby serce męstwem
      I dzień uśmiechem nalać, jak winem łez czystych,
      I w końcu zamknąć klamrą, niby rymem dystych,
      Pod wieczór dobrotliwy, kiedy serce wierzy!…
      40
      O, ciche niebo w oczach! ostatnia wieczerzy!…
      Przez bandaże obłoków, które zwilża rosa,
      Gwiazd gwoździami pokłute, krwią broczą niebiosa,
      Dzień w samo słońce ranny stacza się i spada,
      Zamroczona wygląda księżyca twarz blada,
      45
      Jak popiół drzew spalonych pod ognistą kulą…
      Do zmierzchów zapomnienia godziny się tulą…
      Zatrzaśnięto drzwi w górze. Już bitwa skończona.
      Pokonany przemocą ogromny dzień kona,
      Garściami gwiazdy sieje na zemstę swej klęsce,
      50
      Szczęśliwą groźbą jutra raduje zwycięzcę,
      Który, wzmocniony walką, niepokorne czoło
      Stawia dniom, zaplątanym w nieustanne koło.
      x