Stanął tedy bosy, rozczochrany, z nagą piersią, z koszulą i sukmaniną w strzępach, zamazany krwią szwedzką i własną jak nieboskie stworzenie, chwiejący się na nogach, ale z ogniem niezgasłym jeszcze w źrenicach. Zdumiał się pan Czarniecki na jego widok.
— Jakże to? — spytał — ten zdobył królewską chorągiew?
— Własną ręką i własną krwią — odparł Szandarowski. — On także pierwszy dał znać o Szwedach, a potem w największym ukropie tyle dokazywał, że mnie samego i wszystkich superavit!
— Prawda jest! Rzetelna prawda, jakoby kto spisał — zakrzyknęli towarzysze.
— Jak ci na imię? — spytał chłopaka pan Czarniecki.
— Michałko.
— Czyj jesteś?
— Księży.
— Byłeś księży, ale będziesz swój własny! — odrzekł kasztelan.
Lecz Michałko nie słyszał już ostatnich słów, bo z ran, z upływu krwi zachwiał się i padł głową na kasztelańskie strzemię.
— Wziąć go, dać mu wszelki starunek. Ja w tym, że na pierwszym sejmie równy on wszystkim waszmościom będzie stanem, jako duszą już dziś równy!
— Godzien tego! godzien! — zakrzyknęła szlachta.
Po czym wzięto Michałka na nosze i wniesiono do plebanii.