–„Ha! Wtedy — mówiła biedna Maria — porwała mnie
złość. Klękłam na bruku i przysięgłam Bogu Najwyższemu,
że już do tego domu, gdzie chcą duszę moją zgubić, skąd mnie
gorzej, niż psa wypędzają, nigdy nie wrócę. I powiadam, że
i dziś bym nie wróciła, chyba, żeby Bóg za taką dobroć moją
oddał mi córeczkę.
Potem z naszej ulicy uciekłam jak wariatka, sama nie wiedząc
gdzie. Chciałam iść do jednej stróżki znajomej, ale mi wstyd
było i nie poszłam. Potem pomyślałam, że najlepiej zrobię,
jeżeli się w Wiśle utopię, i pobiegłam na most.
Póki ludzie czuwali i światła paliły się w domach, chodziłam
po moście i mówiłam sobie tak: — „Jeszcze się popatrzę na Warszawę, to znowu na Pragę, to na Saską Kępę, a potem
skoczę w wodę.” Takem się zamyśliła, aż naraz zrobiło się
strasznie pusto na ulicach. Wtedy, mówię panu, taki lęk mnie
ogarnął!… Zdawało mi się, że się most załamuje, albo woda
podnosi, to znowu… Albo ja już wiem, co mi się nie zdawało!