W tym wesołym towarzystwie obdartusów, przed którymi nawet wrony uciekały, tylko Katz był pochmurny. On najczęściej odpoczywał i jakoś prędzej mizerniał; miał spieczone usta, a w oczach blade iskry.
— Boję się, żeby nie dostał zgniłej gorączki — rzekł raz do mnie Szapary.
Niedaleko rzeki Sawy, nie wiem którego dnia naszej wędrówki, znaleźliśmy w pustej okolicy kilka chat, gdzie nas bardzo gościnnie przyjęto. Mrok już zapadł, wściekle byliśmy znużeni, ale dobry ogień i butelka śliwowicy napędziły nam wesołych myśli.
— Przysięgam — wołał Szapary — że najdalej w marcu Kossuth powoła nas do szeregów. Głupstwo zrobiliśmy łamiąc szpady…
— Może jeszcze w grudniu Turek wojska posunie — dodał Stein. — Ażeby się choć wygoić do tego czasu…
— Moi kochani!… — jęczał Liptak zawijając się w grochowiny — kładźcie się, do diabła, spać, bo inaczej ani Kossuth, ani Turek nas nie rozbudzi.
— Pewno, że nie rozbudzi! — mruknął Katz.
Siedział na ławie naprzeciw komina i smutno patrzył w ogień.
— Ty, Katz, niedługo w sprawiedliwość boską przestaniesz wierzyć — odezwał się Szapary marszcząc brwi.
— Nie ma sprawiedliwości dla tych, którzy nie umieli zginąć z bronią w ręku! — krzyknął Katz. — Głupi wy i ja z wami… Turek albo Francuz nadstawi za was karku?… Czemużeście wy sami nie umieli go nadstawić?…
— Ma gorączkę — szepnął Stein. — Będzie z nim kłopot w drodze…
— Węgry!… już nie ma Węgier! — mruczał Katz. — Równość… nigdy nie było równości!… Sprawiedliwość… nigdy jej nie będzie… Świnia wykąpie się nawet w bagnie; ale człowiek z sercem!… Darmo, panie Mincel, już ja u ciebie nie będę krajać mydła…
Zmiarkowałem, że Katz jest bardzo chory. Zbliżyłem się do niego i ciągnąc go na grochowiny, rzekłem:
— Chodź, Auguście, chodź…
— Gdzież pójdę?… — odparł, na chwilę wytrzeźwiony.