Dzieciaki korzystające z Wolnych Lektur potrzebują Twojej pomocy!
Na stałe wspiera nas jedynie 443 osób.
Aby działać, potrzebujemy 1000 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?
- Charles Baudelaire (1)
- Wacław Berent (11)
- Tadeusz Borowski (2)
- Stanisław Brzozowski (3)
- George Gordon Byron (1)
- Karel Čapek (2)
- Joseph Conrad (3)
- Józef Czechowicz (1)
- Gustaw Daniłowski (1)
- Benedykt de Spinoza (1)
- Tadeusz Dołęga-Mostowicz (1)
- Tadeusz Gajcy (1)
- Johann Wolfgang von Goethe (2)
- E. T. A. Hoffmann (2)
- Bruno Jasieński (5)
- Eleonora Kalkowska (2)
- Jan Kasprowicz (1)
- Andrzej Kijowski (3)
- Janusz Korczak (2)
- Ignacy Krasicki (1)
- Zygmunt Krasiński (5)
- Józef Ignacy Kraszewski (1)
- Bolesław Leśmian (2)
- Edward Leszczyński (1)
- Detlev von Liliencron (1)
- Niccolo Machiavelli (1)
- Gustav Meyrink (1)
- Tadeusz Miciński (2)
- Michel de Montaigne (1)
- Charles de Montesquieu (Monteskiusz) (1)
- Alfred de Musset (1)
- Friedrich Nietzsche (22)
- Autor nieznany (1)
- Cyprian Kamil Norwid (2)
- Artur Oppman (1)
- Platon (9)
- Marcel Proust (1)
- Bolesław Prus (4)
- Kazimierz Przerwa-Tetmajer (1)
- Stanisław Przybyszewski (1)
- Władysław Stanisław Reymont (10)
- Maria Rodziewiczówna (1)
- Józef Roth (1)
- Artur Schopenhauer (12)
- Bruno Schulz (5)
- William Shakespeare (Szekspir) (6)
- Henryk Sienkiewicz (43)
- Juliusz Słowacki (6)
- Stanisław Staszic (1)
- Władysław Syrokomla (1)
- Taras Szewczenko (1)
- Mark Twain (6)
- Wergiliusz (1)
- Oscar Wilde (1)
- Stefan Żeromski (4)
- Jerzy Żuławski (1)
- Emil Zola (2)
- Zobacz też:
- Adolf Abrahamowicz
- Ajschylos
- Louisa May Alcott
- Dante Alighieri
- Edmondo de Amicis
- Władysław Anczyc
- Hans Christian Andersen
- Jerzy Andrzejewski
- Sz. An-ski
- Karol Bołoz Antoniewicz
- Guillaume Apollinaire
- Ludovico Ariosto
- Arystofanes
- Arystoteles
- Szymon Askenazy
- Adam Asnyk
- Olympe Audouard
- Ferdinand Avenarius
- Izaak Babel
- Krzysztof Kamil Baczyński
- Michał Bałucki
- Honoré de Balzac
- Théodore de Banville
- Antanas Baranauskas
- Pedro Calderon de la Barca
- Justyna Bargielska
- Henry Bataille
- Pierre Beaumarchais
- Władysław Bełza
- Paweł Beręsewicz
- Jean-Marc Bernard
- Aloysius Bertrand
- Miłosz Biedrzycki
- Dominik Bielicki
- August Bielowski
- Jonas Biliūnas
- Rudolf G. Binding
- Józef Birkenmajer
- Björnstjerne Björnson
- Józef Bliziński
- Giovanni Boccaccio
- Teresa Bogusławska
- Wojciech Bogusławski
- Wacław Bojarski
- Tadeusz Boy-Żeleński
- Mieczysław Braun
- Anatole Le Braz
- Feliks Brodowski
- Aleksander Brückner
- Aleksander Brückner
- Wojciech Brzoska
- Stefania Buda
- Justyna Budzińska-Tylicka
- Georg Büchner
- Kazimiera Bujwidowa
- Władysław Bukowiński
- Michaił Bułhakow
- Frances Hodgson Burnett
- Louis le Cardonnel
- Tytus Chałubiński
- Sébastien-Roch Nicolas de Chamfort
- François-René de Chateaubriand
- Anna Chuda
- Sylwia Chutnik
- Anna Cieśla
- Pierre Corneille
- Jan Niecisław Baudouin de Courtenay
- Charles Cros
- James Oliver Curwood
- Maria Cyranowicz
- Anton Czechow
- Wiktor Czermak
- Tytus Czyżewski
- Maria Dąbrowska
- Ignacy Dąbrowski
- Theodor Däubler
- Karol Darwin
- Zofia Daszyńska-Golińska
- Max Dauthendey
- Zdzisław Dębicki
- Kazimierz Deczyński
- Daniel Defoe
- Julien Offray de La Mettrie
- Casimir Delavigne
- Demostenes
- Deotyma
- Tristan Derème
- Antoine de Saint-Exupéry
- Marceline Desbordes-Valmore
- René Descartes (Kartezjusz)
- Léon Deubel
- Charles Dickens
- Denis Diderot
- Liudvika Didžiulienė-Žmona
- Antonina Domańska
- Michalina Domańska
- Fiodor Dostojewski
- Arthur Conan Doyle
- Elżbieta Drużbacka
- Aleksander Dumas (ojciec)
- Aleksander Dumas (syn)
- Roman Dyboski
- Adolf Dygasiński
- Dzierżek
- Gustaw Ehrenberg
- Max Elskamp
- Eurypides
- Fagus
- Felicjan Faleński
- Maria De La Fayette
- Alojzy Feliński
- Julia Fiedorczuk
- Gustaw Flaubert
- Darek Foks
- Agnieszka Frączek
- Anatole France
- Aleksander Fredro
- Wacław Gąsiorowski
- Louis Gallet
- Joachim Gasquet
- Konstanty Gaszyński
- Stefan George
- Zuzanna Ginczanka
- Karl Gjellerup
- Konrad Gliściński
- Zygmunt Gloger
- Oliver Goldsmith
- Wiktor Teofil Gomulicki
- Maksim Gorki
- Seweryn Goszczyński
