ZBIÓRKA KRYZYSOWA
Potrzebujemy 125 tys. zł do końca 2024 roku, żeby móc dalej funkcjonować. Dlaczego?

Szacowany czas do końca: -
Gabriela Zapolska, Menażeria ludzka, Bydlę
Gołąbki → ← Papuzia

Spis treści

    1. Alkohol: 1
    2. Samobójstwo: 1

    Gabriela ZapolskaMenażeria ludzkaBydlę

    1

    Zaturkotało i na drodze od miasta wiodącej podniósł się tuman kurzu.

    2

    Niewielki koczyk[1] zielony, ciągniony przez czwórkę w poręcz sprzężonych koni, stuknął silnie o belkę położoną na poprzek tuż przed chatą Hieronima i ku bramie dworskiej podążał.

    3

    Na koźle, w szaraczkowy surdut[2] ubrany stangret i lokaj w długim czarnym anglezie[3], zetknęli się gwałtownie ramionami, zaklęli i do równowagi wrócili.

    4

    Z koczyka tymczasem na obie strony, jak drogowskazy, sterczały dwa olbrzymie cybuchy, ciemne, z fajkami wypchanymi silnie tytoniem.

    5

    Pan hrabia i pani hrabina palili w milczeniu, rzucając w jasność liliową wołyńskiej przestrzeni całe kłęby białego dymu.

    6

    Pudełko z tytoniem stało na przednim siedzeniu.

    7

    Pani hrabina miała płaszczyk i twarz lśniącą od nadużycia gliceryny.

    8

    Pan hrabia miał prześliczne turkusowe oczy, wprawione w pożółkłą maskę zgryzionego wątrobiarza[4].

    9

    Koczyk stanął przed bramą.

    10

    Lokaj zlazł powoli i za wrota pociągnął, pasące się obok stado gęsi uciekło z przerażającym wrzaskiem.

    11

    Koczyk próg bramy przestąpił, wstrząsając woźnicą, pudłem, panią hrabiną, panem hrabią i obydwoma cybuchami.

    12

    Gęsi, drąc się, leciały wśród masy traw, łopocząc skrzydłami, i hen, aż pod tajemnicze gąszcze ożyn[5] się dostawszy, przypadły do ziemi, zdyszane i srodze zmęczone. Lecz już na ganku dworu powstał ruch i w kredensie Janek, czytający Resurrecturi[6] w „Tygodniku Ilustrowanym”, otarł nos w znaczący sposób.

    13

    — Czort diabła niesie! — wyrzekł półgłosem.

    14

    Znad tapczanu surdut zdjął, poślinił welwetowy kołnierz, na którym łupież silnie przylgnął, surdut nadział i powłócząc nogami, na ganek podążył.

    15

    Już pani sędzina pędziła od strony garderoby, pokrzykując cienko:

    16

    — Z Hati! Hrabstwo z Hati!

    17

    I szybko odwróciła się do Janka, który melancholijnie spod spadającej hyry na swą panią spoglądał.

    18

    — A ty mi się nie upij, bo jak Boga kocham, tak już z tobą koniec zrobię! Słyszysz?

    19

    Janek brwi zmarszczył i za poły surduta obydwoma rękami się schwycił.

    20

    — Słyszę, jaśnie pani! — odparł.

    21

    Koczyk z głuchym szumem już przed ganek zajechał.

    22

    Sędzina wpadła we drzwi prowadzące do głębi dworku, a Janek, ze specjalnym gestem ze stopni ganku schodząc, drzwi wchodowe[7] hrabstwu ukazywał.

    23

    — Państwo w domu? — zapytał hrabia.

    24

    — Jaśnie państwo są! — odpowiedział lokaj.

    25

    Cybuchy i tytoń na rękach lokaja wędrowały już w głąb domu.

    26

    — A uważaj, kanalio, abyś cybucha nie przetrącił! — dodał w formie uwagi hrabia.


    27

    Nie, to było ponad jego siły!

    28

    Musi pójść do karczmy.

