Potrzebujemy Twojej pomocy!

Na stałe wspiera nas 474 czytelników i czytelniczek.

Niestety, minimalną stabilność działania uzyskamy dopiero przy 500 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Eliza Orzeszkowa, Z myśli wieczornych, Nad brzegiem Renu stali...
← Cicho, cicho na leśnej polanie...

Spis treści

      Eliza OrzeszkowaZ myśli wieczornychNad brzegiem Renu stali…

      1

      Wspomnienie z dalekiego świata niegdyś przywiezione i nie wiem czemu w pamięci trwające. Tak drobny, tak drobny bohater wspomnienia, że nie wiem czemu…

      2

      Ginie mi czasem i znowu powraca. W mrokach zadumy przelatuje najczęściej i słyszę wtedy łoskot, krzyk, szumy, naprzeciw którym leci.

      3

      Choć w pyle skier złotych widziałam go niegdyś i choć z oczu mi zniknął w lśnieniu połamanych tęcz, w mrokach zadumy widuję go najczęściej, nie wiem czemu.. .. .. .. .. ..

      4

      .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. ..

      5

      … Nad brzegiem Renu stali widzowie zdumieni, w słynny wodospad szafhuzański zapatrzeni, wsłuchani.

      6

      Dzień był letni, gorący. W upale, w blasku słońca stały pałace białe, ogrody kwietne, ulice ludne, drzewa rozłożyste. Ren płynął wstęgą roztopionego srebra i po roztopionem srebrze, z puszczonemi na wiatr pióropuszami dymów-olbrzymów, nadpływały, przepływały, rozmijały się, turkotały statki wodne.

      7

      Ale to wszystko było niczem, to wszystko jak atomy w bezmiarze tonęło, ginęło w widoku i w głosie cudu przyrody, ogromu przyrody.

      8

      Z wysoka, z wysoka ogrom ten na srebrną rzekę spada. Zanim spadnie, wody swe w powietrzu na alabastry twarde, na przeźroczyste kryształy przerabia, budując z nich kolumny, wieżyce, zamczyska, puszcze kształtów w alabaster i kryształ stężałych, a wiecznie ruchomych. Wszystko jak alabaster białe, albo jak kryształ przezrocze; na wszystko piany śnieżyste kładą koronki królewskie, ciężkie i kwiaty wielkie, bajeczne, a naokół rozpyla się kurzawa wodna lekka, leciuchna, złotemi skierkami świecąca i przez kurzawę złotych skierek, w kolumny, w wieżyce, w zamczyska strzały słoneczne wstępują, zapalając tu i owdzie, wyżej, niżej fragmenty połamanych tęcz.

      9

      Z wysoka, z wysoka ogrom ten spada — i krzyczy. Z innych wiecznie cząstek te same wiecznie kształty budując, szumem straszliwym, gwałtem piekielnym, krzykiem obłędnym przestrzeń od ziemi do nieba napełnia.

      10

      Jakby dwa morza w przypływach przeciwległych łonami rozszalałemi wzajem o siebie uderzały, jakby dwa niebieskie globy ścierały się w boju śmiertelnym. Szum, łoskot, grzmoty, zgiełk — gwizdania, turkoty, bełkoty rozełkane, ryki bólów ponurych bez nadziei, ani odpoczynku.

      11

      Jakiś bez odpoczynku gwałt rzeczy wściekłych, które od nieba do ziemi ścigają się i druzgocą, — jakaś nieśmiertelna męka rzeczy, które, z piorunowym pędem w unicestwienie lecąc, szumią szałem, huczą rozpaczą, bełkocą od bólu i, w każdem mgnieniu unicestwiane, odnawiają się z każdem mgnieniem, wiecznie inne, wiecznie takie same.

      12

      I wiecznie je wokół oblatuje leciuchny pył skierek złotych i wiecznie na paletach z alabastru i kryształu siedm barw lśniących przelewa w nich tu, owdzie fragmenty tęcz…

      13

      Stali nad brzegiem Renu widzowie zdumieni.. .. .. .. .. ..

      14

      .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. .. ..

      15

      Wtem z nad głów ich wyleciało i falującym, drżącym lotem w powietrzu pływać zaczęło coś małego, błękitnego, tak małego i błękitnego, jak kwiat lnu.

      16

      Był to mały, błękitny motyl.

      17

      Skąd się tu wziął? Z nad jakich traw spokojnych, z jakich cienistych, kwiecistych ogrodów zerwał się, aby tu lecieć?

      18

      Co ku tej grozie i ku tej potędze, ku odmętowi pędu i krzyku gnało to drobne, to wątłe stworzenie?

      19

      Co tę słodką idyllę pociągało do tej straszliwej tragedji?

      20

      Co zadzierzgnęło nić pociągu niewidzialną pomiędzy małością tą a tym ogromem?

      21

      Czy do tęcz leciał? Czy do słonecznych strzał, co w kryształowych kolumnach gorzały?

      22

      Leciał. Mrugały mu skrzydełka szybko, szybko, jak mrugają powieki nad oczyma człowieka przestraszonego. Wzlatywał ku górze i ku dołowi się opuszczał; pomykał naprzód i znów się cofał. Lękał się. Leciał przecież. Chłodem bolesnym biła wodna kurzawa. Leciał. Nad ból, nad lęk silniejsza bywa nić pociągu tajemnicza.

      23

      Już w leciuchnej kurzawie wodnej drobiną błękitną migoce, już obleciały go skierki złote i drobne skrzydła walczą…

      24

      Walka skrzydlatej drobiny błękitu z ogromami przelewających się kryształów i alabastrów cichego mieszkańca pól i ogrodów z odmętem, szałem, wrzaskiem wodospadu.

      25

      I stało się, że przed oczyma widzów ta małość zasłoniła tę ogromność. Ścigały ją oczy…

      26

      Przebył mgławicę złotą, zleciał na tęcze, w czaszy śnieżystego kwiatu migocącą — zniknął.

      27

      Nadaremnie szukały go oczy. Może w męczarni skrzydełek roztarganych żył i walczył jeszcze w toniach alabastrowej wieżycy? Może ze śnieżystego kwiatu wylały go piany wzburzone i razem z tęczą, na której był osiadł, w otchłań huczących nurtów runął?

      28

      Nie było go nigdzie.

      29

      Wodospad zaś piętrzył kryształy na alabastry, alabastry na kryształy i grzmiał, szumiał, płakał, szalał nieśmiertelną męką rzeczy, które pędem piorunowym w unicestwienie lecą i, w każdem mgnieniu unicestwiane, odnawiają się z każdem mgnieniem, wiecznie inne, wiecznie takie same…

      30

      ……O duszo z niebieskich otchłani błękitnych zlatująca pomiędzy ziemskie wrzawy, pościgi, piany wzburzone i tęcze znikome!

      31

      O dolo, któraś zerwała się z nad traw spokojnych, z cienistych, kwiecistych ogrodów, aby lecieć ku niebotycznym kolumnom i wieżycom, ku niezgłębionemu odmętowi i nieśmiertelnej męce — rzeczy wielkich!

      *

      32

      Są pory w życiu człowieka, w których jedyną pracą, jedynym czynem, jedyną zasługą może być tylko cierpliwe, bez skarg i gniewu znoszenie życia. Nic podźwignąć i nic dokonać już nie można, oprócz wzniesienia duszy swojej nad małości tego świata i powściągnięcie jej od wylewania na świat tych ciemności i goryczy, któremi on ją napoił.

      x