- Guido Gozzano
- Stefan Grabiński
- Jan Grabowski
- Władysław Grabski
- Françoise de Graffigny
- Kenneth Grahame
- Jacob i Wilhelm Grimm
- Maria Grossek-Korycka
- Artur Gruszecki
- Mariusz Grzebalski
- Wioletta Grzegorzewska
- Charles Guérin
- Motiejus Gustaitis
- Jacek Gutorow
- Ludovic Halévy
- Czesław Halicz (właśc. Czesława Endelmanowa-Rosenblattowa)
- Halina Górska
- Julius Hart
- Jaroslav Hašek
- Gerhart Hauptmann
- Fryderyk Hebbel
- Heinrich Heine
- Paul Heyse
- Fryderyk Hölderlin
- Klementyna z Tańskich Hoffmanowa
- Hugo von Hofmannsthal
- Tadeusz Hollender
- Homer
- Horacy
- Alexander von Humboldt
- Henryk Ibsen
- Karol Irzykowski
- Stanisław Jachowicz
- Max Jacob
- Francis Jammes
- Pjotr Janicki
- Jan Słomka
- Jerzy Jarniewicz
- Alfred Jarry
- Roman Jaworski
- Cezary Jellenta
- Julia Duszyńska
- Klemens Junosza
- Alter Kacyzne
- Adam Kaczanowski
- Zygmunt Kaczkowski
- Gustave Kahn
- Immanuel Kant
- Franciszek Karpiński
- Światopełk Karpiński
- Bożena Keff
- Ellen Key
- Søren Kierkegaard
- Dōgen Kigen
- Rudyard Kipling
- Jędrzej Kitowicz
- Heinrich von Kleist
- Barbara Klicka
- Jan Kochanowski
- Wespazjan Hieronim Kochowski
- Maria Konopnicka
- Szczepan Kopyt
- Stanisław Korab-Brzozowski
- Wincenty Korab-Brzozowski
- Julian Kornhauser
- Wincenty Korotyński
- Julian Korsak
- Karl Arnold Kortum
- Franciszek Kowalski
- Paweł Kozioł
- Halina Krahelska
- Krystyna Krahelska
- Michał Dymitr Krajewski
- Anna Libera (Anna Krakowianka)
- Antanas Kriščiukaitis-Aišbė
- Juliusz Krzyżewski
- Ksenofont
- Zofia Kucharczyk
- Paulina Kuczalska-Reinschmit
- Vincas Kudirka
- Władysław Łoziński
- Pierre Choderlos de Laclos
- Selma Lagerlöf
- Antoni Lange
- Maurice Leblanc
- Jan Lemański
- Teofil Lenartowicz
- Charles Van Lerberghe
- Julie de Lespinasse
- Gotthold Ephraim Lessing
- Stefan Leszno
- Karol Libelt
- Jerzy Liebert
- Otto zur Linde
- Elżbieta Lipińska
- Leo Lipski
- Jarosław Lipszyc
- Oskar Loerke
- Hugh Lofting
- Pierre Louÿs
- Maironis
- Antoni Malczewski
- Bronisław Malinowski
- Karol Maliszewski
- Stéphane Mallarmé
- Subcomandante Marcos
- Marek Aureliusz
- Pierre de Marivaux
- Karol Marks
- Michał Matys
- Guy de Maupassant
- Maurice Maeterlinck
- Prosper Mérimée
- Wojciech B. Mencel
- Stuart Merrill
- Bolesław Miciński
- Adam Mickiewicz
- Zygmunt Miłkowski
- Krystyna Miłobędzka
- Franciszek Mirandola
- Helena Mniszkówna
- Andrzej Frycz Modrzewski
- Joseph Mohr
- Mendele Mojcher-Sforim
- Molière (Molier)
- Lucy Maud Montgomery
- Zuzanna Morawska
- Kazimierz Morawski
- Jean Moréas
- Jan Andrzej Morsztyn
- Izabela Moszczeńska-Rzepecka
- Adam M-ski
- Joanna Mueller
- Daniel Naborowski
- Urke Nachalnik
- Tadeusz Nalepiński
- Edith Nesbit
- Julian Ursyn Niemcewicz
- Andrzej Niemojewski
- Novalis
- Klara Nowakowska
- Patrycja Nowak
- Franciszek Nowicki
- Łukasz Orbitowski
- Władysław Orkan
- Eliza Orzeszkowa
- Ferdynand Ossendowski
- Bronisława Ostrowska
- Rodrigues Ottolengui
- Owidiusz
- Helena Janina Pajzderska
- Mykolas Palionis
- Zośka Papużanka
- Joanna Papuzińska
- Blaise Pascal
- Jan Chryzostom Pasek
- Edward Pasewicz
- Friedrich Paulsen
- Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
- Icchok Lejb Perec
- Jehoszua Perle
- Charles Perrault
- Włodzimierz Perzyński
- Bolesław Piach
- Vincas Pietaris
- Pietro Aretino
- August von Platen
- Plaut
- Marta Podgórnik
- Jacek Podsiadło
- Edgar Allan Poe
- Wincenty Pol
- Ludwik Ksawery Pomian-Łubiński
- Wacław Potocki
- Praca zbiorowa
- Ksawery Pruszyński
- Zygmunt Przybylski
- Aleksander Puszkin
- François Rabelais
- Jean Baptiste Racine
- Justyna Radczyńska-Misiurewicz
- Šatrijos Ragana
- Radek Rak
- Maria Ratuld-Rakowska
- Henri de Régnier
- Edward Redliński
- Mikołaj Rej
- Adolphe Retté
- Jean Richepin
- Rainer Maria Rilke
- Georges Rodenbach
- Zofia Rogoszówna
- Bianka Rolando
- Wacław Rolicz-Lieder
- Edmond Rostand
- Jean-Jacques Rousseau
- Józef Ruffer
- Lucjan Rydel
- Henryk Rzewuski
- Jacek Świdziński
- Wacław Święcicki
- Aleksander Świętochowski
- Miguel de Cervantes Saavedra
- Safona
- Saint-Pol-Roux
- Emilio Salgari
- Feliks Salten
- Albert Samain
- Fryderyk Schiller
- Maurycy Schlanger
- Christof Schmid
