Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Miłuję Miłość — jak Dante, choć już nie wierzę, że obróci ona ziemią i gwiazdami; w...
↑ Hide fragment ↑Miłuję Miłość — jak Dante, choć już nie wierzę, że obróci ona ziemią i gwiazdami; w dawnych, dobrych czasach Romansu Róży usadziłbym miłość na wielbłąda i krokiem aleksandryny, śloki czy heksametru wiódłbym ją, grając na flecie. Mówiłbym do Miłości przy jaszczurkach w południe, orłom nad wieczorem, duszom o północy, słowikom mdlejącym o brzasku; wiódłbym Kobietę-Mesjasza do tej jaskini w dalekim podbiegunowym kraju, gdzie męczy się Loki, zły tytan i wąż kapie mu jadem w obnażone serce.
↓ Expand fragment ↓Moje skały — Wam po prostu powiem: nigdy w życiu niczego urzeczywistnić nie zdołam, i tę...
↑ Hide fragment ↑Moje skały — Wam po prostu powiem: nigdy w życiu niczego urzeczywistnić nie zdołam, i tę miłość, która tuła się po dziewięciu dantejskich kręgach mego serca, będę musiał strącić w otchłań. Kobiecie jej nie oddam, gdyż każda jest Nietotą, lichą rośliną, pokrewną Lepidodendronów, na której jednak rozpryska zawsze kosa mojej metafizyki; Bogu nie — gdyż jest to malarz swej własnej bezeczci: El pintor de su deshonra — malarz, który w ludziach wymalował swą odwieczną infamię: jest On zły, mściwy, narzucający się ze zbawieniem, niepomagający nikomu, i jak fakir płynie na lichej tratwie przez swe najgłębsze nicości: nie dziw, że co chwila znika nam z oczu!
Miłować nie mogę niczego, prócz bezmiarów, niezapełnionych jeszcze krzykiem żadnego okrętu Argo, żadnej karaweli Vasco da Gamy, żadnego aeroplanu, żadnego podwodnego statku, uwięzłego w Bizercie.
Tam — wieczne tam — bezdroże jedynie miłuję!
↓ Expand fragment ↓Kronikarz piekielny, który te dokumenty ludzkich dusz przegląda i notuje, nie może powstrzymać zgrzytliwej złości...
↑ Hide fragment ↑Kronikarz piekielny, który te dokumenty ludzkich dusz przegląda i notuje, nie może powstrzymać zgrzytliwej złości przed nielogicznością umysłu mistyka, który projekcją metafizycznego lśnienia we własnych myślach rozkoszuje się jako zjawieniem kometo-kobiety.
Zanotujmy: nigdy miłość nie bywa wzajemna; nigdy nie spotykają się ci, którzy istotnie mogą potęgować w sobie wzajem pęd ku piekielności, czyli uwspanialić wolę Życia; miłość jest zjawiskiem, mającym początek i rozwój w każdej istocie oddzielnie. Innej płci istota wchodzi w krąg bengalskiego ognia i oto jest: zjawiona!
↓ Expand fragment ↓Tymczasem muzyka wiodła domniemanych kochanków na tortury szczęścia. Mówiliśmy już, że Zolima spojrzała w oczy...
↑ Hide fragment ↑Tymczasem muzyka wiodła domniemanych kochanków na tortury szczęścia. Mówiliśmy już, że Zolima spojrzała w oczy królewiczowi — władcy mistycznych bredów — ze zdumieniem: ujrzała paprocie nad jego głową i wzrok nad miarę dumny, jakby się nie dopraszał, lecz dopominał — o to, co świat rzucił w kąt jaskini między śmiecie, jak Mag rzucił tam zbrodniczą maskę —
o to, co było jego kapłaństwem i religią jeszcze niewypowiedzianą —
o Miłość!
Zolima, kiedy błysnęły elektryczne światła, ujrzała dokładnie zaiste dziwaczny, choć piękny strój; kiedy uświadomiła sobie ten wzrok, który był sonatą z płomieni lucyferowych — kiedy wreszcie ujrzała harfę, zrozumiała naraz wszystko:
to liryk tych przywidzeń, które traktują życie jako Otchłań.
