Potrzebujemy Twojej pomocy!

Na stałe wspiera nas 472 czytelników i czytelniczek.

Niestety, minimalną stabilność działania uzyskamy dopiero przy 500 regularnych darczyńców. Dorzucisz się?

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Stanisław Przybyszewski, Goście

    Stanisław PrzybyszewskiGościeEpilog dramatyczny w jednym akcie

    OSOBY:

    1. ADAM.
    2. BELA, jego żona.
    3. POLA, jego siostra.
    4. GOŚĆ.
    5. NIEZNAJOMY.
    6. PIERWSZY STARZEC.
    7. DRUGI STARZEC.
    8. WODZIREJ.
    9. GOŚCIE.

    W pałacu przygrywa muzyka Danse macabre Saint-Saënsa.

    Konradowi Rakowskiemu

    Park. Noc księżycowa. W dali rzęsiście oświetlony pałac. Po parku przesuwają się z uśmiechem i gwarem pary ludzi — wchodzą do pałacu, to znowu wychodzą. Na scenę wchodzi dwóch starców, siadają na ławie.

    SCENA PIERWSZA

    STARZEC I i STARZEC II.

    STARZEC I

    1

    Jak to się wszystko zmienia na świecie. Pamiętam ten pałac, kiedy jeszcze żył stary hrabia. Panie, jakie tu serdeczne, a wesołe były bale… Ale odkąd go ci nowi przybysze kupili — wszystko się zmieniło. Mnie tu coś ciągnie, taki jakiś stary nałóg, ale mi tu już nie miło.

    STARZEC II

    2

    Skąd oni się tu wzięli?

    STARZEC I

    3

    Niewiadomo. Spadkobiercy hrabiego właśnie pałac wystawili na licytacyę — oni przyjechali — Bóg wie skąd, no — i kupili…

    STARZEC II

    4

    W pałacu ukrywa się jakaś tajemnica.

    STARZEC I

    zamyślony
    5

    Jak tu było wesoło! Pamiętam, jak się przed trzydziestu laty tu bawiłem — och, to był inny dom, jak teraz — inny, inny…

    STARZEC I

    6

    Bo było w nim czyste sumienie i szczęście i spokój.

    STARZEC II

    7

    A teraz?

    STARZEC I

    8

    Tam jakaś tajemnica na dnie się ukrywa. Jakaś straszna tajemnica. Mnie nie oszukają pozory, ani te ciągłe bale, ani ta sztuczna wesołość…

    STARZEC I

    9

    Co się tam na dnie kryć może? Jaka tajemnicza zbrodnia? Co?

    STARZEC II

    10

    Bo ja wiem? Zbrodnia — hm — wszystko jest zbrodnią — człowiek na to stworzony, by płodził zbrodnię.

    STARZEC I

    11

    Tak, tak, wszystko może być zbrodnią.

    STARZEC II

    12

    Życie samo, bo żyjesz kosztem innego.

    STARZEC I

    zamyślony
    13

    Ożenisz się z kobietą, o której nie wiesz, czy cię kocha…

    STARZEC II

    14

    Przyjdzie dziecko na świat, którego wychować nie możesz…

    STARZEC I

    15

    Udusisz wstrętnego skąpca, którego pieniędzmi mógłbyś świat cały uszczęśliwić…

    STARZEC II

    16

    Przekroczysz prawo, które samo może być zbrodniczem…

    STARZEC I

    17

    Tak! to wszystko może być zbrodnią…

    Po chwili.

    STARZEC II

    18

    Nie wińmy ludzi — oni na to stworzeni, by zbrodnie płodzić, a wszystko może być zbrodnią… Ach! ludzie tacy biedni, tacy biedni…

    STARZEC I

    19

    I oni, ci nowi przybysze, zdają się być weseli, a taki dziwny lęk wyziera im z oczu…

    STARZEC II

    20

    Ha, bo dziwni, dziwni goście zapełnili ich dom. Zwłaszcza ten jeden, co krok w krok wlecze się za Adamem: gdzie Adam się ruszy, jest przy nim — taki cień nieoderwany…

    STARZEC I

    21

    Jakoś mi strasznie niemiło. To jest, jakgdyby jakieś nieszczęście zawisło nad tym domem.

    Chwila milczenia.

    STARZEC II

    22

    Tylko nie wińmy ludzi. Ludzie czasem bardzo biedni — a może nawet żadnej zbrodni nie popełnili. Natura dziwnie bywa czasem złośliwa. Karze za grzechy, która sama w serce człowieka wszczepiła.

