Theme
Choroba
in work
Spowiedź dziecięcia wieku
↓ Expand fragment ↓Podobne azjatyckiej dżumie wznoszącej się z oparów Gangesu, okropne zwątpienie stąpało wielkimi krokami po ziemi...
↑ Hide fragment ↑Podobne azjatyckiej dżumie wznoszącej się z oparów Gangesu, okropne zwątpienie stąpało wielkimi krokami po ziemi. Już Chateaubriand, książę poezji, otulając straszliwe bożyszcze swym płaszczem pielgrzymim, umieścił je na marmurowym ołtarzu, pośród woni świętych kadzielnic. Już pełne bezużytecznej obecnie siły dzieci wieku prężyły bezczynne ręce i piły zatruty napój ze swego jałowego pucharu. Wszystko rozpadało się w proch, szakale wyszły już z ziemi. Trupia i cuchnąca literatura, która posiadała tylko formę, ale formę ohydną, zaczęła polewać zgniłą krwią wszystkie monstra przyrody.
↓ Expand fragment ↓Siedząc tak, widziałem, jak ona od czasu do czasu wstaje, podchodzi do łóżka, mówi coś...
↑ Hide fragment ↑Siedząc tak, widziałem, jak ona od czasu do czasu wstaje, podchodzi do łóżka, mówi coś do gospodarza. Jedno z dzieci, które wziąłem na kolana, powiedziało mi, iż pani Pierson przychodzi co wieczór od czasu, jak matka jest chora, a niekiedy spędza tam i noc. Pełniła zadania siostry miłosierdzia; nie było innej w całej okolicy i tylko jeden lekarz, wielki nieuk.
— To Brygida-Różyczka — rzekło dziecko po cichu — czy pan jej nie zna?
— Nie — odparłem tak samo po cichu — dlaczego ją tak zowią?
Dziecko odparło że nie wie: może dlatego, iż swego czasu otrzymała nagrodę cnoty i że zostało jej to miano.
Tym razem pani Pierson nie miała welonu; mogłem przyjrzeć się swobodnie jej rysom; skoro dziecko zbiegło mi z kolan, podniosłem głowę. Stała przy łóżku, trzymała w ręku filiżankę, podając ją gospodyni, która się obudziła właśnie. Wydała mi się blada i bardzo szczupła; włosy miała blond o popielatym odcieniu. Rysy nie były regularnie piękne, jak to określić zresztą? Wielkie jej czarne oczy zatapiały się w oczach chorej, a ta biedna, bliska śmierci istota patrzała na nią również. Była jakaś niewymowna piękność w tym prostym obcowaniu miłosierdzia i wdzięczności.
↓ Expand fragment ↓Burza trwała blisko dwie godziny. Skoro ucichła, chora, usiadłszy na łóżku, rzekła, iż czuje się...
↑ Hide fragment ↑Burza trwała blisko dwie godziny. Skoro ucichła, chora, usiadłszy na łóżku, rzekła, iż czuje się lepiej i że posiłek skrzepił ją. Natychmiast dzieci podbiegły do łóżka, przyglądając się matce wielkimi oczami, na wpół radośnie na wpół z niepokojem; równocześnie czepiały się sukien pani Pierson.
— Myślę sobie — rzekł mąż, który nie ruszył się z miejsca — zakupiliśmy przecież mszę, kosztowało mnie to słono!
Na to gminne i głupie odezwanie spojrzałem na panią Pierson; podkrążone oczy, bladość, cała postawa, zdradzały jasno zmęczenie i wyczerpanie bezsennością.
— Och, mój poczciwy — rzekła chora — niech ci to Bóg odpłaci!
Nie mogłem wytrzymać; zerwałem się wzburzony tępotą tych bydląt, które chciwości proboszcza składały dzięki za poświęcenie anioła; już miałem wymówić im tę szpetną niewdzięczność i potraktować ich tak, jak zasługiwali. Pani Pierson podniosła w ramionach któreś z dzieci i rzekła z uśmiechem: „Uściskaj matkę; jest ocalona”. Zatrzymałem się, słysząc te słowa; nigdy szczere zadowolenie szczęśliwej i dobroczynnej duszy nie odmalowało się z taką prostotą na równie słodkiej twarzy, tej chwili nie znać było bladości ani zmęczenia; promieniała cała czystą radością; i ona również składała dzięki Bogu. Chora przemówiła; cóż znaczy, co powiedziała?
↓ Expand fragment ↓Ciekawość zła jest to plugawa choroba, która rodzi się z wszelkiego nieczystego zetknięcia. Jest to...