    29

    Chodzi, chodzi naokoło stołu, pociąga obrus, karbuje sól w solniczce, ustawia garnuszeczki ze śmietanką. Na środku piramida z poziomek krwawi się plamą purpury wśród zielonych liści. Po obu stronach, na złoconych porcelanowych koszyczkach, rudym tonem znaczą się świeże obwarzanki, cukier miałki piętrzy się piramidką prawie skrzącą w promieniach zachodzącego słońca.

    30

    Poprzez okno na wpół otwarte płynie cała taka struga ognista, przecięta smukłością topoli, sterczących dokoła dworu.

    31

    Jeszcze bydło z pola nie wraca.

    32

    Nie słychać kołatek ani hukania pastuchów poza wodą, hen poza stawem.

    33

    Janek ręce po napoleońsku na piersiach złożył i stanął koło okna.

    34

    Włożył liliowy atłasowy krawat i włosy jasnoblond, w których srebrne nici się bielą, olejkiem zlał i z czoła odgarnął.

    35

    Czeka, aż kucharz kurczęta z przypadłej opodal dworu kuchenki do kredensu przyniesie.

    36

    Wtedy samowar, syczący w kredensie, do jadalni wniesie, na stoliku obok ustawi, otworzy drzwi do salonu i zaanonsuje niskim głosem:

    37

    — Podano do stołu!

    38

    AlkoholTymczasem przecież coś go we wnętrzu ssie jak wąż, a śliny w ustach pełno.

    39

    Janek wie dobrze, co to znaczy…

    40

    Czczo mu; do karczmy go ciągnie.

    41

    A jest ona tam po drugiej stronie stawu, ta karczma cała czarna mimo czerwonej jasności słońca.

    42

    Janek drogę tę od lat trzydziestu zna.

    43

    Zmienił ją tylko od chwili ożenienia. Trzeba bowiem było ze dworu do karczmy właśnie koło chaty iść, chaty, którą mu jaśnie pani dała, kiedy Warkę z garderoby wziął i z „werczem” do dworu przyszedł.

    44

    Pani chatę i Warkę dała, ale Warka darła się o wódkę z Jankiem i zaraz na próg chaty wypadała, za poły surduta chwytała i zawodziła het, jak suka, gdy jej szczenięta odbierają.

    45

    Wiedziała Warka, że jaśnie pani ma tego pijaństwa Jankowego dosyć i lada chwila go z kredensu wygna precz.

    46

    Tym bardziej że Janek nie pił całe miesiące i tylko, gdy gość się zjawił, wnet do karczmy pędził i za siwuchę[8] chwytał.

    47

    A przecież trzydzieści lat już w Horodyszczu przetrwał służąc wiernie, nieposzlakowanie uczciwy, pełen arystokratycznych przesądów, właściwych wołyńskiemu chłopu, cerując dywany i szlafroki pana sędziego, obijając sofy w buduarze panny sędzianki, obszywając gościnne kołdry na trawie dziedzińca, kolekcjonując „Tygodnik Ilustrowany”, bijąc Warkę i najstarszą córkę, Paraskę, tyranizując chłopaków kredensowych i leżąc bez pamięci, od czasu do czasu, w krzakach berberysu, które bukietem blaszanych liści i delikatnych jagód wznosiły się na środku dziedzińca.

    48

    Pani sędzina nazywała go wtedy „bydlę”. Była to nazwa mniej wykwintna niż dosadna.

    49

    Pani sędzina była jednak córką ekonoma. Stąd miała dużo poczuć arystokratycznych wrodzonych!…

    50

    Lokaj, a zwłaszcza pijany lokaj, był dla niej bydlęciem!

    51

    Hrabia mówił na swoją służbę „kanalia”.

    52

    Pani sędzina mówiła „bydlę”.

    53

    Pani sędzina nie lubiła chłopów i nie wdawała się z nimi w bliższe stosunki. Tolerowała tylko chłopki, gdyż jej przynosiły kury albo jaja, związane w szmaty.

    54

    Pan sędzia ciągnął namiętnie starkę[9] rano i wieczorem, a czasem i w nocy.

    55

    Pani sędzina znajdowała to naturalnym.

    56

    Co innego było z pijaństwem Janka!…

    57

    Co wolno panu — nie wolno bydlęciu.

    58

    Pani sędzina, mówiąc o pijaństwie męża, mówiła „słabość mego męża”.