- Artur Schnitzler
- Marcin Sendecki
- Marceli Skałkowski
- Piotr Skarga
- Maria Skłodowska-Curie
- Edward Słoński
- Antoni Sobański
- Sofokles
- Paweł Sołtys
- Piotr Sommer
- Andrzej Sosnowski
- Carl Spitteler
- Johanna Spyri
- Barbara Sroczyńska
- Olaf Stapledon
- Stendhal
- Jan Sten
- Robert Louis Stevenson
- Zdzisław Stroiński
- Andrzej Strug
- Maciej Stryjkowski
- Rajnold Suchodolski
- Jonathan Swift
- Mikołaj Sęp Szarzyński
- Józef Szczepański
- Ziemowit Szczerek
- Władysław Szlengel
- Stefan Szolc-Rogoziński
- Szolem-Alejchem
- Wit Szostak
- Maciej Szukiewicz
- Rabindranath Tagore
- Władysław Tarnowski
- Torquato Tasso
- William Makepeace Thackeray
- Eugeniu Tkaczyszyn-Dycki
- Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
- Stanisław Trembecki
- Teodor Tripplin
- Andrzej Trzebiński
- Magdalena Tulli
- Kazimierz Twardowski
- Zbigniew Uniłowski
- Zofia Urbanowska
- Jan Vaihinger
- Motiejus Valančius
- Émile Verhaeren
- Jules Gabriel Verne
- Francis Vielé-Griffin
- François Villon
- Voltaire (Wolter)
- Cecylia Walewska
- Edgar Wallace
- Edmund Wasilewski
- Otto Weininger
- Jerzy Kamil Weintraub-Krzyżanowski
- Herbert George Wells
- Adam Wiedemann
- Bruno Winawer
- Radosław Wiśniewski
- Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)
- Stanisław Witkiewicz
- Stefan Witwicki
- Władysław Witwicki
- Bogdan Wojdowski
- Agnieszka Wolny-Hamkało
- Maryla Wolska
- Wacław Wolski
- Spiridion Wukadinović
- Józef Wybicki
- Zofia Wydro
- Kazimierz Wyka
- Stanisław Wyspiański
- William Butler Yeats
- Žemaitė
- Narcyza Żmichowska
- Zofia Żurakowska
- Adam Zagajewski
- Gabriela Zapolska
- Kazimiera Zawistowska
- Henryk Zbierzchowski
- Marian Zdziechowski
- Zgromadzenie Ogólne Ligi Narodów
- Zgromadzenie Ogólne ONZ
- Starożytność (10)
- Średniowiecze (1)
- Renesans (8)
- Barok (1)
- Oświecenie (3)
- Romantyzm (35)
- Pozytywizm (60)
- Modernizm (73)
- Dwudziestolecie międzywojenne (18)
- Współczesność (6)
- Zobacz też:
- nie dotyczy
- Aforyzm (4)
- Ballada (1)
- Baśń (1)
- Dialog (1)
- Dramat romantyczny (9)
- Dramat szekspirowski (1)
- Dramat współczesny (1)
- Epos (2)
- Esej (2)
- Felieton (1)
- Gawęda (1)
- Legenda (1)
- Nowela (1)
- Opowiadanie (13)
- Pamiętnik (2)
- Poemat (2)
- Poemat heroikomiczny (1)
- Powieść (112)
- Powieść epistolarna (1)
- Praca naukowa (4)
- Reportaż (4)
- Rozprawa (21)
- Rozprawa polityczna (1)
- Tragedia (8)
- Traktat (1)
- Wiersz (12)
- Zobacz też:
- Akt prawny
- Anakreontyk
- Artykuł
- Artykuł naukowy
- Bajka
- Bajka ludowa
- Ballada romantyczna
- Dedykacja
- Dramat antyczny
- Dramat historyczny
- Dramat niesceniczny
- Dramat poetycki
- Dramat wierszowany
- Dziennik
- Epigramat
- Epopeja
- Epos rycerski
- Epos satyryczny
- Erotyk
- Farsa
- Fraszka
- Gawęda szlachecka
- Humoreska
- Hymn
- Idylla
- Jasełka
- Kazanie
- Komedia
- Komediodramat
- Kronika
- Lament
- List
- Manifest
- Melodramat
- Motto
- Oda
- Odczyt
- Odezwa
- Pieśń
- Poemat alegoryczny
- Poemat dygresyjny
- Poemat prozą
- Pogadanka
- Poradnik
- Powiastka filozoficzna
- Powieść poetycka
- Proza poetycka
- Przypowieść
- Psalm
- Publicystyka
- Reportaż podróżniczy
- Różne
- Satyra
- Sielanka
- Sonet
- Tragifarsa
- Tren
- Wiersz sylabotoniczny
- Tłum X
- Alkohol (1)
- Artysta (7)
- Bieda (1)
- Bijatyka (3)
- Błądzenie (1)
- Błazen (2)
- Błoto (1)
- Bóg (3)
- Bogactwo (1)
- Brud (1)
- Bunt (5)
- Car (1)
- Chłop (3)
- Chleb (1)
- Choroba (2)
- Ciało (1)
- Ciemność (1)
- Cierpienie (2)
- Cnota (1)
- Czas (1)
- Czyn (1)
- Dar (1)
- Diabeł (1)
- Dobro (2)
- Duch (2)
- Duma (1)
- Fałsz (1)
- Filozof (9)
- Głód (1)
- Gniew (1)
- Gra (1)
- Handel (2)
- Historia (1)
- Jedzenie (1)
- Kara (3)
- Kawiarnia (1)
- Kłótnia (2)
- Kobieta (3)
- Kochanek (1)
- Kondycja ludzka (5)
- Konflikt (1)
- Koniec świata (1)
- Korzyść (1)
- Kradzież (1)
- Krew (2)
- Król (2)
- Krzywda (1)
- Łzy (1)
- Lalka (3)
- Los (1)
- Lud (16)
- Mądrość (5)
- Mędrzec (3)
- Mężczyzna (1)
- Miasto (13)
- Mieszczanin (1)
- Milczenie (1)
- Morze (1)
- Mucha (1)
- Nacjonalizm (1)
- Narkotyki (1)
- Naród (1)
- Nauczyciel (1)
- Niebezpieczeństwo (6)
- Niedziela (1)
- Nienawiść (2)
- Obraz świata (2)
- Obyczaje (1)
- Obywatel (1)
