Przypadkiem obok wzgórek był, kędy się ściele
Krzak mirtu, w krąg ostrymi nasrożon gałązki.
Podchodzę, splot krzewiny oderwać chcę wąski
Od ziemi, by zielenią przystroić ołtarze,
Gdy zjaw straszny i dziwny się oczom ukaże:
Gdy bowiem pierwsze drzewko z pękniętych korzeni
Wyrywam, krwią się drzazga jego zarumieni,
Posoką brocząc ziemię; mnie zimny dreszcz ciałem
Zatrzęsie i krew w sercu się zbiegnie struchlałem.
Na nowo pęk podatnej krzewiny gałązek
Wyrywam, tajnych przyczyn wybadać chcę związek:
I z ich kory krew ciemna, jak przedtem, wypłynie.
Więc z wielką troską w duszy czczę leśne boginie
Z Gradywem ojcem, który nad geckimi niwy
Władnie, prosząc, by ujrzał znak — zmienił w szczęśliwy.
Lecz skoro trzecią gałąź, już z większym mozołem,
Kolany wparty w piasek, wyrywać zacząłem —
Wymówię czy zamilczę? — żałosny wśród głuszy
Jęk brzmi z kopca i taki głos wpadnie w me uszy:
— »Czemu szarpiesz nędznego? Ach, oszczędź mię w grobie
I zbożnych rąk swych nie plam! Nie obcym mnie tobie
Wydała Troja, krew ta nie z drzewa wytryska.
Ach, rzuć ziemie okrutne, rzuć chciwców siedliska!
Jam Polidor; żelaznych tu wbił mnie do ziemi
Rój pocisków i wyrósł kolcami ostremi…« —
Mnie wtenczas do drżącego lęk wcisnął się łona,
Zdrętwieję, włos się zdębi, głos w gardle mi skona.
Onego Polidora, chcąc zbawić mu życie,
Z ciężarem złota Pryjam biedny posłał skrycie
Królowi Tracji, skoro już zwątpił w obrony
Dardańskie i gród Troi ujrzał oblężony.
Ów, skoro Teukrzy padli, złamani od klęski,
Do Atrydy się zwrócił, czcząc oręż zwycięski.
Drwi z prawa, Polidora zabija, nie zwleka
Zabrać złota… Do czegóż nie wiedziesz człowieka,
Przeklęty głodzie złota!…