Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
↓ Expand fragment ↓Całymi nocami siedział przy ognisku elektrycznego światła, patrzał przez potężne pryzmaty latarni na wiecznie nowe...
↑ Hide fragment ↑Całymi nocami siedział przy ognisku elektrycznego światła, patrzał przez potężne pryzmaty latarni na wiecznie nowe cuda świetlane.
Widział strugę światła, w klin rozlaną na cichych bezdrożach, w świątecznie czystych nocach księżycowych.
Świetlista, przeźrocza dłoń legła pieszczącym połyskiem na słodkim łonie kochanki, rozlewała się po nim i przesuwała, jak się przesuwają milczące a spragnione usta wzdłuż drgających piersi dziewiczych.
Noce całe patrzał na tę tulącą pieszczotę, to spragnione błąkanie świetlistych dłoni.
To znowu widział, jak światło haftowało złotym rąbkiem pomarszczoną toń. Jak daleko oko sięgało, pajęcze kręgi złocistych koronek, — coraz większe, coraz szersze, im dalej wzrokiem wybiegał, — a granitowy słup zdawał się jeszcze wyżej w niebo strzelać, dumny czarownym przepychem złotego obszycia.
I patrzał bez końca na olbrzymie sieci pajęcze, usnute z złotych nitek, patrzał na przesuwające się, zwiewne i nieskończenie faliste nici roztopionego złota, jak się z sobą zlewały, wzajem się przeszywały, albo też biegły wzdłuż siebie wyciągniętą struną gwiezdnych promieni.
To znowu widział światło latarni, jak się rozpacznie wżerało w gęste tumany mgieł. Coraz nowe, coraz silniejsze mgły opadały na morze, rozwiewały się znowu, aż wreszcie zbiły się w nieprzedarte obłoki.
Patrzał i czuł tę straszną walkę światła, jak się potężnym klinem wdzierało w gęste opony, jak ostrymi szponami szarpało wodne opary, jak się rozlewało tuż przed jego oczyma białą łuną, a przedrzeć się nie mogło.
Ale najwięcej ukochał je, gdy w dzikich podrywach szalało na rozpienionym morzu, kiedy posady granitowego słupa drżały, jakby były targane trzęsieniem ziemi, a rozhukane kołowroty bałwanów morskich, podrzucanych huraganem, biły z wściekłym hukiem o pryzmaty latarni.
↓ Expand fragment ↓Pomiędzy wyspą a skalistymi rafami, co potwornym wieńcem wyspę okoliły, szalało morze, wypływało, zawracało i...
↑ Hide fragment ↑Pomiędzy wyspą a skalistymi rafami, co potwornym wieńcem wyspę okoliły, szalało morze, wypływało, zawracało i gotowało się w wirach i malstromach; na białą pianę zbite wód roztacza skraplały się w górze, wciąż od nowa podrzucane wściekłą siłą. Jak gdyby się roztworzył krater podmorskiego wulkanu i ciskał w górę wiry i kłęby w miazgę zbitej piany.
Patrzał z rozkoszą na te zaciekłe zapasy wód, co z jednej i drugiej strony pomiędzy wyspą a długą ławą skał wichrem i szałem na siebie się rzucały. Z jednej i drugiej strony lały się olbrzymie bałwany, ścierały się w środku wąskiego przesmyku, podlatywały w górę, to znowu zwalały się w przepastne leje; szalały, wirowały wokół siebie, gdyby płynne ognie gotujących się słońc; rozpryskiwały się wokół gdyby popękane pierścienie planet — ale już lały się z jednej i drugiej strony straszliwe potopy nowych odmętów; przewalały się przez walczące bałwany; coraz nowe, coraz straszliwsze huragany rzucały się w przesmyk: całe morze szalało.
Zza widnokręgów wzdęło się morze w straszliwej potędze, wzniosło się w niebo, opadło, i jeszcze silniej się w górę zerwało; wokół wyspy wzrastał w niebos stropy wał trąb morskich; wyżej jeszcze, wyżej.
Morze się na niebie sklepiło, tryszcząc zawiejami, śnieżną wichrzycą piany — teraz znów ocean gdyby kopuła straszliwych chmur zwisł nad wyspą, ale wnet złamała się siła, co topiel od dna oderwała, pękła kopuła wód i z hukiem spadających światów oberwały się ich chmury, spadły na dno, wyskoczyły gejzerami w niebo, opadły znowu, przewaliły się potopem przez wyspę, zlały się — i cisza zapanowała.