- Odwaga (1)
- Ofiara (1)
- Ojciec (1)
- Okręt (1)
- Okrucieństwo (4)
- Pan (1)
- Państwo (2)
- Patriota (2)
- Piękno (1)
- Pies (1)
- Pijaństwo (1)
- Plotka (1)
- Podróż (1)
- Pogarda (4)
- Polak (3)
- Polityka (1)
- Polska (1)
- Potwór (1)
- Powstanie (1)
- Pozory (2)
- Pozycja społeczna (6)
- Prawda (8)
- Próżność (1)
- Przemoc (1)
- Przywódca (1)
- Radość (1)
- Religia (12)
- Robotnik (4)
- Rozpacz (1)
- Rozum (1)
- Rycerz (1)
- Śmierć (11)
- Święto (2)
- Sąd (2)
- Samobójstwo (1)
- Samotnik (6)
- Samotność (3)
- Sen (1)
- Sierota (1)
- Sława (5)
- Słońce (1)
- Słowo (2)
- Służalczość (1)
- Sprawiedliwość (3)
- Strach (5)
- Strój (2)
- Sumienie (1)
- Syn (1)
- Szaleństwo (1)
- Szlachcic (2)
- Sztuka (5)
- Tajemnica (3)
- Taniec (1)
- Tchórzostwo (1)
- Teatr (5)
- Twórczość (1)
- Ucieczka (2)
- Walka (1)
- Walka klas (1)
- Wiara (1)
- Wiatr (1)
- Wiedza (2)
- Wieś (1)
- Wina (2)
- Wino (1)
- Władza (7)
- Woda (2)
- Wojna (1)
- Wolność (1)
- Wychowanie (1)
- Żołnierz (1)
- Zabawa (5)
- Zbrodnia (1)
- Zdrada (1)
- Zemsta (1)
- Zło (1)
- Zwierzę (1)
- Zwierzęta (1)
↓ Rozwiń fragment ↓Aby codzienny chleb twój zdobyć ciężką pracą,Jak biedne dziecko chóru, kadzielnicę trzymasz,I śpiewasz...
↓ Rozwiń fragment ↓Cofnął się, okrągłymi oczami przerażenia widząc, jak przez próg przestępuje ktoś, spod czyjego kapelusza spływa...
↑ Zwiń fragment ↑Cofnął się, okrągłymi oczami przerażenia widząc, jak przez próg przestępuje ktoś, spod czyjego kapelusza spływa krew, nasiąka w chustę przyciskaną gwałtownie do czoła, krzepnie w ciemne strupy na brodzie szpakowatej i zlewa się w obrzydliwie świeżą, chlupiącą plamę na okryciu; wargi ma obrzękłe w tej chwili i sine jak stal, a ten siniec rozlewa się wokół ust na twarz.
— Nic to! — mruczy wchodząc — na nogach stoję. To znaczy nie trzeba gwałtu wszczynać. Wody tylko. I odprowadźcie mnie gdzieś na ubocze — do biblioteki choćby, tam nikt szukać nie będzie. Pan mnie nie poznaje? — zwraca się do pułkownika — Komierowski, brat Leny.
— Ja tak i przewidziałem — odpowiedziano chmurnie — że tam na ulicy coś złego się stanie.
— Bili? — wybełkotał Bolesław, nałażąc gorsem koszuli frakowej na tę jego plamę krwawą na okryciu.
— Biłem się — odmruknął, odsuwając go ramieniem od siebie.
A potem ponuro, przy tych ust sinych nieopanowanych jeszcze drgawkach:
— Miałem broń — sięgnął z trudem do tylnej kieszeni, by po szamotaniu się krótkim wytargnąć z niej rewolwer — ale to dzieci przecie.
Zwisło mu ramię z bronią, zacięły się usta na chwilę.
— Obnosili oni ten okrzyk „wojna!” po ulicach, sami nie wiedząc, co czynią: jak odczarowanie temu życiu, jak odklęcie duszom. I nie pora mi było myśleć: kto się raduje, czy szczerze i komu na grozę? — porwałem okrycie i wybiegłem przed dom, nozdrzami zasłuchany… „Radośniej, weselej by nasi!…” — tylko tyle pomyśleć zdążyłem. — Wtedy oni do mnie za kapelusza niezdjęcie…
— To-to — żuł pułkownik pod wiechą siwego wąsa, patrząc nań wciąż chmurnie. — W ogień dusz młodych zaleźli wy, panie Komierowski. Poparzyło.
↓ Rozwiń fragment ↓Wśród opieszałych po bramach bab i Żydków ruchliwych na ulicy wszczął się tymczasem jakiś nagły...
↑ Zwiń fragment ↑Wśród opieszałych po bramach bab i Żydków ruchliwych na ulicy wszczął się tymczasem jakiś nagły niepokój: podrywało to się jak wrony, biegło przez ulice, kupiąc się zgiełkliwie przy jednej bramie w oddali. Jakby kto kamień w mrowisko rzucił: w mało ludnej przed chwilą ulicy zagęściło się nagle od chałatów, babich kiecek, dzieciaków pędzących tabunami. Czynił się gwałt wielki i zakotłowanie wrażliwych tłumów podmiejskich.
„Lokatur!…” — słychać było poszmerem słowo dziwaczne w tym zamęcie.
Przez ciżbę rozstępującą się szedł ktoś z gołym łbem, wielkim jak ceber a zwichrzonym w kudły brudne: postać mizerna, chuda, z długimi ramionami małpy; ziemisto blada twarz dygotała mu bydlęctwem na świeżo popełnionego tam czynu.
Bo oto tłum rwał za nim jak te psy za dzikiem. On zaś przystawał raz po raz i obzierał się spode łba — przystawali i oni. A gdy ruszył, popychali się wzajem jemu na piętach. Wlokący się dotychczas pod murem, wytoczył się na środek ulicy, sięga długim ramieniem po kamień bruku.
