Wesprzyj Wolne Lektury 1,5% podatku — to nic nie kosztuje! Wpisz KRS 00000 70056 i nazwę fundacji Wolne Lektury do deklaracji podatkowej. Masz czas tylko do końca kwietnia :)

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Bolesław Prus, Na wakacjach

Spis treści

    1. Chłop: 1
    2. Kobieta: 1
    3. Mężczyzna: 1
    4. Odwaga: 1
    5. Pożar: 1
    6. Rozum: 1
    7. Wieś: 1

    Bolesław PrusNa wakacjach

    1

    Wieczorem, jak zwykle, przyszedł do mnie mój szkolny kolega. Mieszkaliśmy obaj na wsi o kilka wiorst od siebie i widywaliśmy się prawie co dzień. Był to przystojny blondyn, którego łagodne oczy mogły rozmarzyć niejedną kobietę. Mnie pociągał jego niewzruszony spokój i trzeźwość umysłu.

    2

    Tego dnia spostrzegłem, że coś mu dolega; patrzył w ziemię i gorączkowo uderzał się po nogach szpicrutą[1]. Nie uważałem za stosowne pytać go o powód widocznego zakłopotania, ale on sam zaczął.

    3

    — Wiesz — odezwał się — miałem dziś głupi wypadek.

    4

    Zdziwiłem się; było rzeczą prawie niepodobną, ażeby „głupi wypadek” mógł się zdarzyć tak panującemu nad sobą człowiekowi.

    5

    — Mieliśmy — mówił dalej — z rana we wsi pożar. Spaliła się chałupa…

    6

    — A tyś może skoczył w ogień?… — przerwałem mu trochę drwiącym tonem.

    7

    Wzruszył ramionami i zdawało mi się, że się lekko zarumienił; zresztą może mu padł na twarz blask zachodzącego słońca.

    8

    Pożar, Wieś, Chłop, Kobieta, Mężczyzna, Odwaga, Rozum— Zapaliły się — ciągnął po przerwie — konopie na strychu u chłopa, a w kilka minut później strzecha.

    9

    Czytałem w tej chwili jakiś zajmujący rozdział Say'a[2], ale na widok kłębów czarnego dymu i płomyków wydobywających się ze szczelin przy kominie, opanowała mnie filisterska[3] ciekawość i powlokłem się na miejsce. Ludzie byli przy robocie, więc zastałem zaledwie kilka osób: dwie baby lamentujące nad nieszczęściem, organiścinę, która obrazem św. Floriana zażegnywała pożar, i chłopa, który medytował, trzymając w obu rękach pustą konewkę. Od nich usłyszałem, że chałupa zamknięta, bo gospodarz z kobietą wyszli w pole.

    10

    „Oto nasz system budowania!… — pomyślałem. — Dom płonie, jakby go prochem nabito…”.

    11

    Istotnie, w ciągu paru minut cały dach stał w płomieniu: dym gryzł w oczy, a ogień tak mocno przypiekał, że z obawy o żakietę[4] musiałem cofnąć się o parę kroków.

    12

    Tymczasem nadbiegło więcej ludzi z osękami[5], siekierami i wodą: jedni poczęli wywracać płot, któremu nic nie groziło, inni leli wodę z konewek w taki sposób, że nie tknąwszy ognia, przemoczyli do nitki zgromadzonych, a jedną babę wywrócili na ziemię. Nie robiłem im żadnych uwag, wiedząc, że nic nie grozi dalszym budynkom: chata zaś była nie do uratowania.

    13

    Nagle ktoś krzyknął: „Tam jest dziecko, ten mały Stasiek!” — „Gdzie?…” — spytano. — „W chałupie, śpi w nieckach[6] pod oknem… Ino który wybij szybę, a jeszcze wyciągniesz żywego…”.

    14

    Nikt się jednak nie ruszył. Słoma na dachu już spłonęła, a krokwie żarzyły się jak rozpalone druty.

    15

    Wyznaję, że gdym to usłyszał, serce drgnęło mi w niezwykły sposób.

    16

    „Jeżeli nikt nie idzie — pomyślałem — więc ja pójdę… Na uratowanie chłopca wystarczy pół minuty. Czasu aż nadto, ale — jakież piekielne gorąco!…”.

    17

    „No, ruszże się, który! — wołały baby. — O wy, psie dusze, nie warciśta nazywać się chłopami…”. — „To leź sama w ogień, kiedyś taka mądra! — ofuknął ktoś z tłumu. — Tam pewna śmierć, a dziecko, słabe jak kurczę, i tak już nie żyje…”.

    18

    „Ładnie! — pomyślałem — nikt nie idzie, a ja jeszcze się waham! Chociaż — szepnęła mi rozwaga — jakie licho ciągnie mnie do bezcelowej awantury?… Czy ja wiem, gdzie leży dzieciak?… Może wypadł z niecek?…”.

    19

    Belki już były zwęglone i z głuchym trzaskiem zaczęły się wyginać.

