Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Kobieta
in work
Requiem aeternam
↓ Expand fragment ↓W ponurym świetle jarzących się gromnic leżał w trumnie trup kobiecy.
Gromnice dogorywały; światło było...
↑ Hide fragment ↑W ponurym świetle jarzących się gromnic leżał w trumnie trup kobiecy.
Gromnice dogorywały; światło było niespokojne, pryszczało i drżało, i rzucało dziwne cienie na twarz kobiety.
Przykucnąłem, a w rdzeniach włosów poczułem kłucie jak od szpilek na całej głowie.
Było coś w jej twarzy, co mnie przyciągało i do ziemi przykuwało. Na twarzy, grą światła pocętkowanej jak skóra tygrysia, ujrzałem nagle straszną wizję: szeroko rozdziawiona paszczęka grzechotnika, z dziwnie latającym, długim językiem. Słyszałem dokładnie jadowity syk — a może ja sam syczałem.
Przypadłem do ziemi jak zwierzę na śmierć zranione; chciałem się sam w siebie przepaść, chciałem się pod ziemię skryć — ale oczu oderwać nie mogłem: musiałem patrzeć.
Połączenie pomiędzy trupem a mną było tak silne, że czułem, jak mi potężne galwaniczne strumienie wyżerały oczy, z krtani mej rwały się zwierzęce ryki, w strasznej męce, w potwornych porodach.
Usta moje ułożyły się w dziwny sposób, począłem parskać, wiedziałem, że naśladuję trupa.
To gazy pośmiertne, krzyknęło coś we mnie.
Nie, nie! ona mówi — mówi — mówi — Boże ukrzyżowany — rzeczywiście mówi.
I mówiła.
I w tej samej chwili padłem omdlały na ziemię.
Słyszałem jej głos, płynący ku mnie z nieziemskich oddali.
Siedziałem z nią w jakiejś kawiarni, gdzieś w kącie w przytłumionym świetle.
— Boże, Boże, jak ja Cię kocham. Wszystko, wszystko kocham u Ciebie, Twoje powłóczyste, zmęczone spojrzenia, Twoje wytworne ruchy, Twoje nogi arystokratyczne i Twoje ręce, takie inteligentne, długie i wąskie ręce.
O Twoje usta kocham i Twoje czoło — wszystko, wszystko.
A kiedy grasz, to masz czasami takie wściekłe uderzenia. Rzucasz rękę na klawisze z taką mocą i zaciekłością, jakby w nich tkwiło to wszystko, co w Tobie zamiera.
Tylko włosy zawsze w nieporządku — musisz je szczotkować.
Spojrzała na mnie z figlarnym uśmiechem, ale ja byłem zmęczony, syty i wstręt przegryzał mi duszę.
— Co ci jest? — spytała nagle.
— Nic!
Patrzała na mnie wylęknionymi oczyma i przytuliła się do mnie.
— Kochasz mnie? — pytała i przesuwała lekko swą piękną rękę po mej głowie.
— Może być; nie wiem.
Odsunąłem z wolna moje krzesełko.
Patrzała na mnie z tym samym przerażeniem i przestrachem, z jakim patrzał na mnie mój stary pies, gdym go musiał zabić.
Oparłem głowę na rękach, patrzałem w szklankę, by nie potrzebować spotykać się z jej oczami.
Widzisz, jeżeli ktoś jest tak zdegenerowany i chory jak ja, to nie wie nigdy, co się z nim dzieje. Stany duszy zmieniają się z przerażającą szybkością, popadają z jednej krańcowości w drugą. Co teraz miłością, za chwilę przemienia się w obrzydzenie i nienawiść.
Chciałem na nią spojrzeć, ale nie miałem odwagi.
— Ty!
— Co?
Dźwięk jej głosu był w tej chwili zgrzyt pękniętego dzwonu.
— Jesteś przecież rozsądna, nie jesteś dzieckiem, mogę Ci przecież wszystko powiedzieć.
Milczała.
Pamiętasz sonatę Kreutzera Tołstoja? To, co mówi o tym wstręcie i płciowej nienawiści — rozumiesz mnie?
Czułem, jak drżała na całym ciele, wyprężyła się, a potem nagle opadła.
I teraz stałem się brutalnym parobkiem.
Pastwiłem się nad nią z dziką, krzyczącą rozkoszą kata.