    59

    Pijaństwo Janka było zbrodnią, nie chorobą.

    60

    Lokaj nie mógł być chory!

    61

    Organizm jego nie mógł żądać alkoholu.

    62

    Janek pijany — był bydlęciem.

    63

    Pan sędzia pijany był… słabym!

    64

    Przekonanie to wpoiła pani sędzina w Warkę.

    65

    Dlatego teraz Janek miał schowane w oczerecie[10] czółno i drąg i poprzez staw się do karczmy Szmula dobijał.

    66

    Kiedy bowiem szedł przez wieś — a Warka, broń Boże, „cupała” w ogrodzie za chruściakiem przy burakach albo tytoniu — to porywała się z wrzaskiem, aż jej medaliki po piersiach dzwoniły.

    67

    — A doloć moja, dolo zatracona!… — krzyczała, przez płot przełażąc, rozdzierając spódnicę, zapaskę, z „dołami” najeżonymi dokoła twarzy jak faworyty[11] pana sędziego.

    68

    I był to lament tak wielki, że wszystkie baby, jakie były w chacie, wypadały na drogę z koszulami zawiniętymi po kolana, z zapaskami ubielonymi mąką, ta od łatania świty, ta od przewijania dziecka. Wszystkie otaczały Janka i Warkę, łamały ręce, kiwały głowami, a dokoła podskakiwały dzieci w zgrzebnych koszulach, czasem zupełnie nagie, z masą jasnych włosów na spiczastych głowach, i kwiczały prosięta zbiegłe ze źle domkniętych chlewików…

    69

    Teraz — Janek już potrafił unikać tej gorącej łaźni. Wprost do stawu szedł, w czółno wskakiwał i wodę pruł, aż szumiała. Potem do drugiego brzegu gdy się dobił, to już do Szmula było tylko kilkadziesiąt kroków — i łatwo było się dobrać. Wracał jednak wolniej, na wpół przytomny, potrzebując mało do zupełnego upojenia, rozstrojony zupełnie nerwowo, mając dziwną naturę wtłoczoną w smutne ciało dworskiego służalca, z fantazją przepełnioną wizjami powieści i artykułów, których nie rozumiał w setnej części, z tęsknotą straszną, wrodzoną Wołyniakom, z tą tęsknotą, co serce z piersi wyrywa za czymś, czego określić na razie niepodobna[12], co szum sosen, zapach poziomek, krzyk spłoszonej gęsi, skrzyp wrót nagle budzi i potem jak druga dusza w ciele pokutuje, rwie, szarpie, nęka o zachodzie słońca i życia.

    70

    Bydlę miało to wszystko w sobie, to wycie rozpaczliwe w pustkę, która się powiększa z dniem każdym. Jak duch pokutujący, jak trup, któremu nie dano mogiły i domowinki uskąpiono, tak błąkał się Janek od karczmy do dworu z „Tygodnikiem” sterczącym brudną bielą druku w obciągniętej kieszeni surduta. Włosy mu posiwiały, twarz o delikatnych rysach nerwowego blondyna nabrzękła, oczy zmalały i z jasnobłękitnych zrobiły się żółte. Plecy wygięły się w kabłąk, ręce jedne pozostawały nerwowe, silne, suche, jakby cała siła woli lokaja skoncentrowała się w tych rękach, w których była potęga jego pracy. Gdy z krzaków berberysów podnosił się po periodzie[13] pijaństwa, zaciskał silnie pięści, jakby próbując, czy cała wola pozostała w nim jeszcze, czy nie spływa razem z umysłem w ten cień niepochwytny, który go otaczał i do karczmy iść kazał.

    71

    I — z pięściami jeszcze zaciśniętymi — szedł prosto do kredensu, do swego tapczanu, na którym wylegiwał się w czasie jego nieobecności Józiek.

    72

    — Won, bydlę! — mówił chwytając chłopca za kołnierz — won, pan wrócił!


    73

    Kucharz nie dawał znaku życia i tylko z kuchenki dobywał się wąski pasek dymu, który się aż nad drzewa owocowe wznosił.

