Theme
Noc
in work
O krasnoludkach i sierotce Marysi
↓ Expand fragment ↓Od boru noc szła miesięczna i złota, wlokąc za sobą srebrno-mgliste szaty. W zroszonych trawach...
↑ Hide fragment ↑Od boru noc szła miesięczna i złota, wlokąc za sobą srebrno-mgliste szaty. W zroszonych trawach derkacz krzyknął tu, to tam; spod boru odhuknął mu bąk ukryty w łozach; klucz żurawi płynął pod zachodnią zorzę, obwołując się w powietrzu przeciągłym kruczeniem; silna woń ziół i traw dyszała nad ziemią.
Wieczór to był świętojański, tajemniczy, dziwny wieczór taki, w którym ludzie rozumieją głosy zwierząt, ptaków i wszelkiego ziela.
Tego wieczora Skrobek doorywał pola. Szeroko, daleko słychać było jego pokrzykiwanie ochocze, raźne:
— Wio!… Wiśta, maluśka!… Wiśta!… Wio!…
Słuchały pokrzykiwania tego chłopięta Skrobka, siedząc na zroszonej ziemi, na wprost wielkiej czerniejącej kupy chrustu i tarniny, przytulone do siebie lnianymi główkami i już drzemiące po trochu. To wielkie słońce gasnące, ta noc idąca w rosach obejmowały ich jakby miękkie, złoto-srebrne skrzydła kołyszące do snu.
Naraz poruszył się Kubuś:
— Ziemia gada… — rzecze z wolna sennym, cichym głosem.
Ale Wojtuś oburzył się na to.
— O!… Głupi!… Widzicie go!… Bo to ziemia ma gębę, żeby gadała?
— A nie?… A czym by prosiła Pana Jezusa o deszcz, albo o słońce?… I zioła gadają, i trawy…
— Słyszałeś ich to?
— Słyszałem.
— Cóż powiadały?
— A, powiadały różności… O!… I teraz gadają!
Wojtuś nastawił uszu. Istotnie, od łąk, od boru szedł szmer i szept, jakby ciche głosy z tysiąca tysięcy piersi drobniuchnych idące…
— O! — powtórzył Kubuś.
Wytrzeszczył oczy starszy, bo mu się zdawało, że tak lepiej słyszeć będzie, i nasłuchiwał pilnie.
Ale głosy łączyły się teraz, zlewały w słowa coraz pełniejsze, coraz wyrazistsze, niby dalekie, a tak bliskie, jakby wprost do duszy szeptane.
Wyraźnie teraz usłyszeli obaj malcy coś jakby brzęk, jakby śpiew, jakby dzwonków polnych dzwonienie:
Cyt… cyt… cyt!Nim zorzą spłonie świt,Nim wschód zapali jutrzni znak,Na senną ziemię sypmy mak,Na senne trawy — rosy łzy,Na niskie chaty — ciche sny,Sny ciche sypmy z srebrnych sit!Cyt… cyt… cyt!…— Słyszysz? — zaszeptał Kubuś.
— Słyszę, ale się boję — rzecze Wojtuś i silniej przytulił się do brata.
A wtem głosy zbliżyły się i jeszcze wyraźniejsze się zdały.
Cyt… cyt… cyt!Wskroś złotych kłosów żyt,Wskroś wonnych ziół, wskroś wonnych trawNasz taniec płynie kołem żwaw,Nasz taniec płynie w cichą noc,Co czarów ma i dziwów moc,Wskroś puchów płynie, kwietnych kit…Cyt… cyt… cyt!…Zaszumiało, zatętniało nagle spod kamieni, spod ziół, spod krzaków, jakby lekkuchne kroki wielu drobnych, śpieszących stopek… Chłopcy wstrzymali oddech, wytrzeszczyli oczy, wyciągnęli szyje — patrzą — dziw!
Tuż na miedzy, pod starą wypróchniałą gruszą, zaroiła się trawa od maleńkich, pstro przybranych ludków, którzy się za ręce pobrawszy, wesoło tańczyć zaczęli.
— Krasnoludki… kraśnięta! — szepnął Wojtuś.
A wtem miesiąc na niebo wszedł i całą polankę srebrnym światłem oblał.
— Król!… — zawołał Kubuś stłumionym głosem — O!… Król…
I ukazywał palcem starą polną gruszę, z której wnętrza uderzyła wielka, biała jasność.
Oślepiony tą nagłą jasnością, Wojtuś nie widział zrazu nic; po chwili dopiero ujrzał, że w wypróchniałym wnętrzu starej gruszy siedział stary, bardzo stary król, w białej szacie, w koronie i ze złotym berłem.