    STARZEC I

    23

    Tak, tak. Dziwnie się mści chwila szału i szczęścia…

    STARZEC II

    24

    Czasami człowiek nie wie, że zbrodnię spełnił… Nagle w sercu powstaje mała ranka — rozrasta się w straszliwy sposób — człowiek nagle przejrzy, ale wtedy dopiero, jak go już obłęd chwyta… I to czasami nawet w chwili szczęścia jakieś nagłe wspomnienie — słaby jakiś wyrzut — z tym jednym wyrzutem kojarzą się tysiące — coraz silniejsze, coraz cięższe — rozpoczynają się poszukiwania, dochodzenia… najdrobniejszy szczegół, najmniejsza krzywda wyrasta do potwornych rozmiarów — i, ot! dom napełnia ci się dziwnymi gośćmi.

    STARZEC I

    25

    Tak, tak, to ta tajemnicza ukryta sprawiedliwość wewnętrznego porządku rzeczy…

    STARZEC II

    26

    Tego ludzie nie wytworzyli — oni znają tylko karę, a sprawiedliwość serce samo wymierza…

    STARZEC I

    27

    Serce… he, he — za swoje własne złe podszepty i uwodzenia…

    STARZEC II

    śmieje się cicho
    28

    Tak, tak, tak…

    Z pałacu dochodzi muzyka — pary się zbierają, wszystko gromadzi się tłumnie na werandzie pałacu.

    WODZIREJ

    klaszcze w ręce
    29

    Panowie i panie, taniec się rozpoczyna!

    STARZEC I

    do drugiego
    30

    Chodźmy i my, niech sobie przypomnę te piękne czasy, kiedy tu było tak dobrze i wesoło…

    STARZEC II

    31

    I dobre sumienie…

    Wychodzą.

    SCENA DRUGA

    Z werandy pałacu schodzi Adam, głęboko zadumany. Stoi chwilkę, potrząsa głową.

    ADAM

    po chwili
    32

    Straszny gość zagnieździł się w tym domu… zamyślony straszny, straszny…

    POLA

    schodzi z werandy, podchodzi ku Adamowi, bierze go za rękę.
    33

    Adam! Adam! Mój biedny bracie — ja muszę opuścić twój dom.

    ADAM

    przerażony
    34

    Co? co? Ty chcesz opuścić mój dom?

    POLA

    35

    Tu niema miejsca dla mnie — twój gość mnie wypiera…

    ADAM

    36

    Co? Miejsca niema? Dla ciebie niema miejsca? No, to ci zbuduję nowe pałace, marmurowe — z kryształu, jeżeli zechcesz, z czerwonego porfiru, zielonego syenitu — miasta ci całe zbuduję — całe miasta — świat cały ci zabuduję — tylko zostań, zostań…

    POLA

    37

    Och, gdybyś ziemię całą dla mnie zabudował, to jeszcze nie będę miała miejsca. Twój gość zewsząd mnie wyprze… Już ja ci się teraz na nic nie przydam… Ten dom twój, to dom nieszczęścia, lęku — dom złego sumienia…

    ADAM

    38

    Pola!

    POLA

    39

    Nic, nic — stało się coś strasznego w tym domu; ja ci się pytać nie chcę, nie chcę nicować twej duszy — o Boże, żeś ty musiał wejść w ten dom! I co cię tu sprowadziło do tego domu?

    ADAM

    40

    Miłość.

    POLA

    41

    A spełniłeś zbrodnię…

    ADAM

    42

    Co? co?

    POLA

    z cichym uśmiechem
    43

    Ja już wszystko przeczułam i przeklinam ten dom, który duszę twą zabił.

    Chwila milczenia.

    POLA

    44

    Tak! na nic ci się już nie zdam. Adam, pomnisz to nasze wielkie szczęście, to spokojne ciche szczęście, zaczem wszedłeś w ten dom? Raz na skałach, na brzegu Oceanu? Morze tak gładkie i miękkie, jak dłoń ukochanej kobiety; jakaś zaświatowa melodya zmroków i gasnącej purpury na niebie wypełniała świat cały — i ocean znikł i świat cały spłynął nam z oczu…

    ADAM

    nagle
    45

    Och jaki ja byłem wtedy szczęśliwy!

    POLA

    46

    A pamiętasz przed rokiem jeszcze, zaczem wszedłeś w ten nieszczęsny dom, pamiętasz te białe noce nad morzem Północy? Słońce, co właśnie zaszło, skryło się na chwilę za morze — już, już znowu powstać miało — w wielki ogromny majestat purpury, co niebo obciągnął, wcinały się długie, złote gońce światła, co białym żarem za chwilę świat zalać miało. Pomnisz, z jakiem szczęściem chłonąłeś te dziwne czary?