Lecz oto z tłumu wypchał się łokciami ktoś stanowczy i, wtłaczając w kieszenie gotujące się kułaki, następował za nim twardo.
— Tee!… — rzucił tylko.
Tamten spojrzał mu ledwie w oczy i w tejże chwili skoczył w bok: rozepchnął tłumy uderzeniem ciała i śmignął przed się w ucieczkę. Z zawyciem i gwizdem przeraźliwym walił za nim tłum cały.
Zaczepili pytaniem kogoś z brzega.
„Lokatur” — usłyszeli znów to słowo cudaczne.
— W sprzyczce — dopowiedziała dumnym tonem osoby świadomej jakaś jejmość brzemienna. — W brzuch dziabnął.
Komierowski machnął ręką z obojętnym niesmakiem i pociągnął naprzód swą kompanię. Lecz uciekający, mając tam w głębi zagrodzoną widocznie drogę, rzucił się w tył i biegł wprost na nich. Osobnik z rękami w kieszeniach mało co przyśpieszał kroku. Komierowski poznał widocznie znajomego i krzyknął ku niemu:
— Dajcie pokój, Jur, temu ścierwu! Nie wasza rzecz.
Tamten wyrwał ręce z kieszeni odruchowo i zawahał się przez chwilę w uległości.
— To jest rzecz zupełnie insza! — mruknął jednak odpornie. — Dać pokój?… Jużci! — żeby nas tu wszystkich porozpruwał. Taki umie się pokumać z kim trzeba: jego nie tak prędko nam ruszą. A trzymają nas te wilki w trwodze jak te owce głupie. Nie ruszać! — rozumie się.
Uciekający, chcąc zmylić pogoń, skoczył w podwórze najbliższego domu.
— Jezdeś! — rzekł spokojnie robotnik. A tłumowi skomenderował, by zagrodzono tam w głębi podwórza dostęp do parkanu. I nie śpiesząc się wciąż, wstępował powoli w bramę domu. Obciągał półkożuch, gotował ramiona na rozprawę twardą. Profesor zdumiał się spostrzegłszy, jak krótkim zatajonym ruchem przeżegnał się na ostatku.
Ciżba na ulicy ścichła radośnie: skrzyły się oczy w oczekiwaniu niecierpliwym. Wreszcie rozległ się tam zdławiony krzyk trwogi: „Nie strzylaj!” — „Chodź tu!” I wraz echowy rumor jakiegoś zmagania się na schodach.
— Ma go! — stwierdzono lakonicznie w tłumie.
A potem nieludzkie zawycia w targaniu się szamoczącym, łoskot rzucanego po schodach ciała, wrzask chrypły pod razy głucho spadające; wreszcie jęk tylko, wyciągnięty w skowyt długi.
— Juszy on tam teraz jak ten wieprz obuszony — zgadywał ktoś w tłumie.
Profesorowi rozchylały się szeroko usta: „Co to jest?!…”
— Grzanka — tłumaczyła zwięźle jejmość brzemienna.
Potworny wiew odziczałego motłochu teraz dopiero wstrząsł go całego odrazą. Chwycił się za głowę i odstępował na bok. Najchętniej zamknąłby oczy, by nie widzieć tych wszystkich rozbestwionych, jak odczuwał w tej chwili, ślepi naokół.
— Co znaczy u tej dziczy słowo „lokatur”? — zżymał się wstrętem, odgadując i w tym jakąś ohydę.
Roześmiano się.
— No, taki, co mieszka kątem przy robotniczej rodzinie — pod oknem lub piecem: lokator zwie się. Musiał to być numer nie lada, skoro to niewyszukane stanowisko życiowe stało się dlań zawołaniem bohaterskim i siało grozę wśród tych ludzisk ciemnych.
— A, dajcież mi pokój! — splunął tylko w odpowiedzi. — Wszystko to razem — jedna kanalia, bonne pour être mitraillé przy pierwszej sposobności…
— Te, cyliender, nie gniwaj się! — rzucił mu jakiś przechodzący robotnik. I wyciągniętą łapą byłby mu wbił kapelusz na czoło, gdyby go w porę nie odepchnięto. Odrzucony mocno na mur, przyjął to dobrodusznie i poszedł spokojnie dalej.
— Nie gniwaj się! — wołał tylko raz jeszcze.
Profesor nie raczył się nawet za nim obejrzeć.
— Ahańcza! — syknął tylko przed się, w tłum. — Ile w tej tłuszczy skośnookich mord! ile tatarszczyzny, ile Wschodu wszelakiego domieszać się tu musiało krwią — a duchem ile chama wschodniego w ten zbarbaryzowany motłoch nasz! Ile tu faktorstwa głodnego, ile rozwałęsanego bezczynnie łachmaniarstwa i chałatów! — ile wilczych spojrzeń spod łbów podejrzanych! — ile niuchów węszących! — ile waszeciowatych jakichś postaci, tkwiących jak posągi pod szynkami: ile tu rąk bezrobotnych w tym nędzarstwie!… Czyż trzeba wyraźniejszego piętna i stygmatu Wschodu na tym cielsku nędzy wszawym!
