Słowacki swoją monadologię rozwinął na tle nauki ewolucyjnej, czyli monadom nadał zdolność do twórczej inicjatywy, pęd do nieustającego doskonalenia się, w ten sposób przeistaczając je w istoty duchowe. Więc wszystko, co jest, nie jest wyrazem jednej substancji, lecz całego organizmu „duchów Słowa”, które zażądały kształtów dla siebie. Te duchy są owym ogniwem pośrednim, którego myśl szuka między Bogiem a światem: Bóg stwarza duchy, a duchy dają początek materialnemu światu.
Tej filozofii Słowackiego, która nazwą „pluralizmu spirytualistycznego” najlepiej oznaczyć się daje, można z większą jeszcze słusznością niż systemom Leibnitza i Renouviera zarzucić to, że Bóg staje się tam zbyteczny. Ani myślą uchwycić, ani mową określić Boga nie zdołamy; niepojętego i niewysłowionego, w milczeniu czci Go człowiek, w poczuciu swej nicości korząc się przed Nim, przed Jego absolutnym bytem. Tymczasem w oświetleniu nauki genezyjskiej ta absolutność Jego, mianowicie w sferze wszechmocy, została ograniczona duchami, które stworzył. I w orszaku ich występuje Bóg, niby primus inter pares, niby monarcha jakiś, który w imię idei konstytucyjnej pomniejszył władzę swoją, dobrowolnie ją dzieląc z poddanymi. I od nich to, od poddanych, od „duchów Słowa”, niby od jakiejś izby prawodawczej, wyszła inicjatywa do stworzenia świata. Świat by nie powstał, gdyby one pomieszkania dla siebie nie zapragnęły.