Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Dożył tej boleści, iż musiał patrzeć, jak gaśnie pomału to ostatnie dziecko rokujące najpiękniejsze nadzieje...
↑ Hide fragment ↑Dożył tej boleści, iż musiał patrzeć, jak gaśnie pomału to ostatnie dziecko rokujące najpiękniejsze nadzieje, i to przez ślepe zaufanie matki do lekarza, który dał zginąć biednemu dziecku z wycieńczenia, karmiąc je, za całe pożywienie, lekarstwami. Niestety! Gdyby mi chciano wierzyć, dziadek i wnuk byliby jeszcze obaj przy życiu. Czegóż nie mówiłem, czegóż nie pisałem marszałkowi, ileż przedstawień czyniłem pani de Montmorency, przestrzegając przed tym trybem życia, więcej niż surowym, jaki na wiarę lekarza nałożyła synowi! Pani de Luxembourg, która myślała tak jak ja, nie chciała sobie uzurpować powagi matki; pan de Luxembourg, człowiek łagodny i słaby, nie lubił się sprzeciwiać. Pani de Montmorency pokładała w doktorze Bordeu wiarę, którą syn jej przypłacił w końcu życiem. Jakże to biedne dziecko było rade, kiedy mogło uzyskać pozwolenie, aby się wyrwać z panią de Boufflers do Mont-Louis, zaprosić się na podwieczorek do Teresy i wprowadzić jakiś kęs pożywienia do wygłodzonego żołądka! Jak bardzo współczułem w duchu z nędzą wielkości, widząc, jak ten jedyny dziedzic tak wielkiego majątku, tak wielkiego imienia, pożera z chciwością żebraka liche kawalątko chleba! Słowem, daremne mi było mówić i robić, lekarz zwyciężył i dziecko umarło z głodu.
↓ Expand fragment ↓Ta sama ufność w szarlatanów, która przyprawiła o śmierć wnuka, wykopała grób dziadkowi, a co...
↑ Hide fragment ↑Ta sama ufność w szarlatanów, która przyprawiła o śmierć wnuka, wykopała grób dziadkowi, a co więcej dołączyła się do niej i nieopatrzność płynąca z chęci ukrywania niedomagań wieku. Pan de Luxembourg podlegał okresami bólom w wielkim palcu u nogi; podczas pobytu w Montmorency nawiedził go taki atak, połączony z bezsennością i lekką gorączką. Ośmieliłem się wymówić słowo „pedogra”; pani de Luxembourg ofuknęła mnie. Pokojowiec, a zarazem przyboczny chirurg pana marszałka twierdził, że to nie pedogra, i zabrał się do opatrywania palca kojącą maścią. Nieszczęściem ból uśmierzył się; kiedy wrócił, nie omieszkano użyć tego samego środka. Ogólny stan zaczął cierpieć od tego leczenia, bóle zdwoiły się, a w tym samym stosunku i lekarstwa. Pani de Luxembourg, która przejrzała wreszcie, iż to jest pedogra, sprzeciwiła się tej niedorzecznej kuracji. Zaczęto się przed nią kryć i po upływie kilku lat pan Luxembourg zginął z własnej winy, przez ten upór, iż chciał się uleczyć.
↓ Expand fragment ↓W czasie wycieczki, którą Anet podjął w wysokie góry po genipi, rzadką roślinę znajdującą się...
↑ Hide fragment ↑W czasie wycieczki, którą Anet podjął w wysokie góry po genipi, rzadką roślinę znajdującą się tylko w Alpach, a potrzebną panu Grossi, biedny chłopak zmęczył się tak, iż dostał pleurezji, z której owo genipi nie mogło go uleczyć, jakkolwiek jest, powiadają, specyfikiem na tę chorobę. Mimo całej sztuki Grossiego, który z pewnością był bardzo biegłym lekarzem, mimo najpieczołowitszych starań, jakimiśmy go otoczyli, umarł piątego dnia w naszych rękach po okrutnej agonii, w czasie której ja tylko krzepiłem go swymi ekshortacjami. Udzielałem mu ich w wybuchach boleści i przywiązania, które, jeśli był w stanie mnie zrozumieć, musiały mu być pewną pociechą. Oto jak straciłem najpewniejszego przyjaciela, jakiego miałem w życiu; szacownego i rzadkiego człowieka, w którym szlachetność natury zastąpiła wychowanie, który w stanie służebnym pielęgnował wszystkie cnoty niepospolitych ludzi i który może zabłysnąłby nimi przed światem, gdyby okoliczności powołały go na szerszą arenę.
↓ Expand fragment ↓Zaburzenia zdrowia oddziałały wybitnie na mój humor i ostudziły zapał fantazji. Czując się słabszy, stałem...