I kto wie, czy nie uległaby w jednym momencie całkowitemu przeobrażeniu, jak św. Paweł w drodze do Damaszku, przeobrażeniu pod wpływem wysokiego magnetycznego światła, gdyby nie obecność Mangra; ten ciemny przyrządzacz filtrów, narzucił jej swą aurę, tworząc zmysłowo-rozsądny, poziomy tok rozumowań.
Z uśmiechem odwróciwszy się, pomyślała, że są przecież lirycy, logicznie myślący o kobiecie, miłe erotopsychiany, a zresztą niech devil weźmie wszystkich liryków, psychomistyków, filozofów! Miłość — czemu nie ma być ona w doskonale leżącym kostiumie, z rentą fabrykanta dział lub inżyniera rosyjskich kolei państwowych z orderami ministra austriackiego, z willą prefekta prowincji we Francji i godnością lorda ekonomisty, poprawiającego byt robotników w Manchester? — Nawet nasz polski aktor prowincjonalny, lecz mający tężyznę woli, energię czynu, czekający tylko momentu, aby wyjść na światło dzienne i wraz z partią rządzącą w kraju wypłynąć jako poseł, po tym premier, po tym — epuzer milionowej panny — no, wystarczy.
↓ Expand fragment ↓a wtem stała się rzecz boska.
Srebrzysta melodia rozperliła się niby słowiki w noc majową...
↑ Hide fragment ↑a wtem stała się rzecz boska.
Srebrzysta melodia rozperliła się niby słowiki w noc majową — z tajemniczych oddali płynie gondola cudownej, brylantowej pieśni.
O gwiazdy — jedyne powiernice mojej duszy — nigdy potężniej huragan miłości nie uderzył w pierś niewolnika!
Wyciągnąłem ręce — i, chwyciwszy jakąś wizję oparcia, rozkołysałem ciało swoje i, kręgiem je zatoczywszy — przerzuciłem w górę; czepiając się, biegłem po skalistych zrębach, jak łasica, aż na szczyt.
Rozkoszy bezgraniczna!
W różowych blaskach wschodzącego księżyca rozciągnęły się fiolety kamienistej pustyni — śnieżne wierzchołki gór, niby śniące sarkofagi a w dole, głęboko, u stóp moich — mauretański ogród;
purpurowieje przepychem rodyjskich marmurów, na tarasie w złote arabeski rzeźbionym, rozświetlonym setkami ukrytych płomieni, stoi ona —
Wyciągnęła ręce na spotkanie —
oczy nasze stopiły się w jedno słońce upojenia — a z palców jej wybiegła skrzydlata,
wiekuista — święta — niewysłowiona — pieśń tryumfującej miłości.
Pani moja! dzieciątko moje! królewno!
O jakże słodkie są łzy szczęścia — jakże serce boli od rozkoszy!
Nie ma przepaści tak głębokich, aby nas rozdzieliły, nie ma łańcuchów, których bym nie zerwał.
Przylecę do ciebie, serce moje — z tęsknoty uplotę skrzydła Cherubimów, talizmanem siedmiu gwiazd rozświecę bezdenne mroki mego losu i odnajdę cię, serce moje…
Ponad szczyty gór najwyższych wzlecimy i stamtąd pokażę ci królestwa świata — i zważymy je — a poznawszy, że są jako popiół marne — odlecimy do rodzinnej ziemi gwiazd.
Ja — Ty — i Wiara nasza — Trójca nierozdzielna — nieskończony rozpęd miłości, świetlącej się ponad chaosem niebytu — Adonai!…
Z bezmierną miłością, trzymając ją w objęciach, leciałem, jak Demon, ponad wszechświatami —
jak Demon, którego niegdyś jedna kropla bólu mogła roztopić żelazo — a spojrzenie rezygnacji, rzucone w niebiosa, zatruwało je na wieki świętym wybrańcom i aniołom —
teraz — roztopiony w szczęściu, jako obłok w zorzy porannej, cichy — jako sen kwiatów lub muzyka gwiazd, radosny — jako zwiastowanie słońca w noc polarną, płynąłem w krainy marzeń, jakich nie ma na ziemi —
i tworzyłem światy wizji, jakich nie było nigdy w raju.