    ADAM

    47

    Pomnę! Zbyt dobrze pomnę — może, gdybym to wszystko zapomniał…

    POLA

    48

    To? to?

    ADAM

    49

    Możebym się wtedy pozbył tego strasznego gościa…

    Milczenie.

    POLA

    50

    Gdzieś ty go spotkał?

    ADAM

    51

    Gdzie, gdzie? Ha! na drodze życia, droga siostro. Wtedy, jak mi się noga poślizgnęła, jak bez myśli i bez pamięci rzuciłem się na oślep — w to, to… nieszczęście — ha, ha… miało ono być szczęściem… każdy człowiek, któremu się noga poślizgnie… wiesz, dostaje w dom takich gości…

    POLA

    52

    Adam! Coś ty zrobił?

    ADAM

    patrzy na nią z cichym uśmiechem — wymijająco.
    53

    Gdzie go spotkałem? Ot, widzisz, przyczepił się do mnie po raz pierwszy w wielkiem mieście. Idę późną nocą do hotelu, a droga wypadała przez ciemny i dziwnie ponury park. I nagle, jakby z pod ziemi wyrósł, stanął człowiek przedemną i spojrzał na mnie wzrokiem, ale to takim wzrokiem, który całe ciało wypełnia, rozpiera je, zimnym dreszczem plecy, piersi zbiega. Drżałem, trząsłem się, ale oczy nasze się splotły, oderwać ich nie mogłem, zlepiły się z sobą… On powiedział tylko: odtąd pozostaniemy razem. Przez całe życie pozostaniemy razem…

    POLA

    54

    Jakąś ty zbrodnię popełnił, Adam?

    ADAM

    55

    Istnieje jakiś człowiek, któryby zbrodni nie popełnił? Jakiejś, choćby małej zbrodni? Co to znaczy duża, mała zbrodnia? Największa może mieć tak małe skutki, że staje się małą i naodwrót… A czy ty nie masz czasem lęku i trwogi, żeś może nieświadomie spełniła jakąś zbrodnię, taką, o której może nawet nie wiesz? Nie czujesz lęku i trwogi?

    POLA

    56

    Nie na tyle, bym sama przed sobą uciekać musiała.

    ADAM

    57

    Szczęśliwa!

    POLA

    58

    Widzisz moje życie ciche, spokojne, zrównoważone.

    ADAM

    59

    Zrównoważone… tak — jak było jeszcze przed rokiem nasze wspólne życie.

    POLA

    60

    Przed rokiem.

    ADAM

    61

    I jesteś szczęśliwa z mężem?

    POLA

    62

    Spokojna, spokojna. A to już szczęściem… zamyślona I czemuś tego — takiego gościa wprowadził do twojego domu?

    ADAM

    63

    Musiałem, musiałem! A, powiedz mi, czy jest jakiś dom, w którymby taki pan nie gościł?

    POLA

    64

    Straszne, straszne! po chwili wskazuje na pałac, skąd coraz głośniejszy dochodzi oddźwięk muzyki. A to cię nie ogłusza?

    ADAM

    65

    Nic, nic — chwilami pragnę się oszołomić, ale gość mój nie pozwala mi zapomnieć — to, to wskazuje na pałac to dla niej, dla mej żony: kobietę to ogłuszy, ale mnie — nie…

    POLA

    66

    Adam, ja muszę cię opuścić, taki dom to jak zaraza… Zarazek nieszczęścia przyczepi się do sukni i wniosę go w mój dom.

    ADAM

    67

    Tak idź, idź — ale z tobą znika dla mnie reszta spokoju, ukojenia, nagle z rozpaczą. Och, módz zapomnieć, módz zapomnieć!

    POLA

    opada, głucho
    68

    Módz zapomnieć… po chwili A nie mógłbyś opuścić tego domu?

    ADAM

    69

    I dokąd ucieknę? Przed sobą uciec? Nie można!

    SCENA TRZECIA

    Z werandy schodzi Bela.

    BELA

    70

    Adam! Adam!

    ADAM

    71

    Co? Tu jestem.

    BELA

    podchodzi
    72

    Jesteś niedobry. Czemu gości spraszasz, jeżeli wciąż uciekasz? Co chwilę trzeba cię szukać po wszystkich kątach rozdrażniona, a dziwnych, dziwnych gości sprosiłeś.

    ADAM

    zamyślony
    73

    Tak, straszni goście gnieżdżą się w naszym domu.

    BELA

    74

    Czemuś ich sprosił?

    ADAM

    znacząco
    75

    Myśmy ich przecież oboje, tak! oboje w dom sprowadzili.

