Weszli. Sąd siedział w komplecie, ale żaden z jego członków nawet kiwnięciem głowy nie powitał Łukasza. Starzec obrzucił okiem salę. W dużych szafach leżały akta opatrzone nazwiskami. Łukasz naprędce odczytał niektóre i ze zdumieniem przekonał się, że są to nazwiska dobrze znanych mu właścicieli kamienic w Warszawie. Na jednych półkach spoczywały dokumenta samych preferansistów, na innych — samych wiściarzy, gdzie indziej takich, którzy grywali tylko w bezika…
Nad szafami widać było gęstą pajęczynę, pająki z twarzami sławnych lichwiarzy, które zajmowały się udręczaniem much. W tych biednych owadach pan Łukasz poznał najznakomitszych współczesnych rozrzutników.
Sala ta znajdowała się pod dozorem jednego z eks-urzędników cyrkułowych, który grzeszył braniem łapówek, a umarł z pijaństwa.
Prokurator zabrał głos.
— Dostojni sędziowie! — rzekł, wskazując na Łukasza. — Ten oto człowiek, jak wam z odnośnych dokumentów wiadomo, przez ciąg siedemdziesięciu lat spędzonych na ziemi nikomu nie zrobił nic dobrego, a wielu krzywdził. Za takie postępowanie wyrokiem wyższej instancji zakwalifikowany został do jedenastego oddziału w czwartym departamencie piekła. Obecnie zaś chodzi o to tylko, czy ma być przyjęty do naszej sekcji, czy do innej, a może… posłany gdzie dalej. Zależy to od jego osobistych zeznań i dalszego postępowania. Czy adwokat obwinionego ma co do powiedzenia?
Pan Łukasz spostrzegł, że już w połowie prokuratorskiej mowy wszyscy sędziowie twardo zasnęli. Nie dziwiło go to jednak, gdyż jako zapamiętały procesowicz, bardzo często bywał na sądach, tam — na ziemi.
Nigdy jeszcze pan Kryspin nie okazał tyle adwokackich przymiotów, co przy obronie dzisiejszej. Gmatwał sprawę, kręcił i kłamał tak znakomicie, że aż w zakratowanych oknach sali ukazały się zdziwione twarze diabłów. Ale sędziowie drzemali niewzruszeni, wiedząc, że nawet w piekle nie warto słuchać dowodzeń niemających praktycznego gruntu.
Nareszcie adwokat upamiętał się i zawołał:
— A teraz, dostojni sędziowie, zacytuję wam jedną tylko, ale niezbitą prawdę na obronę mojego klienta. Oto… był on preferansista jakich mało.
— Prawda! — szepnęli rozbudzeni sędziowie.
— Mógł grać całą noc i nigdy się nie irytował.
— Prawda!…
— Skończyłem, panowie! — rzekł adwokat.
— I zrobiłeś pan bardzo dobrze — odezwał się prokurator. — A teraz zechciej nam wymienić jeden jedyny czyn, który by obwiniony spełnił w życiu bezinteresownie. Inaczej, jak panu wiadomo, grzesznik ten nie może zostać przyjęty do naszej sekcji.
— A tak świetnie pomagał!… — szepnął sędzia, który zmarł skutkiem upadku ze schodów.
Wymowny adwokat umilkł i zagłębił się w rozpatrywaniu dokumentów. Widocznie nie miał już nic do powiedzenia.
Stan sprawy Łukasza był tak smutny, że wzruszył nawet prokuratora.
— Obwiniony! — zawołał oskarżyciel. — Czy nie przypominasz sobie choć jednego bezinteresownego czynu w życiu, byle dobrego?…
— Sędziowie! — rzekł pan Łukasz z głębokim ukłonem. — Kazałem przed domem wylać chodnik asfaltowy…
— Za który na dwa tygodnie pierwej podniosłeś komorne lokatorom — przerwał mu prokurator.
— Odnowiłem wygódkę!…
— Tak! ponieważ zmusiła cię do tego policja.
Łukasz pomyślał.
— Ożeniłem się!… — rzekł po chwili.
Ale prokurator tylko machnął ręką i surowo zapytał:
— Czy nic już więcej nie masz do powiedzenia?
— Panowie sędziowie! — zawołał Łukasz bardzo już przestraszony. — Ja wiele w życiu moim spełniłem czynów bezinteresownych, ale jestem stary… pamięć mi nie dopisuje…
Teraz adwokat zerwał się, jakby go pokropiono święconą wodą.
