„Dziecko chore, przyjeżdżaj natychmiast, bo straciłem nadzieję” — przeczytał.
Skoczył do pałacu i wpadł jak bomba do gabinetu dziada.
— Muszę jechać dzisiaj! — zawołał zdyszany.
— Tak? Skończyłeś robotę? — spytał starzec zimno.
— Ej, co mi tam robota! Muszę wracać! Dziad daruje, ale to nie cierpi zwłoki!
— A co mi tam do twojej zwłoki? Jak złożysz maszynę, to możesz sobie jechać, dokąd chcesz. Pierwej nie!
— Maszyna może poczekać, wrócę ją dokończyć!
Starzec wstał, zatrzymał go za ramię.
— Słuchaj i wybieraj! Jeśli zostaniesz, wszystko, co mam, twoje będzie, jeśli odjedziesz, wyrzekam się ciebie; choćbyś umarł z głodu, nie dam ci chleba kawałka, zginiesz! No, wybieraj — raz ostatni podaję ci rękę!
— Dziękuję dziadowi! Skarby wasze to niewola. Macie zresztą dwóch wnuków, nie możecie krzywdzić Wojciecha, a ja nie chcę niesprawiedliwości!
— Więc odrzucasz!
— W takich warunkach odrzucam.
— A więc giń! — krzyknął starzec, odtrącając go od siebie. — Idź mi z oczu i abyś nie śmiał wspominać, żeś moim wnukiem.