    BELA

    76

    Co? Oboje? Co?

    ADAM

    77

    Nic, nic — tylko Pola mi mówi, że odjeżdża do domu.

    BELA

    78

    Co? odjeżdżasz do domu? Adam zatrzymaj ją! co z nami będzie — Pola zmiłuj się, czy wiesz jaką ty pustkę pozostawisz?

    POLA

    79

    Wiem niestety, ale muszę już jechać, muszę — tu, tu w waszym domu mi niedobrze, a u mnie tak cicho, tak smutno, ale spokój, spokój…

    SCENA CZWARTA

    Wchodzi gość niespodzianie.

    GOŚĆ

    uprzejmie
    80

    Ależ państwo, goście was szukają… Chcą twoje zdrowie pić, Adamie, cóż ty taki nieswój — a pani jakoś przygnębiona.

    ADAM

    nerwowo, do Beli
    81

    Idźcie do sali, powiedzcie, że zaraz przyjdę. Głowa mnie boli, chwilę jeszcze pochodzę po parku…

    POLA

    nieprzyjaźnie do Gościa
    82

    To zostawmy go tu chwilę samego — chodź pan…

    GOŚĆ

    uprzejmie
    83

    O nie, ja z nim pogadam, ja go zwykle uspokajam.

    BELA

    84

    Chodź Pola, chodź — słyszysz? Taniec, taniec…

    Odchodzą.

    SCENA PIĄTA

    ADAM i GOŚĆ.

    ADAM

    patrzy nienawistnie na gościa
    85

    No i cóż? Na krok mnie nie odstąpisz? nie dasz mi chwili spokoju?

    GOŚĆ

    86

    Wiesz, żem nieodstępnym twoim towarzyszem. Pamiętasz tę noc w ciemnym parku? — Wtedy ci już powiedziałem, że odtąd pozostaniemy razem. To niemiła rzecz, ale już muszę pozostać przy tobie. To takie moje przeznaczenie. — Widzisz, jam twój cień. Co?

    ADAM

    opada
    87

    I nigdy mnie już nie opuścisz?

    GOŚĆ

    88

    Nigdy.

    ADAM

    z mocą
    89

    A gdy cię z serca wyrzucę, gdy znajdę tyle siły i odwagi, by się zamknąć na ciebie, gdy się stanę tak mocny i powiem ci precz! gdy znajdę kogoś lub cośkolwiek, co mą duszę wypełni, że będziesz się musiał od mych stóp oderwać, że będziesz musiał umilknąć…

    GOŚĆ

    90

    Hm, — kto inny możeby umiał to zrobić. — Ty nie!

    ADAM

    91

    A jeżeli rozum mój zyska taką przewagę, że powiem sobie, iż to, co zrobiłem, zrobić musiałem — że była tylko ta jedyna droga?…

    GOŚĆ

    92

    Do szczęścia?

    ADAM

    93

    Wszystko jedno, w przepaść, w otchłań, w rozpacz, ale że tak się stać musiało.

    GOŚĆ

    94

    Rozum dziwnie nierozumny w takich razach…

    ADAM

    95

    Ale, jeżeli zdołam to zrobić?

    GOŚĆ

    96

    Wtedy cień mój na ścianę rzucę. Roztoczy nad tobą straszne skrzydła — gdzie się ruszysz, te czarne, upiorne skrzydła — nie! straszne ręce, rozczapierzone, groźne palce, gdyby szpony szatana, co już, już cię pochwycić mają — gdzie się ruszysz, będziesz zawsze widział te straszne, czychające, podstępne szpony — teraz jeszcze ramiona rozwarte, przyczajone, ot — tak, jak pantera do skoku: jedna sekunda, a obejmą cię w piekielne kleszcze, ot! tuż pod gardło — owiną cię piekielnym uściskiem, coraz silniej cię dusić będą, coraz silniej…

    ADAM

    97

    Aż, aż?

    GOŚĆ

    98

    Aż uduszą śmieje się. I jesteś mój! mój! mój!

    ADAM

    zrywa się
    99

    A dla czego ja twój?

    GOŚĆ

    śmieje mu się w oczy
    100

    Ach, jak ty pragniesz to zamilczyć, zdusić w swojem sercu — czemu się pytasz, dlaczegoś ty mój? Wiesz przecież sam najlepiej.

    ADAM

    101

    A jeżeli te ręce nigdy się od ściany nie oderwą?