— Sędziowie! — rzekł — obwiniony ma racją. Poszukawszy, znalazłby niewątpliwie w życiu swym niejeden czyn piękny, bezinteresowny, szlachetny, ale i cóż, kiedy go pamięć opuściła?… Dlatego proszę, a nawet domagam się, ażeby sąd, ze względu na wiek i przestrach obwinionego, nie ograniczał się na jego zeznaniach, lecz… poddał go próbom, które w całym blasku okażą wszystkie wzniosłe jego przymioty…
Zgodzono się na projekt i sąd począł naradzać się nad rodzajem próby. Pan Łukasz tymczasem odwrócił głowę i spostrzegł za sobą jakąś nową figurę. Był to niby woźny sądowy, ale z miną tego pokątnego doradcy, który miał na ziemi słynny proces o kradzież, oszustwo i przywłaszczenie sobie tytułów.
— Zdaje mi się, że mam przyjemność znać pana dobrodzieja? — rzekł Łukasz, wyciągając do woźnego rękę.
Woźnemu oczy zaiskrzyły się i już chciał schwycić rękę Łukasza, gdy nagle pan Kryspin odtrącił go, mówiąc:
— Dajże pokój, Łukaszu!… Toż to diabeł… Dopiero byś dobrze wyszedł, gdyby cię raz złapał!…
Pan Łukasz bardzo się zmieszał, począł uważniej oglądać tę nową figurę, a nareszcie szepnął do adwokata:
— Jak też ludzie we wszystkim przesadzają! Mówiono mi zawsze, że diabeł ma rogi tak wielkie jak stary kozieł, a ten przecie nie ma większych niż młode cielę. Ledwie mu guzy znać…
W tej chwili sąd przywołał do siebie adwokata. Prezydujący szepnął mu coś i wnet potem Kryspin rzekł głośno do Łukasza:
— Czy zrobiłeś kiedy w życiu jaką ofiarę, na przykład na cel dobroczynny?
Łukasz zawahał się.
— Niedobrze pamiętam — odparł — mam już lat siedemdziesiąt…
— A czy nie miałbyś ochoty teraz zrobić podobnej ofiary? — pytał adwokat i znacząco mrugnął.
Pan Łukasz wcale nie miał ochoty, ale spostrzegłszy owo mrugnięcie, zgodził się.
Podano mu papier i pióro, a pan Kryspin rzekł:
— Napisz deklaracją, tak jakbyś ją pisał do „Kuriera”.
Pan Łukasz usiadł, pomyślał, napisał i oddał kartkę.
Prokurator czytał:
— „Od Łukasza X, właściciela domu… na ulicy… pod numerem… rubli srebrem trzy (rs 3) składa się na cel dobroczynny. Tamże znajdują się narzędzia mularskie do sprzedania tudzież różne lokale do wynajęcia
po cenach umiarkowanych”.
Usłyszawszy taką deklaracją sąd osłupiał, adwokat przygryzł wargi, a diabeł aż się za boki brał ze śmiechu.
— Obwiniony! — krzyknął prokurator. — Tyś napisał reklamę dla swego domu, ale nie deklaracją. Kto robi ofiarę na cel dobroczynny i robi ją bezinteresownie, ten nie może jednocześnie załatwiać spraw majątkowych.
Po tej nauce podano Łukaszowi inny papier. Nieszczęśliwy, drżąc z trwogi, usiadł i napisał:
„Od nieznajomego dla ubogich kopiejek… piętnaście”.
Ale wnet przemazał wyraz piętnaście i napisał
pięć.
Sąd odczytał deklaracją, sędziowie pokiwali głowami, ale zgodzili się, że jak dla Łukasza to i taka ofiara, byle bezinteresowna, wystarczy.
Wtem odezwał się diabeł:
— To w jakim celu dałeś pan, panie Łukaszu, te pięć kopiejek na ubogich?…
— Za zbawienie grzesznej duszy mojej, panie dobrodzieju! — odparł Łukasz.
Diabeł znowu wybuchnął śmiechem, sędzia prezydujący uderzył pięścią w stół, a adwokat począł rwać sobie włosy.
— Ach, ty stary ośle! — zawołał Kryspin na pana Łukasza. — Słyszałeś przecie, że masz zrobić ofiarę bezinteresowną, a więc ani na ogłoszenie o lokalach, ani nawet za zbawienie duszy!… Ale ty widać taki jesteś chciwy, że pięciu kopiejek nie możesz poświęcić dla biednych bez żądania nagrody, i jeszcze takiej jak zbawienie!…
Teraz sędziowie powstali ze swych miejsc. W ich groźnych i smutnych spojrzeniach pan Łukasz czytał dla siebie jakiś straszny wyrok.
— Woźny! — rzekł prezydujący. — Wyprowadź obwinionego do ostatniego kręgu piekła!
Ale diabeł machnął ręką.
— A nam co po takim pensjonarzu — rzekł — który własną duszę ocenia tylko na pięć kopiejek?