Bądźże ty mi błogosławiona, każdą łzą moją przemieniona w tęczę, o Sawitri, królewno moja, dzieciątko moje!…
Złota mogiła księżyca podniosła się do zenitu — cienie drzew skurczyły się i do pniów przypadły — lekki wiaterek morski musnął świeżym aromatem wierzchołki jodeł, jakby szepcąc, że słońce nadchodzi i ona jakby się ocknęła —
skinęła harfą, abym odszedł; gdym się wzbraniał, ręce do piersi przycisnęła — prosząc!
Spojrzałem raz jeszcze w jej oczy — i jak cichy niewolnik zesunąłem się po głazach.
Ona milcząc patrzyła w miejsce, gdziem zniknął, i tylko palce jej, drżące na strunach, słały mi pocałunki rozstania.
Trąbka się rozległa strażnika; pomknąłem na dół, ale gdym stanął na ziemi — przebił mnie ostry gwóźdź zwątpienia: może to sen kłamliwe miraże przesunął mi przed oczyma?
może to nikczemne halucynacje więźnia: ogrody pachnące — pustynie bezkresne — i oczy — oczy jej utkane z poematu aniołów!
Szarpnąwszy się, jak lew znienacka grotem przeszyty, wdrapałem się na skałę, aby sprawdzić, że nie mgławicą był mój raj. Lecz w przeskoku między głazami brakło mi oparcia — i runąłem.
A gdy mnie podniesiono — po raz pierwszy ujrzałem w śniadych twarzach dozorców jakoby połysk litości.
W tejże chwili rzucono do ciemnicy i mnie szaleńca przykuto łańcuchem do ściany.
↓ Expand fragment ↓Ona weźmie też swą miłość, lecz jak Danae — w deszczu złota. Kiedy w niej obudzi...
↓ Expand fragment ↓Gdyby miłość szczęśliwa była nawet Beatrycze, gdyby miłość nie była ślepym pociskiem Fatum, lecz Wieszczką...
↑ Hide fragment ↑Gdyby miłość szczęśliwa była nawet Beatrycze, gdyby miłość nie była ślepym pociskiem Fatum, lecz Wieszczką, idącą wspaniałymi wschodami, jak na Ca d'Oro, gdzie u szczytu stoją tytany:
tu, na tym dzikim żywiole bezbrzeża, wyglądałaby jak marny kwiatuszek u kamiennego, sardonicznie uśmiechniętego Sfinksa!…
↑ Hide fragment ↑Wie dobrze, iż kiedyś będzie miał w ręce tę — która mu wymykała się tak długo.
Jakby ściętą głowę weźmie za włosy i przyjrzy się jej oczom.
Kto tu niedawno wariował? dusza — Bóg — natura — diabeł? pisał kiedyś Prus powieść o Lalce i Wokulskim — rozumnym człowieku, który dynamitowe machiny podkłada dla wzruszenia kobiecego pudła z kapeluszem. Garszyn mówi o wariacie, który się zakochał w czerwonym kwiatku — i ten kwiatek — ten drobiazg stał się jego Bogiem, straszliwym tyranem.
Lecz nie, miłość nie da się zlekceważyć przez lalkę, nie jest czerwonym kwiatkiem wariackiego umysłu!
Jest to najgłębsza potrzeba urzeczywistnienia.
Wszelka moc, piękno, praca, chcą się urzeczywistnić przez mediumizm tego drugiego człowieka…
Jest to problem ważniejszy niż śmierć.
Jest to problem, czy spełnić swe przeznaczenie szczęścia na ziemi czy zamknąć się w pustyni.
Przeznaczenie — nie małżeńskiej łożnicy, lecz związania najwyższych kresów swego jestestwa z tym drugim tajemniczym tworem — by utworzyć Blask.
Miłość Ariamana była poważna, tragiczna, wzniosła i zachwytna.
Lecz nie mając oddźwięku w innej istocie, mogła stać się naraz dzika, rozpustna, zła a bezlitośnie druzgocąca wszystko, co jest Duchem.