    74

    Janek na lipę pod oknami patrzał i przypominał sobie, którego to było roku, gdy piorun w nią uderzył.

    75

    Pan sędzia wtedy do Żytomierza na wybory pojechał.

    76

    Ale który to był rok, za nic przypomnieć sobie nie może.

    77

    Nagle zakołatało na drodze.

    78

    Ha! Ha! A! A!…

    79

    Bydło wraca do obór, pastuchy do chat.

    80

    Nie widać ich z okna, tylko duża smuga poza stawem się ściele, biała jak wielki kłąb powstającej pary.

    81

    I razem z tym jękiem chłopów goniących bydło jakaś nieokreślona tęsknota spada na całą wieś.

    82

    Słońce nie świeci jaskrawo.

    83

    Żółte i jakby gasnące zapada coraz niżej.

    84

    Coś się nad ziemią snuje, coś jakby widma z grobów wstające, szepczące tajemnicę mogił, trupich czaszek rozhowory[14].

    85

    Janek określić tego nie umie, rwie się w nim tylko coś i w przepaść dąży.

    86

    Obejrzał się jeszcze raz ku kuchni.

    87

    Nie widzi nikogo.

    88

    Zanim kurczęta podadzą, on przez staw przepłynie i powróci.

    89

    Wypije tylko jeden kieliszek, jeden tylko, aby lepiej służyć do stołu…

    90

    Czuje bowiem, że jest cały z waty i na nogach się nie utrzyma.

    91

    Wyskoczył przez okno, wpadł w grządkę nasturcji, zaklął i jak zając poprzez trawniki pomykać zaczął.

    92

    Do stawu dopadł, do oczeretu, w którym drzemało płaskie, z trochą lśniącej wody na dnie, czółno.

    93

    W czółno wskoczył, za drąg porwał, splunął w garść i od brzegu się odepchnął.

    94

    W tej chwili ciemny pas jakby od żałobnego całunu na wodę padł.

    95

    Janek w pas ten wpłynął i nawet białe smugi, które zwykle czółno po sobie zostawia, krepy tej rozjaśnić nie mogły.

    96

    Od strony wsi kołatały wciąż drewniane dzwonki i wlokło się jękliwe zawodzenie.

    97

    Ha!… A! A!…

    98

    Janek w głosy te wsłuchiwał się i czuł, że pod dworskim surdutem, z którego numer „Tygodnika” wystawał, w piersi rwały mu się całe przepaście, ech, na dźwięk tych chłopskich nut.

    99

    Ha!… A! A!…

    100

    W tej samej chwili z kuchenki Józik z półmiskiem kurcząt wypadł i ku dworowi dążył.

    101

    Idąc, mimo woli dziecinnym głosikiem powtarzał:

    102

    Ha!… A! A!…

    103

    Bose zastępy ku sobie się rwały, ręce łączyły w tęsknocie nieokreślonej, co ku nim spod ziemi płynęła.


    104

    Gdy Janek wreszcie z krzaków berberysu powstał i do kredensu się powlókł, zastał tam, oprócz Józika, jakiegoś młokosa ubranego w szary surdut, bez wąsów, z miną wyćwiczonego złodzieja nastawiającego samowar.

    105

    Janek do intruza podszedł i ręce wyciągnął.

    106

    — Czego to pan się do samowaru miesza? — zapytał zaspanym i powolnym głosem.

    107

    Lecz nowy lokaj zmierzył go od stóp do głów.

    108

    — Jaśnie pani kazała nastawić samowar! — wyrzekł i znów, za stary but z cholewą chwyciwszy, koło samowara krzątać się zaczął.

    109

    Janek osunął się w kąt i na swym tapczanie przysiadł. Powoli jednak ręce jego namacały inną derkę, nie jego własną. Pochylił się i w ukośnym promieniu, idącym z okna, które lipy zaciemniały zupełnie, dostrzegł całą obcą pościel na swym łóżku. Poduszka była z irchy, druga gumowa, wypchana powietrzem, widocznie skradziona lub otrzymana w prezencie. Tylko nad tapczanem rozkładał się jeszcze szmat gobelinu, na którym widać było sczerniałe, jak nogi topielca, nogi jakiegoś mitologicznego bohatera i plamę kobiecej purpurowej sukni.

