czym były wybory dla nas, dzieciaków. Te dni, to były istne saturnalia, wielkie święto odwetu. Wyobraźcie sobie malca, któremu dorośli suszą głowę, że nie trzeba kłamać, że trzeba szanować starszych, że nie trzeba się złościć. I naraz, ci poważni, ci dorośli, często znajomi rodziców, przez kilka dni wymyślają sobie jak opętani afiszami, nalepkami, na wszystkich rogach ulic, zarzucają sobie nawzajem kłamstwa, przekupstwa, wszystkie zbrodnie i występki. No a dopiero w gazetach co można wyczytać o każdym z nich!… Śliczne rzeczy. Bo w owych czasach technika wyborów (a tym samym wymyślania) była inna niż dziś. Celowało się nie w bezduszne „numery”, ale w żywe osoby. To było o wiele soczystsze i zabawniejsze. „Precz z korupcjonistą! Precz z warchołem!” — Złodziej grosza publicznego, pasożyt, to jeszcze najniewinniejsze. A my, bębny, pławiliśmy się w rozkoszy.