Wolne Lektury potrzebują pomocy...

Dzieciaki korzystające z Wolnych Lektur potrzebują Twojej pomocy!
Na stałe wspiera nas jedynie 415 osób.

Aby działać, potrzebujemy 1000 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Wybierz kwotę wsparcia
Tym razem nie pomogę
Dołącz

Dzisiaj aż 15 770 dzieciaków dzięki wsparciu osób takich jak Ty znajdzie darmowe książki na Wolnych Lekturach — dołącz do Przyjaciół Wolnych Lektur i zapewnij darmowy dostęp do książek milionom uczennic i uczniów dzisiaj i każdego dnia [kliknij, by dowiedzieć się więcej]

x
Oczy w niebiosach → ← Sidi-Numan

Spis treści

      Bolesław LeśmianPoematy zazdrosneWieczory

      Wieczory moje, minione wieczory,
      Widmem pierścieni złotych i bransolet
      Zdobiące sosen pordzewiałe kory
      I brzóz biel nikłą!
      Szkarłat i fiolet
      Snem powikłanym znoją się na chmurach,
      Nim się chmur brzegi mgłą zieleni omszą
      I w dym zszarzeją w spalonych lazurach.
      Głębina parku staje się znajomszą
      Nozdrzom, co węszą całe gniazda woni
      W zagąszczach krzewów, bo, nabrzmiałe zmierzchem,
      Kwiaty rozpustniej swych pyłów rozpierzchem
      Drażnią powietrze, przypadłe do skroni
      Ziemi, podziemnym opętanej szałem
      I czyhającej na zejście niebiosów
      Do jezior głębi…
      W uciszeniu białem
      Oparów, w nic się złocących powoli,
      Włóczy się mrowie snów, przysiąg i losów
      Niczyich, własnej zostawionych doli,
      Nieprzynależnych, prócz siebie, nikomu!
      Dusza w tem mrowiu szuka pokryjomu
      Wróżb na dzień zeszły… Zaś dłonie obiedwie,
      Choć nieruchome zadumy drzemotą,
      Czują się — niby wyciągnięte w złotą
      Dal — w taką złotą, że widną zaledwie
      Oczom, — że aż się w oczach dzieją zmory!…
      Wieczory moje, minione wieczory!
      Gdziem was nie widział? Na łąkach, obłokiem
      Kwiecia zbryzganych! I w lasu przestrzałach,
      To tu — to ówdzie wyszperanych okiem
      Wśród pni, zestawnych w dowolne szpalery…
      Na kołach wozu, które senny wałach
      Słońcu na pokaz wlecze, — wszystkie cztery
      W ruchliwy koral mieniąc pracowicie…
      Na stepach, kędy niespodziane drzewo
      Tak się przestrzeni narzuca obficie,
      Że się niebiosom czarna staje wnęka!…
      W stodół szczelinie, zaprószonej plewą, —
      W szparach opłotów, gdzie przez wybój sęka
      Błękit przecieka potajemną strugą
      Kropla po kropli — pokrzywom na liście…
      Na stogach siana, co, parząc za długo
      Zieleń na słońcu, błękitnieje mgliście…
      Wśród wierzb, pokłonnych swych gałęzi zwisem
      Nurtom ruczajów… I na wzgórzu łysem,
      Rudem od szczawiu rdzy i dziennych spiekot…
      Na strzech jedwabiu, co, w bociani klekot
      Wsłuchane, w gnuśnej grzybieją tęsknocie…
      Na zgromadzonem w skrzętny wieniec złocie
      Splotów dziewczęcych — i na srebrze starczem
      Jakowejś brody wędrownego dziada!…
      W zielonych szybach rozszalałych karczem,
      Skąd wrzask pijany, wybuchając, wpada
      W pobliski cmentarz, co przekrwawia w ponsy
      Krzyże przejrzałe i brzóz nagłe wstrząsy
      I swych jarzębin ogniste paciory!…
      Wieczory moje, minione wieczory,
      Pełne zarazy urojonych sprzyjań
      Duszy, na żmudny sen o szczęściu chorej
      I zasłuchanej w szmer waszych przemijań
      Obłoków skrajem!…
      Gdziekolwiek zwidziane —
      Wszystkie was wlokę w ślad mojego cienia,
      Co źdźbłem błękitu kołacze we ścianę
      Chaty, wyśnionej stopom w dniu zmęczenia…
      Żadnego nie brak! Wszystkie pamięć złocą,
      Jako dłoń skąpca wszystek skarb sygnetów, —
      Bom zawiekował duszą w fioletów
      Waszych mgławicy, zapodzianej w sobie!
      Śmierć mi nie będzie wiekuistą Nocą.
      Lecz wiekuistym Wieczorem!… Gdy w grobie
      Zdziwię się nagle — bezniebny, beztęczny,
      Szparom i trafom bylejakim wdzięczny
      Za przypomnienie bylejakich rzeczur,
      Kałużysk brudnych lub żabich poziewań, —
      Zlećcie się ku mnie — złotsze i zaklętsze —
      Na ten ostatni, wiekuisty Wieczór,
      Na tę ostatnią dolę zanieśpiewań!
      Niech mej mogiły zamieszkałe wnętrze
      Rozwidnią wasze, purpurowe zorze!
      Niech widny Bogu do snu się ułożę
      Na wznak — a skronią ugrzęznę w tym błędzie,
      Że śmierci niema, nie było, nie będzie!
      Są tylko zajścia zórz za ciemne bory…
      Wieczory moje, minione wieczory!…
      Zamknij
      Proszę czekać…
      x