Matka siedziała na progu z różańcem w ręce, a Nastka drzemała na ławie.
— Już czas… — szepnął ledwie dosłyszalnie.
— Czas… czas… czas…
Przebudziła Nastkę, wzięli węzełki na plecy i wyszli.
Tekla zanosiła się od płaczu, a pies, nie spuszczony na noc z łańcucha, zaczął skomleć żałośnie, że Jasiek powrócił go odwiązać, ale pies nie poszedł za nimi, uciekł na drogę i zaczął wyć przeraźliwie.
Przeszli podwórze i miedzę wśród zbóż, ruszyli ku lasowi.
Nikt się nie odezwał, nikt się nie obejrzał na wieś ni na dom własny, nikt nie zapłakał głośno, szli prędko, jakby uciekali, tylko kiedy niekiedy wyciągnęła się która ręka i przesunęła dłonią po kłoszących się zbożach… tylko kiedy niekiedy któreś oczy zmętniały nagle łzami… tylko kiedy niekiedy któreś piersi zaczęły się trząść rozrywane żalem…
A wiatr przedwschodni powiał po polach i rozkołysał zboża, że chyliły się na miedze przed nimi, jakby do nóg…
„Ostańcie, gospodarze… ostańcie… ostańcie…” — jakby szemrały, płacząc rosami.
A te drzewa po polach, te tarniny, te grusze stare wyciągały gałęzie przed nimi, wysadzały drogę i szumiały głucho: o! o! o!
A światła zórz drgały nad polami, przebłyskiwały w rosach krwawo jak oczy zrozpaczone, jak oczy zaszklone łzami, odbijały się w wodach jak oczy szukające, obłąkane — rozsiewały po świecie trwogę i niepokój…
A oni szli coraz prędzej, pełni żalu, pełni męki, pełni łez.
Pod lasem, już na rozstajach dróg, gdzie Chrystus na krzyżu wyciągał swe ofiarne ciało i umordowaną głowę pochylał na piersi, pękła ich moc panowania nad sobą. Rzucili się na kolana do stóp krzyża i wybuchnęli płaczem rozdzierającym.
— O mój Jezu, mój Jezu! mój Jezu! A ochfiarujemy my się Tobie… a oddajemy się, sieroty biedne, Tobie, Częstochowska, pod Twoją świętą opiekę, pod Twoją… — wołały ich serca pełne żalu…
A potem odpoczęli trochę, bo już im sił brakowało z utrudzenia i płaczu.
— Już ja cię nie zobaczę, ty ziemio rodzona, już cię nie zobaczę, ty mój świecie, już cię nie zobaczę… — szeptała Winciorkowa i ostatnimi spojrzeniami leciała na pola, na wieś, na ten jej świat cały, rozwidniony świtem, i brała go obficie w siebie jak Ostatni Sakrament, jak namaszczenie ostatnie na drogę daleką…
A potem na ostatnie pożegnanie, bo już iść trza było, przywarli piersiami do tych zagonów rodzinnych, do tej matki-ziemi i spieczonymi ustami całowali jej łono święte… po raz ostatni…