    GOŚĆ

    102

    Hm, jeszcze gorzej. Zresztą mówiłem ramiona, ramiona, zda się przyczajone do skoku jak pantera — Ha, ha… Te ramiona ci się rzeczywiście przeistoczą zwolna w takie drapieżne, szatańskie zwierzę — będziesz je miał ustawicznie przed oczyma — i co chwilę czujesz, że to drapieżne zwierzę skacze na ciebie, przedniemi łapami obejmuje twoją szyję, tylnemi wpija się w twoje biodra, a cały pysk wżarty w twoją pierś: rozrywa ją, szarpie w kawały, gruchocze żebra, dogryza się do serca — ha, ha, ha — wyrywa serce, takie biedne serce, krwią ociekające…

    ADAM

    103

    Dosyć już, dosyć…

    GOŚĆ

    104

    Wiesz, w starem Mexico u Azteków był zwyczaj, że ofiarowywano serce, świeżo wycięte z piersi człowieka, matce-słońcu…

    ADAM

    105

    A to słońce, któremu moje serce ma być ofiarowane?

    GOŚĆ

    106

    Sprawiedliwość.

    ADAM

    107

    Ludzka?

    GOŚĆ

    108

    Niema ani ludzkiej, ani boskiej. Jest jeden porządek rzeczy, że tak być musi a nie inaczej — kto go przełamie, serce jego na śmierć skazane…

    ADAM

    109

    Nieubłagany jesteś?

    GOŚĆ

    110

    Jestem strasznym gościem — co? Strasznym gościem…

    Dolatuje coraz silniejszy oddźwięk muzyki.

    ADAM

    111

    Och ta muzyka, ta przeklęta muzyka.

    GOŚĆ

    112

    Nie zagłusza cię? Nie oszołomi cię? Spróbuj, spróbuj — tańcz, upij się, odurz się rozkoszą, tańcem, muzyką… Czemu uciekasz przed tem wszystkiem? Czemu się chowasz ustawicznie w parku, że cię odnaleźć trudno.

    ADAM

    113

    Nie mogę słuchać muzyki. Nie mogę patrzeć na taniec! Gryzie — gryzie — gryzie. Och te cienie, te uśpione cienie na ścianie. Zawsze je widziałem, zawsze mnie straszyły. Każdy przedmiot wyrastał w to zwierzę, co kłami swymi serce mi wyrywało, szarpało, gryzło…

    GOŚĆ

    114

    Ha, ha, ha… nachyla się do ucha. Gryzie? he? gryzie?

    ADAM

    milczy stępiały

    GOŚĆ

    115

    Ha, ha, — takie szczury, co? szczury? To tak wgryzuje się drobnymi, cieniutkimi ząbkami i szarpie i wcina, i wgryza się — albo co? Jak kret, to tak temi małemi łapkami tę twardą opokę, taką spiekłą ziemię — taką stwardłą skorupę — a zdawało się, że to kamień — to wiesz, temi małemi łapkami tak tę ziemię rozluźnia, wgrzebuje się powoli, powoluteńku, ale głębiej i głębiej z taką wściekłą zapalczywością. Potem już kreta nie widać, tylko kupka — ach nie! mogiłka ziemi rośnie, rośnie — rośnie coraz wyżej, im głębiej się kret wgrzebie — a naraz mogiła usypana; nie rośnie już więcej…

    ADAM

    116

    To znaczy?

    GOŚĆ

    117

    Kret zrobił swoje.

    ADAM

    118

    I ta mogiła?

    GOŚĆ

    119

    Na rozstajnych drogach.

    ADAM

    120

    Dla zbrodniarzy? Co?

    GOŚĆ

    121

    Lub dla samobójcy — ha, ha… żeś też o tem nie pomyślał… Tembyś się odemnie wyzwolił… — A przecież to tak łatwo. My zbyt na seryo bierzemy śmierć… I to tak delikatnie urządzić można, bez rozgłosu, bez ludzkiego gadania. Chcesz uniknąć jakichś przykrych rzeczy, nie chcesz by o tem mówiono — i na to rada jest: tuż za parkiem jezioro, wyjeżdżasz łódką na wodę, nadchodzi nagła burza, albo też łódka zmorszała, no! i toniesz… Nieszczęśliwy wypadek! Pogrzebią w święconej ziemi — he, he… albo też wracasz z polowania: masz strzelbę źle przewieszoną, potrącasz o drzwi — lufa wypali — no! i znowu przypadek… Albo idziesz w góry, ot! to najpewniejsze, noga ci się na mchach obślizgnie, albo się kamień obsunie… a to podobno przyjemna śmierć: lecisz, lecisz; w jednej sekundzie przeżywasz najpiękniejsze chwile twego życia…

    ADAM

    122

    Więc tylko śmierć mnie od ciebie uwolnić zdoła?

    GOŚĆ

    zimno
    123

    Tylko!

