Czy słyszysz głosy one modlitewne,
które cię znowu witają, królewnę,
na złotych błoniach twej wiecznej ojczyzny?
Zamknięte rany twe, zgojone blizny,
które w twych białych stopach ryły ciernie,
kiedyś, za cieniem mym zdążając wiernie,
wygnanka bosa, przez życia bezdroże
szła w uciśnieniu, przez kał ziemi — w zorzę!
A iżeś wszystek zniosła ból i trud,
a iż cię ziemi nie pokalał brud,
chociaż się czepiał twych pielgrzymich szat,
z których wykwitłaś oto — lilii kwiat,
biały, jak ongi, i jeno schylony
rosą łez, którą w przelocie Eony
płaczą nad nędzą bezdenną żywota:
prawdą się iści twa wieczna tęsknota,
i coć snem było jeno w pierwszej dobie,
za czym łamałaś ręce swe w żałobie
— kiedy sen pierzchnął — błądząca śród cienia,
dziś ci się jawą złotą rozpromienia:
oto ja schodzę w jasnych blaskach słońca
na szczęście wielkie, ostatnie, bez końca!