— Czy ten oprawca dobrowolny — rzucił się nagle z odrazą — rychło skończy swą robotę junacką? tę swoją „grzankę”?… I jakież słówko miłe swojskie wynaleźli swym instynktom ścierwnym!… Bójcież się Boga — chwytał się znów za głowę — pomyśleć, że to wszystko jest nasze!…
— A czyjeż to ma być, dobrodzieju, jeśli nie nasze? — kłaniała się maciejówką jakaś niska figurka. — Bez obrazy, że przemawiam. Widzę: osoba ważniejsza, myślę: trzeba wytłumaczyć. Bo skąd wiedzieć takiemu panu. A no: dostała się jedna wesz nędzy naszej w twarde palce — gniotą mocno, choć osoby delikatne uszy z daleka bolą. Kogo on „lokatur” tu nie zmądrzył, kogo nie oczmucił pisaniem próśb czy licha do sądów: wyłżygrosz jeden! Kogo on w jakie szachrajstwa i niecnoty nie wciągnął, którą dziewczynę, choć trocha do ludzi podobną, Żydom na Amerykę nie przedawał! A ilu on ludzi po ulach nie wyszargał donosem kłamnym? ilu pijanych zgrał w pasek? Kto wyliczy! A ta wdowa, co mu mięszkanie pod samym piecem dawała, widziała ona kumorne? Ze strachu trzymała. No i ma teraz! A na te brzany z ulicy podwikowe przecie nałożył i pilnował, żeby jak podatek — od śtuki: akuratny jak Niemiec. Taki on rufian konceptowy! — rozjaśniła się nagle twarz skarżącego. — A skurwysyn sam! — rozpromieniał jeszcze szerszym uśmiechem. — Kto wyliczy? — poważniał z trudem. — A bo taki zapłacił kiedy za to, co w kałdun kładł? Żydówy z kosza strawne dawać musiały. Że się postarzały, powiadał — (i znów spogodniało oblicze skarżącego). — I po prawdzie: każda racja dobra, kogo się ludziska boją… A co do wszów, to będę się dopraszał, żebym szczyrą prawdę mógł powiedzieć — kłaniał się znów czapką. — Nie brak ich i tam, na górze, w mieście: wśród panów. Tylko innego to zachowania wygi, innego cwaniarstwa rufiany, innej maniery wyłżygrosze. I my tu nie tak znowuj ciemni, żeby nie wiedzieć… He, panie! na wszawicę to całe nasze cielsko bez damę jest chore. I co panu powiem: te rodzime wszy to som najgorsze!
— Co pan tu za jeden — z zajęcia? — przerwano mu z chmurną powagą.
— Szewc, panie.
W rozmowę wtrąciła się ta jejmość brzemienna, która czepiwszy się raz profesora, już odeń nie odstępowała, jakby fascynowana cylindrem i złotymi okularami osoby ważnej czy też pragnąca po prostu coś zwędzić przy sposobności. Zagarniając kieckę to z prawa, to z lewa, dreptała wciąż koło niego.
— Grzanka już się skończyła — uspokajała nowy jego wstrząs odrazy wobec tych krzyków niemilknących. — On tam kwiczy już tera więcej z pognębienia, z pohańbienia: że to przy tyla ludziach.
— Pognębienia! pohańbienia! — powtórzył z nagłym podrywem nerwowego śmiechu.
I aby nie patrzeć na wstrętne mu w tej chwili fizjonomie wszystkich tych ludzi, błąkał się wzrokiem ku górze. Lekki mróz ustępował szybko w dniu pogodnym i bury ton błocka zalewał wszystko, na co oczy spojrzały. Mdłe światło wisiało nad tym światem ponurym, blaski pylne i rdzawe sączyło tu słońce nędzarzy.
— Cyliender! — naprzykrzały mu się uparte pokrzykiwania z tłumu.
— A jednak żyjąż tu ludzie — dogonił go Komierowski i wpadał od razu w myśli odgadywane. — I ot, jakie to zasoby sił wytryskują po tych śmietnikach! — mówił, prowadząc Franka pod ramieniem. — A ty, szelmo, wyrzuć z nozdrzy te circenses uliczne! Jak to się chrapy rozedrgały tabunowemu źrebięciu.
— A ty gdzie jesteś… lokatur? — zagadnął go profesor chmurnie.
— O, on jeszcze młody i płochy, nieustalony życiowo: nie lożuje nigdzie.
Profesor spojrzał spode łba na Komierowskiego. „Toż tobie samemu chrapy w tej chwili chodzą!” Ohydnym było dlań to dziwne podniecenie jego w tej chwili.
— Ale, dałby pan wiarę! — wołał ten tymczasem — chłopaczysko, gdy go tu niegdyś szukano, sypiał czas jakiś w kaplicy pogrzebowej.
Franek zarumienił się znowu po uszy i rozbiegał oczami po obecnych: takie mieszkanie zdawało mu się znów ośmieszać go przed ludźmi.
— O, ja się umrzyków nie boję — ratował brawurą swój ambit.
— Za to będą się ciebie bali niezadługo żywi — mruknął profesor w brodę.
— „Umrzyków!” — śmiał się Komierowski szerokim basem.
W tym ożywieniu jego niezdrowym wśród krwawego motłochu, przy odgłosach zwierzęcego kwiku katowanego krzywdziciela nędzy, w tych konceptach i śmiechu w tej chwili odgadywał profesor, myślami jeszcze nieobjętą, a przecież już wyczuwalną, ponurą perwersję smutku, co przeżerała serce do dna ostatniego i łechce się w ożywienia nagłe już tylko krwi pomściwej zalotem. Także… „śmiech czerw
„Oto gdzie najzasobniejsze, choć najbardziej mętne wody tobie, rybaku! — gdzie najobfitsze dziś junactwo dla ciebie — wnuku, prawnuku!…”
— A pani, panno Wando — zwrócił się w głos do niej — uważała, że najpilniejszą potrzebą jest tu… Wszak to pani zbierała tę młodą hołotę u siebie, entuzjastko alfabetu?
— Tak — odparła prosto.
— A zadenuncjowali przecie sami?
Nie odpowiedziała wcale.
Tym zajściem ulicznym zahukana w popłoch cichy, dygotała w sobie, przyciskając pod pachą zabrane z biblioteki baronostwa tomiki poezji.
Ruszyli dalej, przeciskając się przez tłumy.
— Cy-liender! — nakrzykiwały uparte szpaki ulicy.
↓ Rozwiń fragment ↓Gdy wracał do domu, gniewał go ścisk na ulicach, zmuszający do wolnych, ślimaczych prawie...
