Lat dziewięćdziesiąt ciałoś ty nosiła,
Przez krew szły twoje panieńskie nożeczki,
Przez smutek starość szła twoja pochyła,
A w trumnie leżą już tylko kosteczki;
Wszystkoś wybrała ze skarbu żywota,
Czemuż po tobie — ta wielka tęsknota?
Może dlatego, że gdym twoje ściany
Odwiedzał… dawno światem niezabawne,
To spotykały mnie Republikany
I wielkich imion — dawne duchy sławne,
I wszystkie stały z odkrytymi głowy
Słuchając we mnie grzmiącej polskiej mowy.
Gdym nieraz siedział przy twoim kominie,
A ty myślałaś, że ja sobie drzymię,
Jam na mównicy stał w tych duchów gminie
I brałem sobie między nimi — imię;
Od głów zaczynał — i do serc im sięgał,
I znów na wielkąm ich sprawę sprzysięgał.
A ty jak trupek w krześle, pod zamętem
Cicha, podobna do Park — życia matek,
Byłaś jakby tych sejmów prezydentem
Duchem — próchenko ciała i opłatek,
Co miejsca przez lat dziewięćdziesiąt bronił,
A nie ustąpił — aż Pan Bóg zadzwonił.
Dlategom ja cię czuł pod suchą kością
Dobrą, choć ludzie o złość oskarżali,
Tyś sławne imię nosiła ze złością;
A ja sam także mam to, co mię pali.
Gdym jest wielkimi burzami natchnięty,
A w burzach nawet czuję się sam święty.
Wszystko to w głębi twojego pokoja
Czułem dziś, patrząc na złoconą ścianę,
Żegnajże, cicha staruszeczko moja,
A popamiętaj — na sejmy zerwane
I pomóż zgrają twoich duchów tłumną
Mnie, który szedłem dziś jeden — za trumną.