    ADAM

    124

    Więc tylko śmiercią odk upić się zdołam?

    GOŚĆ

    125

    Tylko!

    ADAM

    126

    Straszny jesteś.

    GOŚĆ

    127

    Śmierć nie jest tak straszna. Śmierć dobra… Czemuż ja nie mogę być tak dobry jak śmierć?

    Głos z werandy; śmiech i rozgwar.

    WODZIREJ

    128

    Adam! Adam! Chodźże wreszcie. Pijemy teraz twoje zdrowie!

    ADAM

    129

    Idę, idę.

    Idzie do pałacu.

    GOŚĆ

    130

    Pamiętaj! To jedno, co cię odemnie uwolni!

    SCENA SZÓSTA

    Długa pauza.

    NIEZNAJOMY

    podchodzi z drugiej strony; wpatruje się w okna pałacu, potem odwraca się do gościa. — Nagle.
    131

    Wszak to tu ten dom, w którym się stały dziwne, tajemnicze rzeczy?

    GOŚĆ

    132

    Tak, tu.

    NIEZNAJOMY

    po chwili
    133

    Bal, muzyka, taniec… hm… To nie zagłusza, nie zagłusza… To upiorów nie rozproszy, to na chwilę upoi, a potem to przez chwilę oszołomione serce mści się podwójnie, że dało się uśpić. Bo serce ludzkie, straszne i mściwe. Nie da spokoju, nie da… po chwili Czy ja tam wejść mogę? Bo coś mnie ciągnie do światła i wesela — ciągnie nieprzeparcie…

    GOŚĆ

    134

    Czemubyś nie miał wejść? Jeden gość więcej — cóż to stanowi? Zresztą niezadługo zapełni się ten dom gośćmi, których gospodarz sam nigdy nie znał — a dziwnych gości ma już teraz u siebie!

    NIEZNAJOMY

    135

    Dziwnych? patrzy chwilę zamyślony Och, gdyby ja tam wejść mógł!

    GOŚĆ

    136

    Ale gospodarz dawno już na was czeka. Takie jego przeznaczenie, że dom mu się coraz dziwniejszymi gośćmi zapełnia.

    NIEZNAJOMY

    137

    A może się mylę, może to dom szczęścia i spokoju, a mam nieszczęsny zwyczaj, wchodzić w chwilach szczęścia i wesela… ale ja samotności nie znoszę: jakby mnie furye gnały — latam po ulicach, błąkam się; straszny niepokój gna, smaga mnie wściekłym biczem… i wtedy tak przykucnę przy płocie bogatych — tam, gdzie się w oknach świeci, skąd muzyka dolatuje i gwar i śmiech wesoły, i naraz zdaje mi się, że jestem na trzęsawisku bezradny, — ciemno. — Nie wiem, w którą stronę — aż naraz błędny ognik, ot! wybawienie! On pokaże mi drogę, pokaże kierunek… i idę, i idę, i grzęznę coraz głębiej, ale iść muszę… I teraz nie wyrzucajcie mnie — o! bo mnie wyrzucić nie można — patrzcie! ja porządnie ubrany; nie zrobię wstydu — tylko patrzeć na taniec, chłonąć muzykę, oślepiać oczy światłem… o! nie zagłuszy, nie zagłuszy, ale da chwilę zapomnienia — a w domu bogatych jeszcze bezpiecznie, względnie bezpiecznie. Bo jestem jak szczwane zwierzę, ludzie mnie ścigają, osaczyli ze wszystkich stron, sumienie opętało, serce nie chce okłamywać, mózg błędny…

    GOŚĆ

    138

    Tym razem nie pomyliłeś się — tu ci będzie dobrze. To ludzie, którzy strasznie cierpią, a zagłuszyć się nie umieją…

    NIEZNAJOMY

    139

    Tak? To wejdę. Kocham ludzi, którzy cierpią — kocham… a — a w domu bogacza względnie bezpiecznie, względnie…

    Idzie zwolna do pałacu.

    SCENA SIÓDMA

    Przez chwilę scena próżna. Głośna muzyka. Gość patrzy nieruchomie na pałac. Nagle muzyka cichnie, a po chwili wychodzi Adam chwiejny, podchodzi do gościa.

    ADAM

    140

    Tyś go wpuścił?

    GOŚĆ

    141

    Sam wszedł.

    ADAM

    142

    Czemuś go wpuścił? Teraz już nie mogę przekroczyć progu tego domu.

    GOŚĆ

    143

    Nie.

    ADAM

    144

    Nie ma ratunku?

    GOŚĆ

    145

    Nie!

    ADAM

    146

    I dla niej też nie?

