Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Wino
in work
Lalka, tom pierwszy
↓ Expand fragment ↓Jednego tedy wieczora piję u siebie herbatę (Ir jest wciąż osowiały), aż otwierają się drzwi...
↑ Hide fragment ↑Jednego tedy wieczora piję u siebie herbatę (Ir jest wciąż osowiały), aż otwierają się drzwi i ktoś wchodzi. Patrzę, figura otyła, twarz nalana, nos czerwony, łeb siwy. Wącham, czuć w pokoju jakby wino i stęchliznę.
„Ten szlachcic — myślę — jest albo nieboszczykiem, alko kiprem?… Bo żaden inny człowiek nie będzie pachniał stęchlizną…”
— Cóż, u diabła!… — dziwi się gość. — Takeś już zhardział, że nie poznajesz ludzi?…
Przetarłem oczy. Ależ to żywy Machalski, kiper od Hopfera!… Byliśmy razem na Węgrzech, później tu, w Warszawie; ale od piętnastu lat nie widzieliśmy się, gdyż on mieszka w Galicji i ciągle jest kiprem.
Naturalnie, przywitaliśmy się jak bliźnięta, raz, drugi i trzeci…
— Kiedyżeś przyjechał? — pytam.
— Dziś rano — on mówi.
— A gdzieżeś był do tej pory?
— Zajechałem na Dziekankę, ale było mi tak tęskno, żem zaraz poszedł do Lesisza, do piwnicy… To, panie, piwnice!… żyć, nie umierać…
— Cóżeś tam robił?
— Trochę pomagałem staremu, a zresztą siedziałem. Niegłupim chodzić po mieście, kiedy jest taka piwnica.
Oto prawdziwy kiper dawnej daty!… Nie dzisiejszy elegant, co, bestia, woli iść na wieczór tańcujący aniżeli siedzieć w piwnicy. I nawet do piwnicy bierze lakierki… Ginie Polska przy takich podłych kupcach!…
Gadu, gadu, przesiedzieliśmy do pierwszej w nocy. Machalski przenocował u mnie, a o szóstej rano znowu poleciał do Lesisza.
— Cóż będziesz robił po obiedzie? — pytam.
— Po obiedzie wstąpię do Fukiera, a na noc wrócę do ciebie — odpowiedział.
Był z tydzień w Warszawie. Nocował u mnie, a dnie spędzał w piwnicach.
— Powiesiłbym się — mówił — żeby mi przyszło tydzień włóczyć się po dworze. Ścisk, upał, kurzawa!… świnie mogą żyć tak jak wy, ale nie ludzie.
Zdaje mi się, że przesadza. Bo choć i ja wolę sklep aniżeli Krakowskie Przedmieście, jednakże co sklep, to nie piwnica. Zdziwaczał chłop na swoim kiprostwie.
Naturalnie, o czymże mieliśmy rozmawiać z Machalskim, jeżeli nie o dawnych czasach i o Stachu? I tym sposobem stanęła mi przed oczyma historia jego młodości, jakbym ją widział wczoraj.
Pamiętam (był to rok 1857, może 58), zaszedłem raz do Hopfera, u którego pracował Machalski.
— A gdzie pan Jan? — pytałem chłopca.
— W piwnicy.
Zaszedłem do piwnicy. Patrzę, mój pan Jan przy łojówce ściąga lewarem wino z beczki do butelek, a we framudze majaczą jakieś dwa cienie: siwy starzec w piaskowym surducie, z pliką papierów na kolanach, i młody chłopak z krótko ostrzyżonym łbem i miną zbója. To był Stach Wokulski i jego ojciec.
Siadłem cicho (bo Machalski nie lubił, ażeby mu przeszkadzano przy ściąganiu wina)