↑ Zwiń fragment ↑Gdy wracał do domu, gniewał go ścisk na ulicach, zmuszający do wolnych, ślimaczych prawie ruchów i bezcelowego oglądania obojętnych twarzy. Przy sposobności zauważył, że ten i ów, mijając go, uśmiechał się nieznacznie, jakby chcąc powiedzieć: „Oto idzie znowu jeden z tych, co to mają lekkiego fiołka w głowie”. Uśmiechali się oczywiście komiwojażerzy, ci zawsze z siebie zadowoleni, „najnormalniejsi” ludzie w mieście. „Ja wśród aniołów w niebie odróżnię chyba duszę, która na tym padole płaczu była komiwojażerem” — zemścił się na nich myślą Kunicki. — „Swoją drogą, muszę być bardzo rozdrażniony i wyglądam prawdopodobnie dziwacznie. Ach, ta kawa, to cygaro obrzydliwe!… Zresztą, to jest jasne: rozdrażnienie wywołuje szybkie, gwałtowne, ostre ruchy, w tym tłumie ślamazarnym muszę wyglądać, oczywiście, jak mucha w pajęczynie”.
↓ Rozwiń fragment ↓Lecz oto pada pierwsze klaśnięcie jak strzał — oklaski bić zaczęły gradem o pułap, toczyły się...
↑ Zwiń fragment ↑Lecz oto pada pierwsze klaśnięcie jak strzał — oklaski bić zaczęły gradem o pułap, toczyły się, jak grzmoty: runął łoskot, wszczął się krzyk i tumult. Gdzieniegdzie ponad tłum wyrzucały się rozpaczne ramiona ze złożonymi do oklasku dłońmi lub ukazywała się głowa z okrągłymi oczyma i szeroko, jakby w przestrachu, rozwartą gębą. Ryczała, pieniła się ta szalona fala przypływu gromadnej duszy. Czuć było pot ludzki — tłum śmierdzieć poczynał.
↓ Rozwiń fragment ↓„Ludzi, jak najwięcej ludzi!” — wołało coś w Jelskym — ruchu, życia, gwaru ulicznego. Ten młyn miejskiego...
↑ Zwiń fragment ↑„Ludzi, jak najwięcej ludzi!” — wołało coś w Jelskym — ruchu, życia, gwaru ulicznego. Ten młyn miejskiego życia potrafił przecież zagłuszać najdokuczliwsze myśli, największe bóle. Nieraz zdawało się Jelsky'emu w takich chwilach, że ludzie naokół udają tylko jakąś pilną krzątaninę, wytwarzają umyślnie jakiś chaotyczny i bezsensowny wir, na to tylko, aby móc nie myśleć o sobie. Jakoż, idąc teraz przez ulicę, miał wrażenie, że wszystko naokół wpadło w jakiś dziwaczny i szalony taniec. Rozsnuła się mgła i tłumy wysypały się jak mrówki po deszczu. Snuły się, płynęły, przeplatały w korowodach, wygarniały w boczne ulice, sypały się jakby w popłochu z zaułków, wbijały się klinem w inne fale i rozsnuwały pod murami w nieskończone czarne i ruchliwe wstęgi. Zaś na placach — tam, gdzie powozy zbijały się w nierozwikłane węzły, gdzie tramwaje i omnibusy, kłócąc się ze sobą dzwonkami, tworzyły jakieś zawały nie do przebycia — tam zlewający się zewsząd tłum porywało coś jakby w nagłe, pośpieszne i gwałtowne ruchy. Wśród dzwonków, krzyków, gwizdu i łoskotu, wszystko, co żyło, wpadało, zda się, nagle w jakiś szał i wir kankana.
Jelsky lubił i ten tyngiel. Ale dziś po raz pierwszy uczuł się tylko widzem: on jeden nie brał w dzisiejszym spektaklu żadnego udziału.
↓ Rozwiń fragment ↓Nagle, tam za wielkimi szybami kawiarni coś szarpnęło jakby miejskim pogwarem; zadrgało w powietrzu, zadudniło...
↑ Zwiń fragment ↑Nagle, tam za wielkimi szybami kawiarni coś szarpnęło jakby miejskim pogwarem; zadrgało w powietrzu, zadudniło po brukach miarowo i mocno. Z łoskotem trąb i bębnów grzmotem wpadły w turkot uliczny tęgie, twarde rytmy wojskowego marsza. Już tam za oknami poplątał się tłum, już się sypnęła ruchliwa awangarda uliczników.
„Oto idą panowie, którzy wyrażają opinię narodów — myślał Jelsky, patrząc na tych łobuzów. — Oto idą narożni przyjaciele trotuarowych samotnic, ich wrogowie z obowiązku, kamloci oraz inni próżniacy. »Ecrasez l'infâme!« — »Conspuez Zola!!« — »Strike England, strike merciless!« — »A Berlin! Vive Boulanger!« — »Nieder mit den Slaven!!« — »Wszyscy Niemcy są łotrami!«. — — »Preussen, Preussen über alles, über alles in der Welt!«”.
Marsz porywał wszystko, co żyło, na ulicy w swój rytm dziarski, butny, zuchwały. Ulica grzmiała potęgą. I tą brutalną mocą mosiężnego łoskotu uderzył marsz w szyby kawiarni, zamieniając i tu ludzi w konie: uszy strzygły bezwiednie, same prężyły się golenie.
Jelsky'emu głęboki oddech piersi podniósł i rozszerzył, lecz przekorna myśl w tejże chwili odwróciła i ten nastrój, bo przyniosła grymas nad tym, że marsz tak wielki, marsz tak potężny głuszy dziś tylko cichy płacz dzieci. Czyżby na to trzeba było aż takie łoskoty po stolicach czynić?… „Zresztą chwalę metodę: i ja mam w sobie orkiestrę, która fanfarą paradoksów grzmi wtedy najgłośniej, im ciszej skarży się oniemiała dusza”.
A może ten marsz święci dawne boje i dawne chwały, czas taki jeszcze niedaleki, kiedy te surmy zagłuszyły inną weselną piosnkę bojową:
L'amour sacré de la patrie…Z hukiem bębnów i trąb łoskotem szła nowa, nieubłagana brutalnej mocy potęga.
Preussen! Preussen! Über alles,Über alles in der Welt!
↓ Rozwiń fragment ↓— Prawda, prawda — posłaniec. Przyszedłeś obełgać?!… No, mów, mów! Biłeś się, gdzie nie było potrzeba i...
↑ Zwiń fragment ↑— Prawda, prawda — posłaniec. Przyszedłeś obełgać?!… No, mów, mów! Biłeś się, gdzie nie było potrzeba i teraz nie masz co jeść.
