«Choć mi robaki oczy wyżarły, —
Nie wstyd mi tego, żem już — umarły!…
Chociaż podziemiec jestem nikczemny, —
Nie wstyd mi tego, żem już podziemny!…
Taką mam sytość i przepych w próżni,
Że mnie od króla Bóg nie odróżni!
Taka noc błysła nad życia zbiegiem,
Że mi świat cały — jednym noclegiem!
Ani mi słońca, ani mi nieba,
Ani miłości twojej potrzeba!
Ani mi zemsty w onejustroni,
Gdzie krew nie szemrze i miecz nie dzwoni!
Nie znasz ty dumy, nie znasz pogardy
Tych, którzy w ziemi posnęli twardej…
W piersi ich — wielka ciszy potęga
I żaden zawód ich nie dosięga!
I nawet z resztek zsiniałej wargi
Nie wydobędziesz jęku, ni skargi!
Oto w pobliżu mam ja sąsiada,
Co już od serca w proch się rozpada.
Ten ci jest śmiercią ode mnie starszy, —
I śpi, na żmijach głowę oparłszy.
Lecz co przecierpiał i co zobaczył, —
Nawet półszeptem wyrzec nie raczył!
Nie ulżył jękiem niemej żałobie,
Nie wyznał nigdy, co przeżył w grobie!…
A wszak ci w trupach taka moc bywa,
Że trup i w grobie wiele przeżywa!
Lecz Bogu chyba, w dzień zmartwychwstania
W twarz rzuci wzgardę swego wyznania!»
I zamilkł rycerz — dumnie i godnie
I po dawnemu leżał wygodnie.