Theme
Bieda
in work
O krasnoludkach i sierotce Marysi
↓ Expand fragment ↓Była to banda cygańska, takoż na jarmark do miasteczka śpiesząca: obdarte i ogorzałe Cyganki, w...
↑ Hide fragment ↑Była to banda cygańska, takoż na jarmark do miasteczka śpiesząca: obdarte i ogorzałe Cyganki, w płachcie na plecach dźwigające dzieci, stare Cyganichy z fajką w zębach, mężczyźni z kociołkami na kijach i małe, półnagie berbecie z kręconymi włosami i przebiegłym wzrokiem.
Połączył się z nimi ów, który Koszałka-Opałka i Podziomka niósł, i tak wszyscy dalej kupą szli.
Cygany jak Cygany. Jedni po drodze wróżyli, drudzy chwytali, co się im nawinęło pod rękę: chusty z płotów, kury z grzęd, gęsi z łąki, płótno z bielników, a nawet sery suszące się po przydaszkach na słońcu. Nietrudno im to było, bo ludzie na jarmark poszli, a chaty pustką stały. Wiele też wtedy rzeczy naginęło po wsiach.
↓ Expand fragment ↓Zaraz też na skraj lasu wyszła wynędzniała, ubogo odziana kobieta, która, zbierając lebiodę, ocierała z...
↑ Hide fragment ↑Zaraz też na skraj lasu wyszła wynędzniała, ubogo odziana kobieta, która, zbierając lebiodę, ocierała z łez oczy wychudzoną ręką i mniemając, iż jest sama, śpiewała rzewnym głosem:
Oj, wiosna ci to, wiosna,Oj, dola mi żałosna!Oj, pusto już w komorze,Oj, głodno i w oborze, hej!…Rozległo się echo jękiem szerokim het precz, po cichym lesie, a kobieta znów śpiewać zaczęła:
Na stole próżna miska,Oj, piszczą jeść dzieciska!Po łąkach kwitnie kwiecie,A bieda ludzi gniecie!… hej!I znów się rozległo echo w leśnej głuszy, a uboga zbieraczka lebiody śpiewała dalej:
Oj, w rosach słonko wstało,Oj, we łzach mnie widziało,Oj, w rosach dojdzie zorzy,Oj, we łzach mnie położy! hej!…Słuchał tego śpiewania Podziomek, a litość wzbierała w jego poczciwym sercu. Przypomniał sobie ową wiosnę spędzoną niegdyś na wsi, gdy chleba i mąki po chatach ubogich brakło, gdy matki zielskiem dzieci swe żywić musiały, gdy dobytek marniał bez paszy, a kto z otręb podpłomyk
↓ Expand fragment ↓W komorze pustka, że i mysz by zdechła, dzieża od chleba nasypana otrębami, słoniny w...
↑ Hide fragment ↑W komorze pustka, że i mysz by zdechła, dzieża od chleba nasypana otrębami, słoniny w ząb, kaszy ani śladu, o szmalcu i półgęskach ani się nie śniło.
Zajrzał Podziomek do garnków — puste; nie znać nawet, żeby się w nich wczoraj gotowała strawa; zajrzał do misek, do rynek, to samo.
Wymknął się co rychlej z tej chaty i do drugiej biegł, ale i tu lepiej nie było. Przepatrzył piątą, dziesiątą — to samo. A ci ludzie, których tam widział śpiących, toć skóra a kości.
Nigdzie porządnej pościeli, nigdzie statków jakich takich, nigdzie nawet dobrego konia w stajni lub krowy w oborze. Wiele też chałup zupełnie chyliło się ku ziemi, trzymając się tylko dylami pod strzechę wpartymi, jak kaleki o kulach stojące. Nawet i dom sołtysa niewiele był lepszy!
↓ Expand fragment ↓Nie kto inszy to był, tylko nasz znajomy Podziomek. Lecz jakże zmieniony srodze! Z dawnej...
↑ Hide fragment ↑Nie kto inszy to był, tylko nasz znajomy Podziomek. Lecz jakże zmieniony srodze! Z dawnej okazałej tuszy tyle na nim tłuszczu zostało, co na komarze sadła. Luźna opończa wisiała mu na grzbiecie, jakby pożyczona, chude nogi tkwiły, jak patyki, w spadających co chwila papuciach, ogromna głowa chwiała się na zbyt cienkiej szyi, a wychudzone jak piszczałki ręce ledwie utrzymać mogły wielką fajkę, w której zamiast tytoniu tliły się olszowe liście!
Oto co podróż i pobyt w Głodowej Wólce uczyniła z naszego poczciwego tłuściocha.
↓ Expand fragment ↓A wtem się brzask zaczął na niebie czynić i powietrze przetarło się z cieniów.
Patrzą...
↑ Hide fragment ↑A wtem się brzask zaczął na niebie czynić i powietrze przetarło się z cieniów.
