Wczoraj wieczór przed pójściem na spoczynek doznałem uczucia, jakby mi też było, gdybym miał swoje ciało opuścić. Do tego dobrze zbudowanego ciała czuje się człowiek przywiązanym tak różnorako przez ból i rozkosz, przez potrzebę i nawyk, na podstawie tego ciała, z nim razem i przez nie rozwinęło się to, co nazywa swoim „ja”, to ciało właśnie wiąże go z naturą za pomocą otwartych na wszystkie strony zmysłów. Ba — owo „ja” tylko przez ciało dochodzi do ujęcia samego siebie, jako istoty wypuszczonej na wolność przez prasiły, samoistnej i swoistej, a śmiałe przeczucie trwającego wciąż jeszcze stosunku między źródłem bytu a oderwanym zjawiskiem: człowiek, wypływa raczej z właściwości ciała jak ducha. A teraz pomyśleć sobie: śmierć. Jedna chwila przecina te wszystkie nici: oko gaśnie, ucho się zamyka, ciało zużyte spada w grób i żywioły dzielą je między siebie; tymczasem „ja”, które tylko przez ciało miało obraz samego siebie, tylko przez zmysły miało obraz świata, miałoby wstąpić w nowe sfery, o których nie ma jeszcze wyobrażenia, na nową czynność, której nie rozumie. Jako czysta siła może ono działać tylko poprzez stosunki do innych sił, tylko wtedy, gdy napotka na opór: niedoskonałość maszyny nie jest przeszkodą, lecz, owszem, jest warunkiem czynności duchowej, jedynym mostem między Bogiem a człowiekiem jest ciało. Potrzeba wtedy nowego łącznika, podobnego do starego, opuszczonego. Można się wzdrygać przed chwilą przejściową, w każdym jednak razie powstaje pusta pauza, bardzo krótka może, lecz jest to zupełny zastój życia, prawdziwa śmierć, po której następują drugie narodziny, a więc powtórzenie największego cudu świata. (Pytanie: czy jest możliwa działalność ducha bez ciała? Odpowiedź musiałaby dać fizjologia i psychologia na najwyższym stopniu rozwoju. Jeśli możliwe: stan człowieka, który żył tylko w swoim ciele i przez ciało: konieczność najwyższych idei.)