    GOŚĆ

    147

    Dla kogo?

    ADAM

    148

    Dla mej żony.

    GOŚĆ

    149

    Zaraz tu przyjdzie.

    ADAM

    150

    Gdzie Pola? — szukam jej, szukam — Pola! Pola!

    GOŚĆ

    151

    Schowała się w najskrytszy kąt twego pałacu. Ona cicha i spokojna — a teraz ma lęk. Bo dziwnych i strasznych masz gości.

    ADAM

    152

    Straszne!

    GOŚĆ

    153

    Pamiętaj, com ci mówił. O przypadek tak łatwo. Przypadkiem łódka utonie — noga się górach obślizgnie — tysiące sposobów… po chwili. Zresztą dziwni jesteście. Bierzecie to życie tak strasznie na seryo. Czemu? To trochę szczęścia, ta śmieszna ułuda, która na chwilę pokrywa otchłań życia, by się za chwilę głębsza i straszniejsza odsłoniła… Te chwile upojenia, to omamienie, że żyje się po coś i na coś — że się ma cele w życiu — he he… jacyście wy śmieszni — biedne robaki, piłki w rękach losu i przeznaczenia i wielkich, nieznanych tajemnic — a wam się zdaje, że wy ster prowadzicie… A ja już cię nie opuszczę, bo opuścić cię nie mogę… Patrz, idzie żona twoja… I ją ten nieznajomy z domu wypędził… Teraz na chwilę pozostawię cię twoim rozmyślaniom — w wielkiej godzinie życia zwykle ludzi opuszczam… chwilę zamyślony albo też poczekam — przejdę się po parku… Ludzie w takich chwilach dziwnie tchórzliwi: życie wydaje się im nagle tak dziwnie piękne, takie ponętne… Poczekam… Mnie jeszcze nikt nie zwiódł — nikt jeszcze przedemną nie uciekł…

    Odchodzi, spotyka się na drodze z Belą — patrzą chwilę na siebie.

    SCENA SIÓDMA

    BELA

    154

    Ty straszny! Ty przeklęty!

    GOŚĆ

    155

    To nie ja — życie straszne i przeklęte!

    Ginie w parku.

    BELA

    do Adama
    156

    Adam! Adam! Adam! Pola odjechała — teraz już wszystko skończone. Już siły straciłam — nie mogę dłużej tej męki znieść… Obłęd nasze progi przekroczył. Na nic szał, muzyka, upojenie…

    ADAM

    157

    Więc Pola wyjechała?

    BELA

    158

    Uciekła z tego domu.

    ADAM

    159

    Z domu złego sumienia.

    BELA

    160

    Uciekła, wtedy, gdym, się tańcem zagłuszyć chciała.

    ADAM

    mocno
    161

    Teraz nie ma ratunku.

    BELA

    zrywa się
    162

    Uciekajmy!

    ADAM

    163

    Dokąd?

    BELA

    164

    Gdziekolwiekbądź, choćby na koniec świata.

    ADAM

    165

    Pola powiedziała, że choćbym cały świat zabudował najkosztowniejszymi pałacami, to dla niej miejsca niema…

    BELA

    166

    Och zapomnimy, zapomnimy — patrz! moje ramiona jak ze stali, — ja cię niemi poniosę, utulę, obejmę tak mocno, że w tej rozkoszy o wszystkiem zapomnimy.

    ADAM

    167

    Nie, nie! Ten straszny, straszny gość nie da nam spokoju.

    BELA

    168

    Więc co? co?

    ADAM

    169

    Co? Wyjedziemy łódką na jezioro — łódka zmorszała — jezioro głębokie…

    BELA

    170

    Adam!

    ADAM

    171

    Albo pojedziemy w góry — na wysokie, niebezpieczne szczyty — noga się osunie, ja cię za sobą pociągnę i — i — będziemy wolni.

    BELA

    172

    Niema innego wyjścia!

    ADAM

    173

    Niema!

    Bela rzuca mu się z głośnym płaczem na szyję.

    SCENA ÓSMA

    Pola wbiega, ogląda się trwożliwie na wszystkie strony.

    ADAM i BELA

    radośnie
    174

    Pola! Pola!

    POLA

    175

    Cicho — cicho…

    ADAM

    176

    Więc zostaniesz przy nas!

    BELA

    rzuca się jej na szyję
    177

    Zostaniesz teraz — już cię nie puszczę.

