Theme
Bóg
in work
Dzieci szatana
↑ Hide fragment ↑— Czy pan lubi pić? He, he… A więc lubi pan pić… Hm… Gordon! Czy wierzy pan w Boga?!
— Nie, bo Szatan starszy od Boga.
— A więc czy Szatan jest Bogiem pana?
Gordon milczał i uśmiechał się.
Wroński wpatrzył się weń nieruchomo.
— Słuchaj pan, panie Gordonie, słyszałem o pewnej sekcie, która czci Szatana…
Gordon milczał w zamyśleniu.
— Nie, nie jestem palladystą — rzekł w końcu. — Znam zresztą bardzo dobrze tę sektę. Jest tam dużo głupich ludzi, jak wszędzie.
— Ale i wielcy są? Wielcy! Jak pan?
— Może… Ja zresztą nie jestem wielkim człowiekiem… Pan mnie uważa za wielkiego, bo pan jeszcze młody i za mało zna pan ludzi…
— Czy to prawda, że sekta ta czci nierząd przeciw naturze jako rodzaj sakramentu?
— To możebne.
— Ależ powiedział pan dopiero co, że pan dobrze zna tę sektę.
— Znam tylko jej podstawowe zasady, a te mi się podobają. Czy pan rozumie? Mówię z punktu widzenia czysto estetycznego. Jest przecież wiele w tym prawdy, że wszyscy jesteśmy dziećmi Szatana. Wszyscy ci, którzy gnani rozpaczą i zwątpieniem czują trwogę, wszyscy ci, których sumienie jest obciążone… I jest w tym wiele słusznego, że życie jest królestwem Szatana: piekłem… Po śmierci ujrzymy może coś tak głupiego i banalnego jak raj… Zresztą sądzę, że wszystko to, w co ludzie wierzą, jest nieprawdą — przeciwnie…
— Czy więc, że każdy ma po śmierci zapewniony raj?
— Każdy, kto tutaj popadł w kleszcze Szatana…
— Nie szydź pan! — zawołał Wroński rozdrażniony. — Nie powinien pan szydzić! Czy pan rozumie? Tak tęskniłem za panem, a teraz szydzi pan z mojej trwogi i męki!
— Nie szydzę! Mówię całkiem poważnie!
Gordon powiedział te słowa bardzo spokojnie.
Nagle nieruchomo spojrzał na Gordona i uczuł się głęboko zawstydzonym. Ochłonął.
— Nie, Gordonie — rzekł cicho — to oczywiście tylko trwoga, ale ja nie porzucę swych przekonań.
Gordon spojrzał nań uważnie.
— Połóż się pan, Stefanie, masz febrę, mówisz bezładnie. Burżuazja ma Boga! Bóg jest tylko środkiem służącym do uregulowania pojęć „Moje i Twoje”, do zapobieżenia nadużyciom. Ja zniszczyłem panu tylko religię małomieszczańską, drobnostkową, religię obywatela, który lęka się złodziei i morderców. Ale nigdy nie zniszczyłem w panu Boga, którego ja czczę…
— Którego Boga?
— Siebie samego.
— Czyż ja jestem Bogiem?
— Nie jeszcze. Póki jeszcze szamotasz się z Bogiem drobnego obywatela i z Bogiem bogatego żyda, póty nie będziesz Bogiem.
Zamilkł. Wroński zawstydzony wpatrzył się w ziemię, ale niepokój jego rósł gwałtownie. Pił, ręce mu drżały, rozlał herbatę.
— Och, straszny z pana człowiek. Boję się pana. Ja zawsze lękałem się pana. Powiedział pan, że wszyscy jesteśmy dziećmi Szatana… Pan jesteś Szatanem, a ja jestem twoim dzieckiem. I pan jest piekłem. Teraz nie będę już panu posłuszny. Ja sam mam piekło w sobie. Teraz sam jestem Szatanem… Ha, ha, ha… Nie, nie, nie! Pan jest aniołem, a ja tylko nędznym Jakubem, który chciałby wydrzeć straszliwe tajemnice Wielkiemu, Wspaniałemu… Och, jak ja pana nienawidzę i jak ja pana kocham! Ale pan wszczepił we mnie nienawiść… Duszę się nią, umieram przez tę nienawiść…
Zerwał się.
— Ale tego jednego jeszcze tylko pragnę, pozwól mi dożyć wielkiego zniszczenia, wielkiego szczęścia, tego jednego uczucia, że wszystko dookoła mnie zginie wraz ze mną!
— Wreszcie mnie zrozumiałeś! — rzekł Gordon bardzo cicho.
— Nie chcę szczęścia, gardzę szczęściem, ale chcę się zemścić, bo jestem tak nieszczęśliwy!