Studnia, do której doszliśmy, była niepodobna do studni saharyjskich. Studnie saharyjskie to zwykłe dziury wywiercone w piasku. Ta wyglądała na studnię służącą całej wsi. Ale wsi nie było, a ja miałem wrażenie, że śnię.
— Dziwna rzecz — powiedziałem do Małego Księcia — wszystko jest gotowe: blok, wiadro i sznur…
Zaśmiał się, wziął do ręki sznur, wprawił blok w ruch.
A blok zajęczał jak stara chorągiewka na dachu, kiedy wiatr budzi się z długiego snu.
— Słyszysz, zbudziliśmy tę studnię i śpiewa — powiedział Mały Książę.
Nie chciałem, żeby się męczył.
— Pozwól, że to zrobię — powiedziałem — to dla ciebie za ciężkie.
Powoli wciągnąłem wiadro aż na cembrowinę. Ustawiłem je równo. W uszach wciąż mi brzmiał śpiew bloku, a w wodzie, która jeszcze drżała, widziałem drgające słońce.
— Jestem spragniony tej wody — powiedział Mały Książę — daj mi pić.
A ja zrozumiałem, czego szukał!
Podsunąłem mu wiadro do ust. Pił, nie otwierając oczu. Spokojnie, jakby coś świętował. Ta woda była zdecydowanie czymś więcej niż tylko napojem. Powstała z marszu pod gwiazdami, ze śpiewu bloku, z wysiłku moich ramion. Była miła sercu jak prezent.