Cyd Hamed Benengeli powiada, że pleban z balwierzem przez miesiąc prawie nie zajrzeli do Don Kichota, a to z obawy, żeby sobie nie przypomniał dawnych bzików i żeby mu nie przyszła ochota na nowo je rozpocząć. Odwiedzali wszakże często ochmistrzynię i siostrzenicę, zalecając im zawsze, żeby starały się wynajdywać rozmaite rozrywki Don Kichotowi, żeby mu dawały do jedzenia posilne i zdrowe pokarmy, mięsa jak najwięcej, bo idzie głównie o pokrzepienie mózgu, z osłabienia
którego wszystko złe widocznie wynikło. Kobiety zaręczały, że trzymają się tego przepisu i że na przyszłość trzymać się go będą z całą ścisłością, bo widzą dokładnie, że Don Kichot miewa chwile szczęśliwe, w których zdaje się być przy zupełnym rozumie. Niezmiernie ucieszyli się tym pleban z balwierzem, przypisując tak pożądany skutek swojemu zaklęciu, którego osnowę opisaliśmy poprzednio w pierwszej części, a
ostatnim rozdziale tej wielkiej i prawdziwej historii.
Nie wierzyli oni, żeby kiedy bądź całkowicie z tej choroby mógł się wydobyć, chcąc wszakże przekonać się osobiście o ile prawdą było, co im kobiety mówiły, postanowili odwiedzić go i zobaczyć, jak się też miewa. Umówili się przeto, żeby ani słówka przy nim nie pisnąć o błędnym rycerstwie, bo za lada dotknięciem niezabliźniona jeszcze rana łatwo rozognić się może.
Tak nastrojeni, weszli do niego i zastali go siedzącego na łóżku w kaftanie zielonym kucbajowym, z czerwoną wyblakłą szlafmycą na głowie, tak znędzniałego i wychudłego, iż do mumii bardziej, niż do żyjącej istoty był podobny. Przyjął ich nader przyjacielsko, a na pytania o zdrowie odpowiadał bardzo roztropnie, przyzwoicie i z wielką uprzejmością za nie dziękował. Po dość długiej gawędce o różnych rzeczach rozmowa zeszła jakoś na politykę i sztukę rządzenia; mówiono
wiele o rozmaitych reformach, potępiano jeszcze więcej, wykazywano bez miary nadużycia i niesprawiedliwości, praw stanowiono bez liku; słowem, każdy z trzech przyjaciół zdawał się być nowym prawodawcą, wielkim rodu ludzkiego dobroczyńcą, drugim Likurgiem lub poprawnej rasy Solonym, a wszyscy razem cały porządek rządowy i administracyjny kraju tak przenicowali i przerobili, jak kowal, kiedy weźmie sztabę żelaza i przy pomocy ognia wykuje z niej coś zupełnie nowego i potrzebnego. Don Kichot całą tę rozmowę prowadził tak rozsądnie, poważnie i głęboko, że obydwaj przyjaciele naprawdę wierzyć zaczęli w zupełny powrót jego
do zdrowia i rozumu.
Siostrzenica i ochmistrzyni, obecne tej rozmowie, zalewały się łzami radości jak bobry i nie wiedziały, jak Bogu dziękować, że pan ich tak ślicznie już na rozumie wyzdrowiał. Pleban wszakże, niezmiernie zdziwiony nagłą odmianą, chcąc się o jej stanowczości przekonać, zmienił nagle plan poprzednio ułożony i od niechcenia rozmowę naprowadził na świeże nowiny ze stolicy i dworu. Zdaniem jego, miała to
być próba nieomylna stanu zdrowia pacjenta. Między innymi więc wspomniał, że Turcy z ogromną flotą wyprawiają się znów na chrześcijan; jest że to wiadomość niezawodna i nie wiadomo tylko, gdzie uderzy ta straszliwa burza. Całe chrześcijaństwo, przejęte zgrozą, garnie się pod sztandary, aby stawić opór bisurmańskim zagonom, a jego królewska mość król hiszpański kazał już uzbroić należycie wybrzeża Neapolu, Sycylii i Malty.
Don Kichot odpowiedział na to:
— Jego królewska mość działa jako przezorny i mądry wojownik, że zawczasu kraje swoje przeciw napadowi wroga ubezpiecza; gdyby wszakże chciał mnie posłuchać, podałbym mu radę, o której w tej chwili nikomu się nie śni zapewne.
Pleban usłyszawszy te słowa, pomyślał sobie zaraz: Boże litościwy, biednyś ty mój Don Kichocie, nic nie pomoże, jak byłeś wariatem, tak i jesteś.