Westchnęła głęboko, pocałowała dziecko w czoło i odeszła.
Gdy już leżała w łóżku, w ciemnym pokoju, zaczęła smutno rozmyślać o Halinie, o tym, co doktor dzisiaj powiedział: „jeszcze jeden taki atak, a ja za nic nie ręczę”.
Zimny pot oblał jej czoło.
Podniosła się nagle na wpół na łóżku — nie, nie, to być nie może, nie, nie wierzyła. To niemożliwe, niemożliwe! I chciała znów myśleć o dzisiejszym wieczorze triumfu.
Ale nie mogła. Jakiś głuchy strach dusił ją w gardle i nie dawał jej spokoju; ciągle musiała myśleć o chorym dziecku i słowach doktora: — „jeszcze jeden taki atak, a ja za nic nie ręczę”.
Położyła się i znów starała się zasnąć: „Druga Modrzejewska, druga Modrzejewska”, słyszała jakiś oddalony głos — „za nic nie ręczę, za nic nie ręczę”, mówił głos jakiś zupełnie blisko jej ucha.
I nagle uczuła żal do swego dziecka, że zepsuło jej radość pierwszego triumfu… Wielkie łzy napełniły jej oczy.
Jutro będzie znów grała i odbierała oklaski — „ja za nic nie ręczę, za nic nie ręczę” — powtarzał głos.
Nie chciała słuchać. Będzie grywała co dzień, co dzień, musi, chce.
„Ja za nic nie ręczę”— ciągle powtarzał głos.
Nagle zerwała się i usiadła na łóżku.
„Jak to tak można mamie przeszkadzać” — usłyszała zupełnie wyraźnie chrapliwy głos dyrektora. — „Jakaś ty wstrętna, jakaś wstrętna” — powiedziała do siebie cicho — „nie, właśnie, że nie” — i nagle cichy, cichy głosik — „a gdybym ja tak umarła, czyby mama bardzo płakała? ”
Zimny pot oblał ją całą, rzuciła się na poduszkę z szeroko rozwartymi oczyma i zaczęła się trząść.
— Co ja pomyślałam, co ja pomyślałam?!
„A jednak, gdyby nie żyła, nie mogłaby przeszkadzać” — mówił jakiś głuchy głos — nie, nie, nie — zatykała sobie uszy, jak gdyby te głosy przychodziły z zewnątrz, i całą twarz ukryła w poduszkę, żeby się zagłuszyć — nie nie, nie — i ciężko zaczęła jęczeć: — o-o-o!
— Mamusiu, mamusia nie śpi? — usłyszała głos cichy i miękki dziecka, zerwała się natychmiast i pobiegła do niego.
— Ty moje jedyne kochanie, ty moje! — Jęła płakać, szlochać rozpacznie, obejmując dziecko i tuląc je do siebie, przez długi, długi czas…