    110

    Za obrębem gobelinu zatknięty obrazek z „Tygodnika”, kilka plam, fotografia pana sędziego, stara strzelba, profitka z różowych paciorek służąca za pantofelek do zegarka — wszystko jeszcze było na swoim miejscu, nieruszone i jakby uszanowane.

    111

    Janek podniósł się i do okna podszedł.

    112

    Tam był zawsze szuwaks[15] i szczotki do butów, ustawione we framudze razem z kałamarzem i gęsimi piórami, które Janek dla pana sędziego temperował.

    113

    Pióra znikły, kałamarz także, pomimo tego, że lat dwadzieścia stały na tym miejscu…

    114

    Janka ogarnęło złe przeczucie. Powoli spode łba spojrzał na młokosa, który samowar już z ziemi podniósł i do pokoju podać się gotował.

    115

    Janek kilka kroków postąpił.

    116

    — Ja zaniosę!

    117

    — Nie trza — wyrzekł ten drugi, nogą drzwi otwierając.

    118

    Janek pozostał na środku kredensu, w którym zaczynał zapadać powoli zmrok, przez abażur lipowych gałęzi koło okien rozpostartych.

    119

    Nagle w bocznych drzwiach ukazała się pani sędzina.

    120

    Miała usta silnie zaciśnięte i oczy zmrużone.

    121

    — Niech Janek zabiera swoje rzeczy i idzie precz, zaraz… od dzisiaj!… Jaśnie pan za dwa dni wróci, to się z Jankiem obliczy! Trzeba się mi dzisiaj wynosić, mam już dosyć pijaków w kredensie!

    122

    Ręką tłustą i żółtą drzwi ukazywała.

    123

    Ręka ta w ciemności kredensu majaczyła przed Jankiem jak plama jasna, obwiedziona dokoła błękitną obwódką.

    124

    — Jaśnie pani!… — wybełkotał wreszcie — ja… ostatni raz!…

    125

    — Ta, ta, ta!… — przerwała sędzina — już mam dosyć trzydzieści lat takich skandali!… Janek niech się wynosi, bo wyrzucić każę!

    126

    Janek się wyprostował.

    127

    — Jaśnie pani wyrzucać nie ma potrzeby. Ja sam pójdę, choć trzydzieści lat wierniem przy służbie warował!

    128

    Sędzina parsknęła śmiechem.

    129

    — Bo to psi wasz obowiązek! Za pensję i ordynarię[16] jeszcze każdy wierny będzie.

    130

    Janek drżał cały, włosy mu na czoło spadły. Cofnął się w cień kredensu i milczał chwilę, wreszcie, jakby chcąc upokorzyć sędzinę.

    131

    — W konduktory pójdę!… — wyrzekł zdławionym głosem.

    132

    Sędzina ku drzwiom zmierzała.

    133

    — Z Panem Bogiem! Właśnie tam na pijaków czekają! A wynoś mi się dziś jeszcze!.. won!… won!…

    134

    Wyszła.

    135

    Janek pozostał sam.

    136

    Obejrzał się dokoła i nagle uczuł w sercu ból straszny.

    137

    Trzydzieści lat przeżył w tych ciemnych ścianach kredensu, w których zapach razowego chleba miesza się z wonią stygnących na półmiskach tłuszczów. W ciemnicy tej przeszedł życie całe, waląc się w nocy na tapczan, jak kłoda, smutny, wiecznie znękany, zniechęcony do życia, a mimo to bałwochwalczo do tych miejsc przywiązany.

    138

    Chata, w której mieszkała jego żona, nie była mu domem, chodził tam w gościnę, w chwilach wolnych, nie pamiętając i nie wiedząc nawet, jakie imiona miały jego dzieci.

    139

    Od grzebania się w ziemi i mieszkania w izbie z uklepaną z gliny podłogą odwykł i tylko w kredensie żyć już mógł, w tym kredensie pomiędzy szafą z ubraniami pana sędziego a kantorkiem, w którym chował roczniki „Tygodnika Ilustrowanego”. Dziś mu każą iść precz, nie pamiętając, że on, Janek, ma religię ścian, wspomnień i sprzętów, że on się tu przekołatał całe lata, całe noce, całe jesienne wieczory, obrębiając ścierki, wsłuchany w tony fortepianu, na którym uczyła się panna sędzianka i który dzwonił jak szklana kołatka spoza stawu w smudze białej płynąca.

