↓ Expand fragment ↓W ten sposób, obdarzony temperamentem bardzo zapalnym, bardzo zmysłowym, bardzo wczesnym, przebyłem okres dojrzewania, nie...
↑ Hide fragment ↑W ten sposób, obdarzony temperamentem bardzo zapalnym, bardzo zmysłowym, bardzo wczesnym, przebyłem okres dojrzewania, nie doznawszy innych pragnień, nie znając innych rozkoszy, prócz tych, których świadomość wszczepiła mi w niewinności ducha panna Lambercier; a kiedy z postępem lat stałem się wreszcie mężczyzną, i wówczas to, co mnie powinno było zgubić, ocaliło mnie. Dawna skłonność dziecka, miast wygasnąć, połączyła się tak ściśle z inną, że nigdy nie mogłem jej zupełnie usunąć z rozpłomienionych zmysłów; szaleństwo to, w połączeniu z wrodzoną nieśmiałością, czyniło mnie bardzo mało przedsiębiorczym wobec kobiet. Nie śmiałem wszystkiego powiedzieć, a nie mogłem wszystkiego wykonać, ponieważ tej rozkoszy, której inna rozkosz była dla mnie jedynie szczytem, nie może wziąć po prostu ten, który jej pragnie, ani nie może go odgadnąć ta, która mogłaby jej udzielić. W ten sposób przebyłem życie, pożądając i ukrywając moje pożądania przy boku osób, które kochałem najwięcej. Nie śmiejąc nigdy wyznać mych upodobań, oszukiwałem je bodaj, dając stosunkom moim formy pokrewne. Przebywać u kolan despotycznej kochanki, ulegać jej rozkazom, żebrać przebaczenia było dla mnie najsłodszą rozkoszą; im bardziej rozpalona wyobraźnia smagała mi krew, tym bardziej na zewnątrz miałem postać trwożnego wielbiciela. Łatwo zrozumieć, że ten sposób okazywania miłości nie prowadzi do zbyt szybkich postępów i nie zagraża cnocie osób będących jej przedmiotem. Posiadałem też w życiu kobiet bardzo niewiele; mimo to przeżyłem wiele na swój sposób, przez wyobraźnię. Oto jak moje zmysły, jednocząc się z nieśmiałym usposobieniem i romantyczną głową, zachowały mi czystość uczuć i skromność obyczajów dzięki tym samym skłonnościom, które przy większej śmiałości byłyby mnie zanurzyły w odmęt zezwierzęcenia.
↓ Expand fragment ↓To rozkoszne życie trwało cztery czy pięć dni, podczas których pływałem w najsłodszych upojeniach. Piłem...
↑ Hide fragment ↑To rozkoszne życie trwało cztery czy pięć dni, podczas których pływałem w najsłodszych upojeniach. Piłem tę chwilę czystej i żywej słodyczy, bez żadnej domieszki zgryzot. Były to pierwsze i jedyne chwile, których kosztowałem w ten sposób i mogę rzec, iż pani de Larnage zawdzięczam, że nie umrę, nie poznawszy rozkoszy.
Jeżeli to, co czułem dla niej, nie było, ściśle biorąc, miłością było to w każdym razie tak czułe odbicie miłości, którą ona mi okazywała, upojenie zmysłów tak palące w swej rozkoszy i poufałość tak słodka, że posiadała urok namiętności, będąc zarazem wolna od jej szału, który mąci głowę i nie dość pozwala cieszyć się użyciem. Raz tylko w życiu czułem prawdziwą miłość i nie ona była jej przedmiotem. Nie kochałem jej również tak, jak pokochałem i kochałem jeszcze panią de Warens, ale dlatego właśnie posiadałem ją sto razy lepiej. W ramionach mamusi rozkosz moją mąciło zawsze uczucie smutku, jakieś tajemne ściśnienie serca, które nie bez trudności przychodziło mi zwyciężyć: miast cieszyć się, że ją posiadam, wyrzucałem sobie, że ją kalam. Przy pani de Larnage, przeciwnie, dumny z własnej męskości i szczęścia, oddawałem się porywom zmysłów z radością, z ufnością w siebie; podzielałem upojenia, które dawałem mej kochance; miałem dość świadomości, aby spoglądać z dumą i rozkoszą na swój tryumf i czerpać w nim siły do mnożenia jego symbolów.