↑ Hide fragment ↑Zaburzenia zdrowia oddziałały wybitnie na mój humor i ostudziły zapał fantazji. Czując się słabszy, stałem się spokojniejszy i wyzbyłem się nieco podróżomanii. Siedzący tryb życia sprowadził na mnie nie nudę, ale melancholię. Miejsce dawnych wybuchów zajęły wapory; omdlałość przeszła w smutek; płakałem i wzdychałem bez powodu; miałem uczucie, że życie mi ucieka, nim go pokosztowałem; wzdychałem nad losem, w jakim zostawiam biedną mamusię, nad niedolą, która niebawem ją czeka; mogę powiedzieć, że opuścić ją i wydać na łup nieszczęścia było jedynym mym żalem. Wreszcie rozchorowałem się zupełnie. Pielęgnowała mnie tak, jak żadna matka nie pielęgnowała dziecka; co i jej wyszło na pożytek, odrywając ją od projektów i usuwając z domu wyzyskiwaczy. Jakie słodką byłaby mi śmierć, gdyby przyszła w tej chwili! Jeśli mało zakosztowałem słodyczy życia, niewiele też zaznałem jego nieszczęść. Dusza moja mogła spokojnie odejść, bez okrutnego poczucia ludzkiej niesprawiedliwości; poczucia, które zatruwa zarówno życie, jak śmierć. Miałem tę pociechę, iż przetrwam, w lepszej mej połowie, samego siebie: czyż to można nawet nazwać śmiercią? Gdyby nie niepokój o los mamusi, byłbym umarł tak jak się zasypia; a i ten niepokój nawet miał za przedmiot istotę serdeczną i czułą, która czyniła, co mogła, aby złagodzić jego gorycz. Mówiłem jej: „Oto w twe ręce składam całe me istnienie; spraw, aby było szczęśliwe”. Kilka razy, kiedy czułem się najgorzej, zdarzało mi się wstać w nocy i powlec do pokoju mamusi, aby udzielać jej rad pełnych słuszności i rozsądku, ale w których troska o jej los brała prym przed wszystkim innym. Łzy były jak gdyby mym pożywieniem i lekarstwem; skrzepiałem się, wylewając je obficie przy niej, z nią, siedząc na jej łóżku i tuląc jej ręce w moich. Godziny upływały na tych nocnych rozmowach, a wracałem z nich zdrowszy niż przedtem. Uspokojony i rad z przyrzeczeń, które mi uczyniła, z nadziei, jakie mi dała, zasypiałem z błogością w sercu i ufnością w Opatrzność.
↓ Expand fragment ↓Mimo to powietrze wiejskie nie wróciło mi dawnego zdrowia. Wprzód czułem osłabienie, omdlałość; stan ten...
↑ Hide fragment ↑Mimo to powietrze wiejskie nie wróciło mi dawnego zdrowia. Wprzód czułem osłabienie, omdlałość; stan ten pogorszył się jeszcze. Nie mogłem znosić mleka, trzeba go było zaniechać. Wówczas była w modzie woda jako uniwersalne lekarstwo. Zabrałem się do wody, ale z taką przesadą, że omal nie wyleczyła mnie nie z cierpień, ale z życia. Co rano, wstawszy, szedłem do źródła z wielkim kubkiem i przechadzając się, wysączałem w krótkim czasie zawartość dwóch butelek. Zaniechałem całkowicie wina przy stole. Woda, którą piłem, była nieco twarda i ciężka do strawienia, jak przeważnie wody górskie. Krótko mówiąc, dokazałem tyle, że w niespełna dwa miesiące zniszczyłem sobie doszczętnie żołądek, dotąd najzdrowszy.
↓ Expand fragment ↓Jednego rana (miałem się tego dnia nie gorzej niż zwykle) uczułem, podnosząc z ziemi mały...
↑ Hide fragment ↑Jednego rana (miałem się tego dnia nie gorzej niż zwykle) uczułem, podnosząc z ziemi mały stolik, gwałtowne i prawie niepojęte wstrząśnienie w całym ciele. Mógłbym je porównać chyba do jakiejś burzy, która wszczęła się we krwi i ogarnęła w jednej chwili wszystkie członki. Arterie zaczęły mi bić z taką siłą, że nie tylko czułem ich pulsowanie, ale słyszałem je nawet, zwłaszcza w tętnicach na szyi. Do tego dołączył się szum w uszach; szum ten był trojakiego, a nawet czworakiego rodzaju, a mianowicie: głuche i rozlane huczenie, ostrzejszy szmer, jak gdyby bieżącej wody, bardzo ostry świst, i bicie, o którym wspomniałem, a którego uderzenia mogłem łatwo policzyć, nie macając pulsu ani dotykając ciała rękami. Ten wewnętrzny szmer był tak silny, że odjął mi dawniejszą bystrość słuchu i uczynił nie całkowicie głuchym, ale tępo słyszącym; i to zostało mi od tego czasu na trwałe.