    140

    Kazano mu iść „won”, a przecież tam, przez ścianę, jest szafa, w której jest jego porcelana, jego srebro, jego szkło.

    141

    Trzydzieści lat myje, ociera, czyści tę całą zastawę… to więc wszystko mu po prostu w duszę wrosło i on tego z siebie wyrwać nie może! nie może!…

    142

    A piece! Te wielkie piece wszystkie schodzące się w jednej wielkiej izbie, w którą szedł wczesnym zimowym rankiem, za Józikiem niosącym całe naręcze polan grubych jak ludzkie nogi. On, Janek, niósł świece. Stearyna kapała mu po rękach, a on przez trzydzieści lat nie oprawił nigdy świecy w lichtarz. Miał takich przyzwyczajeń mnóstwo, teraz wszystkie jak mary otoczyły go i za gardło chwytały.

    143

    Nawet ta pani sędzina, która wygnała go tak bezlitośnie, nawet ten pan sędzia, który nieraz uderzył go w kark i „wysobaczył” po swojemu, nawet ta panna sędzianka zatykająca nos, gdy przechodziła przez kredens, wszyscy oni byli mu teraz drodzy w chwili utraty.

    144

    Kochał ich przywiązaniem psa, który nie dość, że dobytku pana strzeże, jeszcze pana tego kocha i po rękach liże.

    145

    Powiedział pani — „pójdę w konduktory”, ale teraz, w tej chwili, myśleć o tym nie mógł. Dławił się własną żałością.

    146

    Nerwy tego chłopa zalkoholizowanego tańczyły piekielną sarabandę[17] bezsilnej rozpaczy.

    147

    Gdyby mógł się rozpłakać, byłoby mu lżej. Lecz nie, łzy go piekły, były w nim całym, rwały mu serce, paliły powieki, płynąć mu jednak nie chciały.

    148

    „Bydlę”… cierpiało.


    149

    Po chwili przecież Janek ocknął się, zbliżył się do tapczanu i szalonym ruchem zdarł ze ściany gobelin. Profitka, fotografie upadły na ziemię. On schylił się, podniósł je, wetknął za pazuchę, potem podszedł do kantorka, wyjął całą masę gazet i w gobelin zawinął. Czynił to machinalnie, gryząc wargi. Zwrócił się po ubranie, które wisiało na gwoździach wbitych w ścianę, lecz machnął ręką i tylko tłumok z gazetami pod pachę wziął, czapkę na głowę nasadził.

    150

    Wreszcie z kredensu wyszedł.

    151

    Przeszedł pod lipami i wydostał się na trawniki. Słońce znów zachodziło całe krwawe, na wiatr się znacząc. Staw w ciszy i w obramowaniu oczeretu drzemał, a nad jego brzegiem, na pagórku, brzoza dziwaczna i pokręcona długie gałęzie w wodzie rozpaczliwie moczyła. Janek machinalnie do stawu się skierował i czółno odszukawszy, gobelin z książkami na dno czółna cisnął. Po czym sam w łódź wlazł i drąg chwycił. Zdawało mu się, że idzie gdzieś w daleką drogę, a ten drugi brzeg nigdy nie trąci o drzewo czółna. Drżącymi rękami drąg pchnął i na staw wypłynął.

    152

    Cisza była dokoła prawie kościelna.

    153

    Janek szmer wody tylko słyszał, która się skarżyła cicho na ciężar, jaki jej nieść kazano.

    154

    I nagle, z daleka, delikatny, jakby krepą przysłonięty, daje się słyszeć głos kołatek i przeciągły jęk pastuchów.

    155

    Serce Janka, które było w tej chwili jedną raną, targnęło się jeszcze silniej, i codzienna melancholia, tłocząca go ku ziemi, wżarła się w boleść rozstania z tym, co już za swoje przywykł uważać, go się z nim zrosło, z czym umrzeć miał…

    156

    Przed nim bielił się dwór, nieduży, silny, dobrze rozłożony na tle masy drzew. Z boku widać było ganeczek i wejście do kredensu. Do kredensu!…

    157

    I nagle porwał Janka szał.

