Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Nasłuchałem się mnóstwa anegdotek, bardzo zabawnych, i przejąłem się pomału nie, Bogu dzięki, obyczajami, ale...
↑ Hide fragment ↑Nasłuchałem się mnóstwa anegdotek, bardzo zabawnych, i przejąłem się pomału nie, Bogu dzięki, obyczajami, ale zasadami, jakie tam panowały. Uczciwe osoby wyprowadzone w pole, oszukani mężowie, uwiedzione żony, tajemne porody — to była zwyczajna treść tych rozmów; ten, kto najhojniej zaopatrywał dom podrzutków, był najbardziej oklaskiwanym bohaterem. To mi się udzieliło; ukształtowałem swój sposób myślenia wedle tego, jaki widziałem u ludzi bardzo miłych i w gruncie bardzo zacnych; rzekłem sobie: „Taki jest obyczaj tego kraju, można się go trzymać skoro nam tu żyć wypadło. Oto ratunek, którego szukałem”. Zdecydowałem się nań śmiało, bez cienia skrupułu; jedyną przeszkodą do zwyciężenia był skrupuł Teresy. Miałem największe w świecie trudności, aby nakłonić ją do tego jedynego środka zdolnego ocalić mój honor. Matka jej, która lękała się kłopotu z nowym przychówkiem, przyszła mi z pomocą: wreszcie, zdołaliśmy ją namówić. Wybrano doświadczoną i pewną położną, niejaką pannę Gouin, zamieszkałą na końcu ul. św. Eustachego, aby jej powierzyć ten ciężar; za czym kiedy czas nadszedł, matka zaprowadziła Teresę do jejmości Gouin na odbycie połogu. Odwiedziłem ją tam kilka razy i zaniosłem znak, który kazałem wykonać podwójnie, na dwóch kartach: jedną z nich przyczepiono do powijaków dziecka, po czym położna złożyła je w kancelarii domu podrzutków, wedle zwyczajnej formy. Następnego roku ten sam kłopot i ten sam ratunek, z wyjątkiem znaku, którego poniechano. Ten sam brak skrupułu z mojej strony, ta sama niechęć ze strony matki: usłuchała z ciężkim sercem.
↓ Expand fragment ↓Nigdy, na jedną chwilę, Jan Jakub nie mógł być człowiekiem bez serca, bez uczucia, wynaturzonym...
↑ Hide fragment ↑Nigdy, na jedną chwilę, Jan Jakub nie mógł być człowiekiem bez serca, bez uczucia, wynaturzonym ojcem. Mogłem mylić się, ale nie zakamienić się w złym. Gdybym powiedział swoje racje, powiedziałbym za wiele. Skoro mogły mnie uwieść, uwiodłyby łacno i innych: nie chcę narażać młodych ludzi, którzy by mogli czytać te karty, na to, aby się dali pociągnąć do tego samego błędu. Zadowolę się ogólnym stwierdzeniem, na czym się on zasadzał. Powierzając dzieci publicznemu wychowaniu, w niemożności wychowania ich samemu, i przeznaczając je na to, aby zostały wieśniakami i robotnikami raczej niż awanturnikami i łowcami fortuny, sądziłem, iż spełniam czyn dobrego obywatela i ojca; działałem, we własnych oczach, niby członek republiki Platona. Niejeden raz od tego czasu żale mego serca pouczyły mnie, iż się myliłem; ale wówczas nie tylko nie doznawałem wątpliwości w tej mierze, ale często wręcz błogosławiłem niebo, ocaliłem w ten sposób swoje dzieci od losu ich ojca i od tego losu, jaki im zagrażał, w razie gdybym zmuszony był je opuścić. Gdybym je ustąpił pani d'Epinay lub księżnej Luxembourg, które bądź przez przyjaźń, bądź przez wspaniałomyślność lub z innej jakiej pobudki chciały się nimi później zająć, czy byłyby przez to szczęśliwsze, czy wyrosłyby bodaj na uczciwych ludzi? Nie wiem; ale jestem pewien, że nauczono by je nienawidzić, może zaprzeć się swych rodziców: lepiej, po stokroć lepiej, iż nie znały ich zupełnie.
Trzecie dziecko oddano tedy do podrzutków, jak i dwoje poprzednich; tak samo stało się z dwojgiem następnych; miałem ich bowiem ogółem pięcioro. Sposób ten wydawał się tak dobry, tak rozsądny, tak uprawniony, że jeśli nie chlubiłem się nim otwarcie, to jedynie przez wzgląd na matkę; ale mówiłem o tym wszystkim, których wtajemniczyłem w swoje związki; mówiłem Diderotowi, Grimmowi; powiedziałem, w następstwie, pani d'Epinay, i szczerze, bez wszelkiego przymusu, mogąc łatwo ukryć to całemu światu; pani Gouin bowiem była to uczciwa kobieta, bardzo dyskretna, na którą mogłem liczyć zupełnie. Jedyny z przyjaciół, któremu miałem niejaką rację się zwierzyć, był to lekarz Thierry; pielęgnował biedną „ciotkę” w jednej ze słabości, którą przebyła osobliwie ciężko. Jednym słowem, nie czyniłem żadnej tajemnicy ze swego postępowania, nie tylko dlatego, iż nigdy nie umiałem niczego ukrywać przed przyjaciółmi, ale ponieważ, w istocie, nie widziałem w tym nic złego. Wszystko zważywszy, wybrałem dla swoich dzieci to, co najlepsze, lub bodaj to, co uważałem za najlepsze.