    20

    „Ale trzeba w końcu wedrzeć się tam — myślałem — każda sekunda jest droga. Dzieciak przecie nie może spalić się jak robak. Lecz jeżeli już nie żyje?… — odpowiedziało zastanowienie — w takim razie szkoda nawet surduta…”.

    21

    Z daleka odezwał się straszny krzyk kobiecy: „Ratujcie dziecko!…”. — „Trzymajcie ją!… — zawołano w odpowiedzi. — Skoczy w ogień i zginie…”.

    22

    Usłyszałem za sobą jakieś szamotanie i ten sam krzyk: „Puszczajcie!… to moje dziecko!…”. — „Ciągnij ją wpół!…” — odpowiedziano.

    23

    Nie mogłem wytrzymać i rzuciłem się naprzód. Owionął mnie żar, dym, dach zatrzeszczał, jakby go rozdarto, z komina posypały się cegły. Poczułem, że mi się tlą włosy, i — cofnąłem się rozgniewany: „Co za głupi sentymentalizm — pomyślałem — dla garstki ludzkich popiołów robić z siebie straszydło?… Jeszcze powiedzą, że tanim kosztem chciałem zostać bohaterem!…”.

    24

    Wtem potrąciła mnie jakaś młoda dziewczyna biegnąca do chaty. Usłyszałem brzęk wybitych szyb, a gdy nagły wiatr odgarnął tuman dymu, zobaczyłem ją w oknie tak silnie pochyloną do wnętrza izby, że widać było jej nieumyte nogi.

    25

    „Co ty robisz, wariatko? — krzyknąłem — tam już jest trup, nie dziecko…”. — „Jagna! chodzi[7] tu!…” — zawołano z tłumu.

    26

    Pułap zapadł się, aż iskry sypnęły do nieba. Dziewczyna znikła w dymie, a mnie pociemniało w oczach.

    27

    „Ja-gna!…” — powtórzył lamentujący głos.

    28

    „Zara[8]!… zara!…” — odpowiedziała dziewczyna, przebiegając koło mnie z powrotem.

    29

    Z wysiłkiem dźwigała w rękach chłopca, który, obudziwszy się, wrzeszczał wniebogłosy.

    30

    — Więc dziecko żyje? — spytałem.

    31

    — Jak najzdrowsze.

    32

    — A dziewczyna… czy to jego siostra?

    33

    — Gdzież tam! — odparł — zupełnie obca; nawet służy u innego gospodarza i ma najwyżej piętnaście lat.

    34

    — I nic się jej nie stało?

    35

    — Opaliła sobie chustkę i trochę włosów. Idąc tu, widziałem ją; skrobała przed sienią kartofle i coś sobie nuciła fałszywym głosem. Chciałem jej wyrazić moje uznanie, nagle jednak przyszły mi na myśl: jej dziki zapał i mój rozsądny takt wobec cudzego nieszczęścia, i… taki mnie wstyd ogarnął, że nie śmiałem do niej przemówić ani wyrazu.

    36

    — My już tacy!… — dodał i począł szpicrózgą ścinać rosnące przy drodze badyle.

    37

    Na niebie zaczęły się pokazywać gwiazdy i chłodny wiatr przyniósł od stawu rechotanie żab i kwilenie zabierających się do snu ptaków wodnych. Zwykle o tej porze obaj układaliśmy projekta na przyszłość, lecz dziś żaden ust nie otworzył. Za to zdawało mi się, że dokoła nas szepczą krzaki:

    38

    — Wy już tacy!

    Przypisy

    [1]

    szpicruta a. szpicrózga — giętki pręt, zazwyczaj obciągnięty skórą, używany przy jeździe konnej. [przypis edytorski]

    [2]

    Say, Jean-Baptiste (1767–1832) — ekonomista fr., twórca prawa rynków (zw. też prawem Say'a), mówiącego o tym, że podaż wytwarza popyt, człowiek jest niewolnikiem konsumpcji i nawet oszczędzanie jest odroczoną konsumpcją; Say jest autorem kilku ważnych publikacji z dziedziny ekonomii, z których najważniejszą jest Traktat o ekonomii politycznej (Traité d'économie politique ou simple exposition de la manière dont se forment, se distribuent et se composent les richesses, 1803). [przypis edytorski]

    [3]

    filisterska ciekawość — tu: pusta ciekawość, gapiostwo; od: filister (z niem. Philister), dosł. absolwent uniwersytetu, członek korporacji studenckiej, przen.: mieszczuch, kołtun, człowiek małostkowy i ograniczony, pozbawiony wyższych aspiracji. [przypis edytorski]

    [4]

    żakieta — dziś: żakiet; dopasowana marynarka. [przypis edytorski]

    [5]

    osęka — bosak, drąg z hakiem. [przypis edytorski]

    [6]

    niecki — drewniana, podłużna, niezbyt głęboka misa wydrążona w jednym kawałku drewna. [przypis edytorski]

    [7]

    chodzi (gw.) — forma 2.os.lp trybu rozkazującego: chodź. [przypis edytorski]

    [8]

    zara (gw.) — zaraz. [przypis edytorski]

    x