Można sobie wyobrazić moje zdumienie i przestrach. Myślałem, że umieram; położyłem się do łóżka; wezwano lekarza; opowiedziałem wszystko, drżąc i nie mając nadziei ratunku. Zdaje mi się, że on podzielał tę obawę, ale zrobił, co do niego należało. Zaaplikował mi długie wywody, z których nie zrozumiałem ni słowa, następnie, wprowadzając w praktykę swe wzniosłe teorie, rozpoczął in anima vili kurację eksperymentalną, którą spodobało mu się na mnie zastosować. Była tak przykra, tak odrażająca, a skutkowała tak mało, że znużyłem się nią niebawem. Po kilku tygodniach, widząc, że nie jest mi ani lepiej, ani gorzej, opuściłem łóżko i wróciłem do zwykłych zajęć z ciągłym biciem tętnic i szumem w uszach, które odtąd, to jest od trzydziestu lat, nie opuściły mnie ani na minutę.
↓ Expand fragment ↓Mimo to zdrowie moje nie polepszało się, przeciwnie, gasłem w oczach. Byłem blady i chudy...
↑ Hide fragment ↑Mimo to zdrowie moje nie polepszało się, przeciwnie, gasłem w oczach. Byłem blady i chudy jak szkielet, pulsowanie tętnic nękało mnie straszliwie, palpitacje były coraz częstsze, czułem nieustanny ucisk, a osłabienie doszło w końcu do tego, iż z trudnością zdołałem się poruszać. Nie mogłem przyspieszyć kroku, by zaraz nie dostać duszności; nie mogłem się schylić bez zawrotu głowy; nie mogłem podnieść najmniejszego ciężaru, byłem skazany na bezczynność, jakże nieznośną dla tak ruchliwego człowieka! To pewna, że w tym wszystkim było dużo waporów. Wapory są chorobą ludzi szczęśliwych, i mnie tedy nie oszczędziły. Łzy wylewane bez przyczyny, napady przestrachu za szelestem liścia albo ptaszka, zmienność humoru wśród najmilszego życia, wszystko to zwiastowało jakby przesycenie słodyczą, objawiające się ową zbyt wybujałą wrażliwością. Jesteśmy tak niestworzeni, aby tu na ziemi kosztować szczęścia, że trzeba koniecznie, aby dusza lub ciało, o ile nie oba razem, spłaciły okup cierpieniu, a pomyślny stan jednego oddziaływa prawie zawsze ujemnie na drugie.
↓ Expand fragment ↓Na dobitkę, liznąwszy w swoich lekturach nieco fizjologii, zabrałem się do anatomii. Otóż, uświadamiając sobie...
↑ Hide fragment ↑Na dobitkę, liznąwszy w swoich lekturach nieco fizjologii, zabrałem się do anatomii. Otóż, uświadamiając sobie mnogość różnorodnych i złożonych części organizmu, dwadzieścia razy na dzień doznawałem uczucia, że to wszystko się we mnie rozprzęga. Mniej dziwiłem się temu, iż czuję się umierającym, niż temu, że jeszcze żyć mogę. Nie zdarzyło mi się przeczytać opisu choroby, abym natychmiast nie doszukał się jej w sobie. Jestem pewny, że gdybym nawet nie był chory, rozchorowałbym się wskutek tej nieszczęsnej nauki. Znajdując w każdej chorobie własne symptomaty, gromadziłem je w sobie wszystkie. Ponadto przybyła mi nowa, niebezpieczniejsza jeszcze, z której zdawało się, że już się wyzwoliłem, a mianowicie zapał do leczenia się. Jest to choroba nieunikniona prawie dla kogoś, kto zabrnie w dzieła lekarskie.
↓ Expand fragment ↓W porze, o której mówię, zmęczywszy się może nieco uprzykrzoną pracą przy tej przeklętej kasie...
↑ Hide fragment ↑W porze, o której mówię, zmęczywszy się może nieco uprzykrzoną pracą przy tej przeklętej kasie, zapadłem gorzej niż kiedykolwiek i przebyłem kilka tygodni w łóżku w stanie najsmutniejszym, jaki sobie można wyobrazić. Pani Dupin przysłała mi słynnego Moranda, który mimo całej zręczności i delikatności ręki, sprawił mi niesłychane cierpienia i nie zdołał mimo to wprowadzić sondy. Poradził mi spróbować pomocy Darana, którego sondy, bardziej giętkie, zdołały w istocie przebyć cewkę. Zdając pani Dupin sprawę z mego stanu, Morand oświadczył, iż mam przed sobą najwyżej pół roku. Wyrok ten, który doszedł mych uszu, pobudził mnie do poważnych refleksji nad moim stanem. Pomyślałem, jaką głupotą jest poświęcać spokój i przyjemność niewielu dni, które mi zostały, poddając się jarzmu rzemiosła, do którego czułem jedynie odrazę.