    158

    Schwycił gobelin i cisnął go w wodę.

    159

    — Sczeźnij — zasyczał przez zęby.

    160

    Gobelin zakołysał się na wodzie i pozostał tak rozciągnięty, prezentując w świetle krwawego słońca wypłowiałą barwę delikatnych linii.

    161

    Janek drągiem gobelin w wodę zanurzać zaczął.

    162

    — Sczeźnij!… — syczał.

    163

    SamobójstwoBył cały teraz czerwony, z sinymi pręgami żył po obu stronach skroni. Z serca krew mu płynęła na mózg zatruty siwuchą. Pijany był w tej chwili, pijany rozpaczą.

    164

    Za nim wciąż kołatki grały.

    165

    Teraz pochylił się, cały stos „Tygodnika” w wodę wrzucił. Woda prysnęła miałą masą, łódka zachybotała, Janek nogą w ścianę czółna kopnął.

    166

    — Na pohybel[18] ci! — zaklął.

    167

    Nie dokończył, bo czółno się gwałtownie przechyliło, a on z dziką radością, po raz pierwszy w życiu roześmiany serdecznym, gorącym śmiechem, w wodę skoczył, waląc się głową naprzód, tak jak zwyczajnie na swój tapczan w kredensie się walił.


    168

    Teraz kołatki triumfalnie wypłynęły nad brzeg stawu i dzwoniły ciągle mistyczną litanię w obłoku białym z ziemi się wznoszącym.

    169

    Na stawie była cisza zupełna i kołysało się tylko próżne czółno, które powoli wróciło do swej równowagi…

    Przypisy

    [1]

    koczyk — rodzaj czterokołowego powozu. [przypis edytorski]

    [2]

    surdut — długa dwurzędowa marynarka popularna na przełomie XIX i XX w. [przypis edytorski]

    [3]

    anglez — dłuższa odmiana surduta. [przypis edytorski]

    [4]

    wątrobiarz — mężczyzna z chorą wątrobą. [przypis edytorski]

    [5]

    ożyy (reg.) — jeżyny. [przypis edytorski]

    [6]

    Resurrecturi — powieść J. I. Kraszewskiego. [przypis edytorski]

    [7]

    wchodowy — dziś popr.: wejściowy. [przypis edytorski]

    [8]

    siwucha — wódka. [przypis edytorski]

    [9]

    starka — odmiana wódki poddawanej leżakowaniu. [przypis edytorski]

    [10]

    oczeret — zarośla nadbrzeżne. [przypis edytorski]

    [11]

    faworyty — pasma zarostu na policzkach. [przypis edytorski]

    [12]

    niepodobna (daw.) — nieprawdopodobne a. niemożliwe. [przypis edytorski]

    [13]

    period (z łac.) — okres. [przypis edytorski]

    [14]

    rozhowor (rus.) — rozmowa. [przypis edytorski]

    [15]

    szuwaks (daw.) — czarna pasta do butów. [przypis edytorski]

    [16]

    ordynaria — część wypłaty dla służby dworskiej wydawana w naturze. [przypis edytorski]

    [17]

    sarabanda — szybki taniec hiszpański. [przypis edytorski]

    [18]

    Na pohybel (rus.) — zgiń! [przypis edytorski]

    15 zł

    tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

    35 zł

    tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

    55 zł

    tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

    200 zł

    tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

    500 zł

    Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

    20 zł /mies.

    Dziękujemy, że jesteś z nami!

    35 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

    55 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

    100 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

    Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

    Dane do przelewu tradycyjnego:

    nazwa odbiorcy

    Fundacja Wolne Lektury

    adres odbiorcy

    ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

    numer konta

    75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

    tytuł przelewu

    Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

    wpłaty w EUR

    PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

    Wpłaty w USD

    PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

    SWIFT

    WBKPPLPP

    x
    Skopiuj link Skopiuj cytat
    Zakładka Istniejąca zakładka Notka
    Słuchaj od tego miejsca