Ten uczony bibliotekarz, uczony trawiący życie na owym wybrzeżu Sekwany, gdzie nawet plusk fal brzmi jak szelest kartek, on pasący się jak spętana krówka na cienistej łączce Instytutu, niemający czasu żyć, przeniósł swoje sny o życiu na ten cień kobiety, w której ukochał — kochankę Balzaka. Tworzą istne stadło we troje: Balzac, Bouteron i ona. Do tego stopnia, że niemal mu to przeszkadza w pracy badacza;
chciałby być obiektywny, bezstronny, ale zawsze, gdy chodzi o Ewę, wszystko barwi mu się sentymentem, uwielbieniem, pobłażliwością. Kocha ją i wierzy w jej miłość… dla tamtego, dla Balzaka, i za to ją kocha. Od czasu pani de Warens z nieśmiertelnych Wyznań Russa, nie było bardziej wzruszającego trójkąta. Trzeba widzieć Bouterona, w jego pokoiku z oknem wychodzącym na ów do bajki podobny kąt wybrzeża Sekwany, wśród pamiątek po pani Hańskiej, jakimi pokój jego jest wypełniony; trzeba widzieć jak ten sceptyczny Francuz bierze do rąk jej książkę do nabożeństwa, jeszcze — jakby to było wczoraj! — poznaczoną zakładkami, z jaką miłością otwiera stojącą u niego na biurku malakitową szkatułkę, w której Balzac chował listy Ewy. A patrzy nań ze ściany, macierzyńskimi oczami kochanki, oryginał najpiękniejszego portretu pani Hańskiej.