↑ Hide fragment ↑Ciekawość zła jest to plugawa choroba, która rodzi się z wszelkiego nieczystego zetknięcia. Jest to natrętny pęd upiorów podnoszący grobowe płyty; jest to niewytłumaczona męczarnia, którą Bóg karze tych, co upadli; chcieliby wierzyć, że wszystko stworzone jest do upadku, a być może sprawiłoby to im rozpacz. Ale szperają, szukają, dysputują; przekrzywiają głowę na bok niby budowniczy, który ustawia węgielnicę, i silą się w ten sposób widzieć rzeczy tak, jak pragną. Zło stwierdzone oglądają z uśmiechem; na zło wątpliwe gotowi by przysięgać; gdy widzą dobro, chcą je obejrzeć od tyłu. Kto wie? oto arcyformuła, pierwsze słowo, które wyrzekł szatan, skoro ujrzał, iż niebo jest dlań zamknięte. Ach! iluż to słowo uczyniło nieszczęśliwych! ileż klęsk i śmierci, ileż straszliwych zamachów kosy w poczynające kiełkować zasiewy! ile serc, ile roślin, które są jedną ruiną od czasu, gdy to słowo w nich zabrzmiało! Kto wie? Kto wie? bezecny wyraz! Nim się je wymówi, raczej być jak owe barany, które nie wiedzą, gdzie jest rzeźnia i idą do niej szczypiąc trawę. To więcej warte, niż być „trzeźwą głową” i czytywać la Rochefoucaulda.
↓ Expand fragment ↓— Czy to możliwe? — powtarzałem — jak to! tracę cię? mogę kochać jedynie ciebie. Jak to! odchodzisz...
↑ Hide fragment ↑— Czy to możliwe? — powtarzałem — jak to! tracę cię? mogę kochać jedynie ciebie. Jak to! odchodzisz? skończone na zawsze? Jak to! ty, moje życie, moja ubóstwiana kochanka, uciekasz ode mnie, już cię nie ujrzę? Nigdy, nigdy! — mówiłem głośno.
Zwracałem się do uśpionej Brygidy, jak gdyby mogła mnie słyszeć:
— Nigdy, nigdy, nie spodziewaj się tego; nigdy się nie zgodzę! I o co chodzi? po co tyle dumy? Czy nie ma już żadnego sposobu naprawienia zniewagi? proszę cię, pomóż mi, zastanówmy się razem. Czy nie przebaczyłaś mi tysiąc razy? Ale ty mnie kochasz, nie będziesz mogła odejść, zabraknie ci odwagi. Cóż chcesz, abyśmy uczynili potem?
Straszliwe, przerażające szaleństwo owładnęło mną nagle: chodziłem tam i z powrotem, wyrzucając bezładne słowa, szukając wkoło siebie jakiegoś morderczego narzędzia. Padłem wreszcie na kolana, bijąc głową o łóżko. Brygida drgnęła; opanowałem się natychmiast.
— Obudzę ją! — szepnąłem drżąc na całym ciele. — Co ty robisz, biedny szaleńcze? Pozwól jej spać do rana; jeszcze jedną noc możesz na nią patrzeć.
Usiadłem z powrotem; w panicznym lęku, aby się Brygida nie obudziła, zaledwie ważyłem się oddychać. Można by rzec, iż serce zastygło we mnie równocześnie z łzami. Czułem w ciele przejmujący chłód; drżałem cały; aby się zmusić do milczenia, powtarzałem sobie: „Patrz na nią, patrz na nią, wolno ci jeszcze”.
Wreszcie zdołałem się uspokoić; łzy spływające po moich licach stały się mniej gorzkie. Po wściekłości następowało rozczulenie. Miałem wrażenie, jakby jakiś żałosny krzyk rozdzierał powietrze; pochyliłem się nad wezgłowiem i zacząłem się przyglądać Brygidzie, jak gdyby po raz ostatni mój dobry anioł szepnął mi, abym wyrył w mej duszy obraz jej drogich rysów!
Altra volta gieri biele,Blanch' e rossa com' un' fiore;Ma ora nô. Non son piu biele,Consumatis dal' amore.Była to dawna romanca mej pierwszej kochanki: ta melancholijna gwara po raz pierwszy zdawała mi się jasna. Powtarzałem ją, jak gdybym aż dotąd przechował ją tylko w pamięci, nie rozumiejąc. Dlaczego się jej nauczyłem i czemu przypomniałem ją sobie? Tak, oto mój zwiędły kwiat, bliski śmierci, zwarzony przez miłość!
— Patrz na nią — mówiłem sobie, szlochając — patrz na nią! Myśl o tych, którzy się skarżą, że kochanki ich nie kochają; twoja cię kocha, należała do ciebie i tracisz ją, i nie umiałeś jej kochać.