1
Stała już czysta, cała, miesięcznym
[3] promieniem
Świecąca z oczu; brakło już tylko na głowie
Położyć srebrną, jasną skrę — księżyca nowie
[4].
5Wtem do snycerni przyszedł człek, co wszędy
[5] biega
Tak, że doń zawsze błoto uliczne przylega.
Chodził, patrzał, trząsł sobą i błotem, i światem;
Sam z gliny, więc posągów wnet się nazwał bratem,
Ojcem snycerza, który przed statuą ukutą
10Stał cicho… oczy w ziemię spuściwszy i dłuto.
Już się mieli pożegnać, gdy snycerz, zajęty
Statuy skończeniem, marząc owe dyjamenty
I półkręgi srebrzyste, miesięczne, różowe,
Które będą wieńczyły posągowi głowę,
15A nie widząc, skąd by miał w szaleństwie zapału
Na stworzenie miesiąca dostać materiału,
Nagle, z wielką pokorą wielkiego człowieka,
Ujrzał na ziemi błoto odpadłe od ćwieka
I od podkówki gościa, na ziemi leżące
20(Zwykłe po błotnych ludzi śladach półmiesiące
[6]).
Te snycerz wziął i z wielką położył pokorą
Tam, gdzie nad posągami zwykle gwiazdy gorą
Albo przez lat tysiące w kamień duszą wlany
Płomyk się genijuszu podnosi różany.
25Zaledwo to uczynił, aż błotna istota
W gościu zaczęła krzyczeć o tę kradzież błota
I pełny krwi na twarzy — w oczach błyskawicy,
Wrzeszczał ów gość: «Ja błoto przyniosłem z ulicy,
Jam przyniósł i wydeptał, i miesiącem zrobił,
30A tyś skradł, abyś siebie u ludzi ozdobił
I zarobił majątek u polskich szlachciców
Tajemnicą, jaką mam, lepienia księżyców.
Więc nie tylko, żeś plagiat popełnił haniebny,
Ale mnie w dom przyjmujesz, boć jestem potrzebny,
35Bo twych posągów czoła byłyby bez wieńca,
Bez piękności…» — To słysząc snycerz, bez rumieńca
Na twarzy, wobec gościa, który się szamotał
Po snycerni — ciął młotem w posąg i zdruzgotał.