5647 free readings you have right to
Atanazy cierpiał coraz straszliwiej. Dla Zosi miał litość bez granic i tęsknił do niej czasem...
Atanazy cierpiał coraz straszliwiej. Dla Zosi miał litość bez granic i tęsknił do niej czasem, siedząc tuż obok niej albo nawet leżąc z nią w łóżku. Tęsknił za tą, którą była dla niego dawniej. Widział tamto życie: ciche szczęście, pisanie tak zwanego „dzieła filozoficznego”, z poczuciem niezależności od kryteriów najwyższych i sądów mędrców oficjalnych, spokojne, umiarkowane „życie płciowe”, pozbawione niesamowitej rozkoszy perwersyjnych dodatków i małe zadowoleńko z siebie i innych, i kto wie, czy nie drobne świństewka i zdrady żony i samego siebie na niewielką skalę. Nie było tu miejsca na żaden wyższy pogląd życiowy implikujący poświęcenie, dążenie do doskonałości, do absolutnej dobroci — te „rzeczy” przesuwały się czasem jak odlegle góry za uciekającym w dal horyzontem — stanowiły nigdy niezaktualizowane tło niemożliwości. Zosia wchodziła raczej w tę sferę absolutnej etyki: z kompromisowej, półdziewiczej panienki, na tle stanu „odmiennego”, odmiennego też od dotychczas jej znanych, przetwarzała się w fanatyczną samicę-matkę-żonę, a wszystko to nie było pierwotne i zabawne, tylko raczej ponure i wyrozumowane, przy czym miłość jej do Atanazego wzrastała stale i ciągle i dochodziła do złowrogich, męczących rozmiarów.
Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy), Pożegnanie jesieni
Loading