5647 free readings you have right to
— Na co czekać? — rzucił się zrozpaczony. — Śmierci?— Na wszystko trzeba czekać — odparł Litwin spokojnie, ostrząc...
— Na co czekać? — rzucił się zrozpaczony. — Śmierci?
— Na wszystko trzeba czekać — odparł Litwin spokojnie, ostrząc...
— Na co czekać? — rzucił się zrozpaczony. — Śmierci?— Na wszystko trzeba czekać — odparł Litwin spokojnie, ostrząc ołówek bez przerwy i przykrości. — Po kolei wszystko przejdzie. A jak śmierć, to co?Hieronim zagryzł wargi, by nie jęknąć.— Jak śmierć, to koniec! — wyszeptał, dławiąc się łzami.— A jak koniec, to co? — ciągnął flegmatycznie Żabba, jakby mówili o najobojętniejszym przedmiocie. — Koniec to dobra rzecz. Od dzieciństwa koniec nas nęci, kończyć napędzają; my sami — czyśmy kiedy przestali marzyć o końcu? W każdej klasie gimnazjum, na każdym kursie, zawsze wzdychamy, żeby też prędzej skończyć. Nie tak?
— Na wszystko trzeba czekać — odparł Litwin spokojnie, ostrząc ołówek bez przerwy i przykrości. — Po kolei wszystko przejdzie. A jak śmierć, to co?
Hieronim zagryzł wargi, by nie jęknąć.
— Jak śmierć, to koniec! — wyszeptał, dławiąc się łzami.
— A jak koniec, to co? — ciągnął flegmatycznie Żabba, jakby mówili o najobojętniejszym przedmiocie. — Koniec to dobra rzecz. Od dzieciństwa koniec nas nęci, kończyć napędzają; my sami — czyśmy kiedy przestali marzyć o końcu? W każdej klasie gimnazjum, na każdym kursie, zawsze wzdychamy, żeby też prędzej skończyć. Nie tak?
Maria Rodziewiczówna, Straszny dziadunio
Trudno było poznać swawolnego chłopca. Wychudł jak trzaska, sczerniał, postarzał. Z bladej twarzy sterczały kości...
Trudno było poznać swawolnego chłopca. Wychudł jak trzaska, sczerniał, postarzał. Z bladej twarzy sterczały kości jak u szkieletu, wesołe jasne oczy ledwie wyglądały z jam; poprzeczna bruzda przecięła czoło, na ustach osiadł smutek i powaga.Wyjechał młodzieńcem, wracał człowiekiem; stopień dojrzałości dała mu ta ciężka szkoła, którą każdy, chcąc nie chcąc, odbyć musi — nieszczęście.Na dalekim krymskim wybrzeżu położył do grobu jedynego przyjaciela, brata, towarzysza doli i niedoli od tylu lat, i wracał od tego grobu, przygnieciony całym ciężarem ziemi, która go na wieki z nim rozłączyła.
Trudno było poznać swawolnego chłopca. Wychudł jak trzaska, sczerniał, postarzał. Z bladej twarzy sterczały kości jak u szkieletu, wesołe jasne oczy ledwie wyglądały z jam; poprzeczna bruzda przecięła czoło, na ustach osiadł smutek i powaga.
Wyjechał młodzieńcem, wracał człowiekiem; stopień dojrzałości dała mu ta ciężka szkoła, którą każdy, chcąc nie chcąc, odbyć musi — nieszczęście.
Na dalekim krymskim wybrzeżu położył do grobu jedynego przyjaciela, brata, towarzysza doli i niedoli od tylu lat, i wracał od tego grobu, przygnieciony całym ciężarem ziemi, która go na wieki z nim rozłączyła.
Loading