Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
List
in work
Straszny dziadunio
↓ Expand fragment ↓Pierwszy list przyszedł, jakem matkę kładł w trumnę. I wiecie, co w nim było? Żem...
↑ Hide fragment ↑Pierwszy list przyszedł, jakem matkę kładł w trumnę. I wiecie, co w nim było? Żem to ja ją do grobu wtrącił, ja, com ją kochał i czcił jak świętą! Miałem wtedy lat czternaście, zostałem sam. Pochowałem matkę i przysięgłem na jej grobie dawać sobie radę sam na świecie i prędzej zemrzeć z głodu niż poprosić o pomoc dziadunia.
↓ Expand fragment ↓Miałem ich pięć w życiu. Ilekroć mnie coś złego spotkało. Oj, ten dziadunio! Pierwszy list...
↑ Hide fragment ↑Miałem ich pięć w życiu. Ilekroć mnie coś złego spotkało. Oj, ten dziadunio! Pierwszy list przyszedł, jakem matkę kładł w trumnę. I wiecie, co w nim było? Żem to ja ją do grobu wtrącił, ja, com ją kochał i czcił jak świętą! Miałem wtedy lat czternaście, zostałem sam. Pochowałem matkę i przysięgłem na jej grobie dawać sobie radę sam na świecie i prędzej zemrzeć z głodu niż poprosić o pomoc dziadunia. W dwa lata potem otrzymałem drugi list. Dowiedział się, żem chorował przed egzaminami, chciałem zostać drugi rok w klasie. Radził, bym dał za wygraną zarozumiałej pewności siebie i poprosił go o pomoc, której może udzieli. List cały był jedną obrazą i obelgą. Zgrzytnąłem zębami i słaniając się na nogach, poszedłem na egzaminy. Zdałem je w gorączce. Matka tam chyba modliła się za mnie i wyprosiła patent. Odwieźli mnie koledzy do mieszkania i gdyby nie Żabba, poniósłbym świeżutki patent świętemu Piotrowi jako certyfikat zgonu. Trzeci raz w Petersburgu to było. Rozmyślaliśmy z Żabbą, jaką drogę obrać, do których wrót wiedzy zapukać, jak krajowi najlepiej usłużyć; przychodzi list: „Zostań doktorem, chcę mieć swego medyka! Radzę ci to ze względów dziedzictwa; jak mi usłużysz, to ci co zapiszę”. Dosyć tego: poszedłem w drugą stronę — na inżyniera. Trafił dobrze dziadunio, bo trzeba wam wiedzieć, że boję się okropnie umarłych i chorych! Czwarty raz pisał w sprawie Wojciecha, a oto piąty!
↓ Expand fragment ↓— Czeka też list na pana z czarną pieczątką.
— A to niech sobie czeka! Jeśli kto...
↑ Hide fragment ↑— Czeka też list na pana z czarną pieczątką.
— A to niech sobie czeka! Jeśli kto umarł, to go nie wskrzeszę ani dziś, ani jutro. Puść mnie!
— Nie puszczę. Pan zje obiad, przeczyta list, będzie czas na sen. Nie trzeba było tak późno wracać!
— A bodajeś przepadł z twoim listem i obiadem! — wybuchnął student zniecierpliwiony.
— Niech tylko panicz przeczyta i zje!
Burcząc, wszedł chłopiec do komórki. Chciał się prędko pozbyć interesu, ale człek marudził, tupał, zastawiał ucztę, gawędził. Hieronim gryzł ze złości wąsiki.
Po obiedzie, którego ledwie dotknął, Bazyli dobył list. Miał istotnie na kopercie czarną pieczątkę i adres pisany dobrze znaną ręką dziada Polikarpa.
Student skoczył, jakby węża nadeptał.
Koperta poleciała w szmaty. List był, jak zwykle, krótki, lecz dosadny.
„Kiedyś, będąc u mnie, zdało mi się, że szanujesz pan pamięć matki. Odzywałeś się o niej z szacunkiem, a zaczepiony, broniłeś zażarcie. Przypominam ci to, bo jestem pewny, że zajętym będąc romansem z awanturnicą, zapomniałeś o niej i może ci już nic nie zależy na przeniesieniu jej zwłok do grobu rodzinnego, o coś mnie prosił wtedy. Jeżeli rozpusta nie zatarła (w co wątpię) w tobie tego ostatniego wspomnienia, to odpisz mi, czy chcesz, by wedle ostatniej swej woli spoczywała obok mego syna w Tepeńcu. Sądzę jednak, że już teraz nic nie szanujesz, nic nie pamiętasz, o nic nie dbasz, tylko o dogodzenie swym zachciankom. Zatem odpowiedzi się nie spodziewam”.
Hieronim, klnąc, schował list do kieszeni i wyszedł.