— Męczę się, od samego początku się męczyłem. Pamiętasz, jak pierwszą noc pozostałaś u mnie i strasznie zmęczona natychmiast usnęłaś? Wiesz, com wtedy robił? Boże najdroższy — ciało Twoje było mi tak obojętne, tak obojętne — wstałem i zacząłem robić z Tobą eksperymenty snu. Wziąłem dzbanek wody i począłem ją lać do miednicy. Ciekaw byłem, co będziesz śnić. Lałem coraz silniej, aż się przelękniona obudziłaś. Pytałem Ci się czule, coś śniła i cieszyłem się, że mózg Twój z taką dokładnością odpowiada na podrażnienia zewnętrzne.
Pamiętasz? Śniłaś, że w Twoim mieście rodzinnym wybuchł ogień i ze wszech stron zlatują się ludzie z fasami i kubełkami, by ogień gasić.
Jej spojrzenie czułem teraz cieleśnie na całej skórze — straszne, na śmierć gotowe spojrzenie.
Teraz nadeszła chwila ostatniego ciosu.
— Trudno, nie mogłaś mi dać szczęścia, a teraz, teraz… Słuchaj, wiem, że jestem brutalny, ale nie mogę dłużej żyć z Tobą, stałaś mi się ciężarem…
W tej samej chwili zniknęła za kotarą przy wyjściu.
Opadłem ze sił i patrzałem bezmyślnie w szklankę…
A więc poszła, poszła…
Poczęło widnieć w mej głowie.
Zdjął mnie straszny lęk, przeraźliwy strach; zerwałem się, by biec i szukać ją…
I w tej samej chwili oprzytomniałem, znowu ujrzałem trumnę, wizja prysła.
Na trumnie leżał trup kobiecy.
Chwilę szukałem przyczynowego związku między trumną a sceną w kawiarni; na próżno.
Tylko rosnący, pieniący się lęk połączony z straszliwą tęsknotą, pragnącą, dziką tęsknotą za tą, co ot tu martwa leżała.
A martwa twarz mówiła obłąkaną mową gromnicznego, niespokojnego światła i patrzała na mnie lubieżnymi, przymrużonymi oczyma.
I coraz gwałtowniej rwało się we mnie pożądanie hieny, a w strasznej potędze wyzwalającej się bestii zmógł się mój mózg.
Wiedziałem teraz, że muszę się jej dotknąć, czekałem tylko sankcji mózgu.
I mózg ulitował się nade mną.
Przypomniałem sobie nagle, że podług starego podania odbija i utrwala się na martwej źrenicy ostatnia walka przedśmiertna.
Otóż to to, to, to, co widzieć musiałem, straszną zagadkę życia na dnie martwego oka, piekielną noc poślubną, w której życie z śmiercią się parzy.
Miałem tylko tę jedną myśl, co wybiegła poza mój mózg, ostrym końcem wwierciła się w martwe oko i tam na jego dnie połączyła się z drugim biegunem; połączenie było dokonane. W oczach moich pryskały iskry, trzeszczące, zielone iskry elektrycznego światła.
Druty połączenia spopielały się na końcach, skracały się coraz więcej, musiałem się przysuwać.
Coraz bliżej; jak pantera czołgałem się ku trumnie — teraz już stałem tuż, tuż przy niej.
Drżącymi, dyszącymi palcami starałem się podnieść powieki; drżałem i latałem na całym ciele; straszliwy, wykrzywiony uśmiech ohydnej lubieży przeczołgał się po jej twarzy.
A nagle począłem skrzętnie pracować. Podniosłem wreszcie powiekę, ale palce moje zsunęły się po twarzy, błąkały się po niej, zdjął mnie paroksyzm gorączki, pracowałem obcymi rękoma, miałem uczucie, że głowa mi się oderwała i wyleciała za okno, śmiałem się i krzyczałem, a wyrazy moje odbijały się od ściany i zasypywały mnie gradem kamieni — całowałem jej twarz, kąsałem ją, wssałem się w jej ciało i nagle wgryzłem się wściekłymi zębami, z krwawą pianą na ustach w jej pierś.
Szarpałem, gryzłem trupie ciało, straszliwy śmiech, w którym się każdy nerw w konwulsjach bólu szarpał i kurczył, rozpierał mi piersi — a naraz potoczyłem się i padłem wznak.
Stało się coś straszliwego.
Umarła kobieta powstała w trumnie w upiornym majestacie i z szerokim ruchem rąk uderzyła mnie z gwałtowną, przerażającą siłą obydwiema pięściami w piersi.
Odleciałem daleko bez — przytomności.