— Ja dla pana tu jestem. Cały dzień mi pan z głowy wyjść nie chce. „Pójdę — myślę — i powiem mu, co mam na myśli. Stary ja człowiek, rodak — może mnie i posłucha. Pójdę i powiem mu: Grzech, grzech, panie Jelsky, takie myśli!”
— Jakie myśli?… Więc tyś z rana już odgadł?
— Kto by nie widział!
Jelsky patrzał na niego pochmurnie.
— Wytłumaczże mi, czemum ja własnych myśli nie widział?
— Są rzeczy, które sercem tylko się widzi.
Jelsky opędzał się jakimś myślom dłonią.
— Głupiś! — rzucił mu krótko w odpowiedzi.
— A teraz słyszałem przecie wyraźnie, jak pan jęczał.
— Co?… — (Jelsky teraz dopiero zauważył stojących nad nim kelnerów.) — Jęczałem?… E, to jest złudzenie waszego sentymentu. Albo macie nieczyste sumienia: daliście mi podłego wina z grubą marką. A że ja za nie gotówką przecie nie płacę, więc mi nie wypada się skarżyć; jęczę sobie po cichu — ot co… Panie rodak, paneś widział pewno dużo tchórzów w życiu?
— Czego, jak czego!…
— No, to mnie się pan nie przestraszysz… Odprowadź mnie pan tam w kąt na sofę… Zresztą, jeśli chcecie koniecznie, jestem niezdrów… Mam od wczoraj silną gorączkę. Szatany spacerują po moim pokoju jak w klubie parlamentarnym… O tak, tu poleżę — i nabiorę może trochę odwagi… Pan jesteś dobry, zacny człowiek, panie Zahlkelner, pan ze świadomą melancholią udzielasz mi kredytu. Ta melancholia świadczy również dobrze o pańskiej przenikliwej inteligencji… Doktora? U, nie lubię! To są najsmutniejsze kabotyny, co nawet w samych siebie wierzą… Panie ekspres, siądź pan tu przy mnie, chcesz mi pan rękę na czoło położyć? Dobrze. Panie Zahlkelner, niech się pan nie martwi, proszę. To przejdzie. Powiedzcie mi, panowie, czy ja miałem talent?… Dawniej? W początkach?… I ja tak myślę!… Nie chcesz, żebym mówił?… Chcesz mnie pocałować, panie ekspres?… Owszem, wyświadcz mi tę śmieszność. Poca…!
Jelsky opadł ze śmiechem na sofę. Kazał sobie podać papierosa; leżąc na wznak, ćmił go powoli i strzelał dymem w sufit. Nachmurzony kelner począł się wałęsać między stolikami. Ujrzał zbity kieliszek i skierował się w tę stronę.
Na kanapie obok znalazł rewolwer i schował go natychmiast do kieszeni. „Chwała Bogu, że stchórzył!” — pomyślał. Zgarniając szczerby szkła, zauważył coś białego na brzegach, podniósł do oczu — i w jednej chwili rzucił się w stronę Jelsky'ego…
Nie dobiegł jeszcze do niego, gdy z krzykiem cofnął się w drugi koniec kawiarni.
Zadudniał telefon.
Nasypało się narodu do kawiarni. Ludzie prości biegli przede wszystkim tam w kąt, aby ratować kogo należy; ludzie lepiej odziani rzucili się czym prędzej do stolika, aby odczytać pozostawioną kartkę. Wyrywano ją sobie chciwie z rąk do rąk:
„Jedyną bronią przeciw fatum naszego życia jest dobra gra; ta na wpół już tylko świadoma zdolność oszukiwania ludzi i siebie aż do ostatniego tchnienia. Was, bracia artyści, uczyć tego nie potrzeba: w tym sztuka nigdy nie zawodzi: odbiera duszę, daje »rolę«. A więc, kanalie: evviva l'arte!”
↓ Rozwiń fragment ↓Tyś powinien był unikać kobiet, życia, ludzi; wielkich miast, bo tylko w rojnych tłumach...
↑ Zwiń fragment ↑Tyś powinien był unikać kobiet, życia, ludzi; wielkich miast, bo tylko w rojnych tłumach przejawia się druzgocząca potęga tych ponurych bogów.
— Nie mogłem, Henryk, nie mogłem inaczej!… Ta trwoga, ten niepokój (wiesz? mówiłem!), ten paniczny lęk przed zmorą życia, rzucał mnie między ludzi, jak między wilki.
I teraz nawet, gdy pomyślę, czuję, że nie mogę, Bóg widzi, nie mogę!…
I Müller przysunął się nagle, cicho i potulnie, jak chart, i najniespodzianiej dla Hertensteina pocałował go w ramię. I wnet potem wsparł ciężką głowę na tymże ramieniu.
— Nie mogę, Henryk!… Coś łka, zrywa się jękiem w duszy. Ludzi mi potrzeba! Życzliwości, dobra, ciepła mi potrzeba!
↓ Rozwiń fragment ↓— To podnieca, budzi, dodaje sił. My musimy mieć coś takiego, coby nas ciągle naprzód pchało...
↑ Zwiń fragment ↑— To podnieca, budzi, dodaje sił. My musimy mieć coś takiego, coby nas ciągle naprzód pchało; w przeciwnym razie cofamy się łatwo albo tracimy właściwe miary.
— O czym ty mówisz?
— O tłumie. — I jest w tym upojenie, krótkie, ale mocne: haszyszowe.
— W czym, Hilda?
— We władaniu tłumem… Ich dusza ma całą gamę uczuć. Te rozproszone oklaski, gdy wchodzisz, to naprężone milczenie, gdy zaczynasz, to westchnienie gromadne czasami, poszepty i te nagłe burze oklasków…
Motyw: Tłum
Jego synonimy to: masa, motłoch, tłuszcza. Tłum to twór przerażający dla wielu (np. myślicieli i poetów), innych zaś zachwycający swą siłą; stanowi ważny temat XIX i XX wieku. Znajdziemy refleksje na temat tłumu i u Norwida, i w Nie-Boskiej komedii Krasińskiego; dużo (i z odrazą) pisze o tłumie Kasprowicz.