    POLA

    bezładnie
    178

    Nie zostanę — zostać nie mogę. Nie mam szczęścia w moim domu, ale mam spokój, a tu u was zaraza — przyczepi się do sukni i zawlokę to do domu męża, wszczepię jad w moje dzieci…

    BELA

    179

    Zostań! zostań…

    POLA

    180

    Nie, nie — uciekłam, skryłam się, ale gonili za mną, oni tam straszne rzeczy robią — Słyszysz? niema już muzyki — światła gasną — patrz! widzisz? ciemno w pałacu.

    Pałac niknie w ciemności — tylko noc księżycowa.

    POLA

    181

    Przybiegłam, bo was raz jeszcze widzieć musiałam. Och, och! coście wy zrobili? Jaką zbrodnię spełniliście?!

    ADAM

    twardo
    182

    Jaką? Żadnej! Milion ludzi to samo robi i są szczęśliwi…

    POLA

    183

    I za co ta straszna pokuta?

    ADAM

    184

    Za co, za co? nagle do Beli: Czemuś mnie nie odkupiła — czemuś mi chwili szczęścia nie dała?

    BELA

    185

    Boś go mieć nie chciał — nie chciał — chowałeś się przedemną, odtrącałeś, gryzłeś szyderstwem, odpychałeś mnie — a ja, ja rwałam się do ciebie, pragnęłam cię… Tyś tylko chciał się zagłuszać, odurzyć, upoić i coraz bardziej dom nasz gośćmi się zapełniał.

    ADAM

    186

    Dziwnymi gośćmi… Ha! bo na ścianach były czarne, czychające cienie — czarne zwierzę, co już się rzucić na mnie miało. Bo słyszałem krzyk i płacz, taki straszny rozdzierający płacz: coś jakby płacz dziecka, któremu się wielką, wielką krzywdę wyrządza za to, że było dobre, że kochało — ha, ha… nagle do Poli Idź, idź! To dom złego sumienia. To zaraźliwe.

    POLA

    chce mu się rzucić na szyję

    ADAM

    odpycha ją
    187

    Tu w tym domu zaraza — patrz, jaki straszny dom! — idź!

    POLA

    188

    Boże — niema ratunku — a ja tak was kochałam a ja myślałam, że wam pomódz mogę…

    Odchodzi.

    ADAM

    189

    Zapóźno, Pola, zapóźno…

    SCENA DZIEWIĄTA

    ADAM i BELA chwilę sami.

    ADAM

    zamyślony
    190

    Więc ja pójdę w góry — tam, gdzie się mech pod nogą oślizgnie, gdzie kamień się przypadkiem pod nogą obsunie…

    BELA

    191

    Lękam się! Ja taka młoda — taka silna jeszcze. — Lękam się.

    ADAM

    192

    To pójdę sam.

    BELA

    193

    Nie, nie, nie! Pójdę gdzie chcesz, ale lękam się — takam jeszcze młoda…

    ADAM

    194

    I ja młody…

    BELA

    195

    Otoczę cię taką miłością, tak cię utulę — patrz jam silna, ja muszę iść z tobą, ale zostań jeszcze; jeszcze spróbój; nie odpychaj mnie od siebie — rzućmy się w wir życia, będziemy je chłonąć, upajać się nim…

    ADAM

    196

    Cieni nie zgonisz ze ścian, kreta po ziemią nie poszukasz…

    SCENA DZIESIĄTA

    GOŚĆ zwolna nadchodzi.

    BELA

    197

    Cóż chcesz? Cóż? Przeklęty! — ty straszny!

    GOŚĆ

    198

    To tylko życie straszne. To tak niezmiernie śmieszne, że ludzie tak życie kochają: śmierć dobra i cicha… To trochę głupiego szczęścia — to mamidło, ten majak szatański. To upojenie się swoją siłą, celami, to przeświadczenie, że jest się wielkim, że ma się jeszcze tyle do zrobienia: to wszystko głupstwo, to lep, na który życie ludzi bierze. Śmierć, śmierć, to jedyne — pluje się życiu w twarz i mówi się: mnie nie omamisz! I idzie się z wielką powagą i pogardą w śmierć!

    ADAM

    do Beli
    199

    Chodź, chodź — pójdziesz zemną?

    BELA

    200

    Tak się lękam, tak się lękam!

    ADAM

    łagodnie do gościa
    201

    Kobieta się zawsze lęka błędnie. he, he… Więc pójdę sam… A, trudno… zostań — jeszcze masz życie przed sobą — jesteś jeszcze silna i młoda…

    BELA

    202

    Adam! Adam!

    203

    Stoi jak przykuta do ziemi.

    ADAM

    idzie, ogląda się za nią, ale nic nie mówi.

    GOŚĆ

    204

    Pójdę z tobą. Będzie ci łatwiej. A już czas, już czas…

    Kurtyna.
    x