Patrzą Krasnoludki, stoi uboga lepianka, z chrustu spleciona, gliną wymazana, pod dachem krzywym, niskim, dziurawym, tu wiechciem słomy, tam znów gałęźmi krytym; płocina z chrustu, ledwo że się trzyma świętej ziemi, zielska pod nim pełno, wierzba majaczy nad zielskiem wysoko, wyciągnąwszy gałęzie niby długie ręce; tuż w sadzie zapuszczonym bieleją wiśnie, osypane kwiatem, a nad wszystkim chór żab i kląskanie rozgłośne słowika, który się w olchach zbudziwszy, nagle pieśń poranną zadzwonił.
— Dla Boga! — krzykną Krasnoludki — Człowieku! Kpisz, czy o drogę pytasz?
— Co mam pytać, kiej drogę wiem! — rzecze obojętnie Skrobek. — Hajno chałupa! A het struga i gaj, kto chce niech idzie, a kto nie chce, niech se rusza z Bogiem.
I zaraz zaczął wyprzęgać szkapę i z niskiej studzienki wodę żurawiem ciągnąć, a w korytko lać, jakby tych, których przywiózł, wcale nie było.
— Czymże my się tu w tej pustce wyżywim? — pytają Krasnoludki.
Na to chłop, ciągnąc wodę:
— Mogą tu moje dzieci wyżyć, to i wy możeta! Kogo Pan Bóg stworzy, tego nie umorzy!
Tak znów tamci:
— A gdzie my tu skarby nasze złożym?
— W makowej główce sto razy po tysiąc ziarn się zmieści i nie ciasno im!
Tedy znów oni z krzykiem:
— A król? Gdzie my tu króla naszego pomieścim?
— A toćże słonko większy król, a nie gardzi tą biedą moją i co dzień się w chacie mojej złoci…
Wnet Pietrzyk, który był ogromnie wesoły, a złe i dobre z równą zawsze otuchą przyjmował, zaczął skakać koło wozu, przyśpiewując ochoczo:
Pod stopami ziemi grudka,A nad głową skrawek nieba —Dla małego Krasnoludka,Czegóż, bracia, więcej trzeba?Zakrzyknęli na to insi, żeby cicho był, bo nie jest pora na żarty i coraz większy gwar nieukontentowanych głosów powstawał. A wtem gwiazda jutrzenna zapaliła się na wschodzie modrym, bardzo świetnym ogniem i świat obrzasł.
Podniósł tedy ku niej oczy i ręce król Błystek i rzekł:
— Błogosławiony zakątek, w którym mieszka ubóstwo i praca, albowiem nad nim stoją gwiazdy boże!
I skinął berłem — i uciszyła się drużyna jego.
↓ Expand fragment ↓Jedna tu tylko była izba, z której każdego kąta wyglądała bieda. Największą część tej izby...
↑ Hide fragment ↑Jedna tu tylko była izba, z której każdego kąta wyglądała bieda. Największą część tej izby zajmował duży komin z ogromnym zapieckiem; przed kominem leżał zwinięty kot bury i pęk suchego chrustu postronkiem z kulką związany.
Nieco dalej stał cebrzyk z wodą i blaszanym półkwartkiem, parę garnków do góry dnem przewróconych zajmowało ławę, przy ławie stół sosnowy, dwa zydle i trochę kartofli w kobiałce.
Pocieszny był widok Krasnoludków, którzy przypatrując się ubóstwu temu, załamywali ręce i nie śmiejąc głośno wyrzekać w obecności króla, trącali się łokciami i ukazywali sobie wzrokiem to pusty komin, to ławę krzywą, to ową nieszczęsną kobiałkę, która widocznie była jedyną śpiżarnią ubogiego Skrobka. Długie ich nosy poprzedłużały się jeszcze bardziej, wąsy jeszcze bardziej opadły, sfałdowały się czoła, wydęły wzgardliwie wargi, a stłumione szemranie dobywało się z nich przez ostre, zaciśnięte zęby.
↓ Expand fragment ↓Ale jak tu dopomagać ubogiemu Skrobkowi w pracy, kiedy w gospodarstwie jego rąk nie ma...
↑ Hide fragment ↑Ale jak tu dopomagać ubogiemu Skrobkowi w pracy, kiedy w gospodarstwie jego rąk nie ma o co zaczepić, taka nędza!
Sam Skrobek, kiedy do domu przyjdzie i po izbie spojrzy, to opuszcza ręce. Po kątach śmiecie leżą, u pułapu brudne pajęczyny, komin niepodlepiony, popiołu pełno przed nim, ława i stół nieschludne, ściany odrapane.
— Większać ta bieda, niżeli moc moja! — mawiał sobie Skrobek. — Choćbym się i do oporządzenia wziął, co mi pomoże? I tak mi źle, i tak nie będzie dobrze. Ot, lepiej fajkę zakurzę!
Zakurzał tedy fajkę, albo się na barłóg cisnąwszy, zasypiał.
Nie był to chłop zły, ten Skrobek, ale raz przygnieciony biedą, podnieść się nie miał siły. Po prostu zwątpił o sobie. Owo pólko odłogiem leżące, mogłoby przy pracy wyżywić i jego, i jego dzieci. Ale, że pełne było pniów starych, kamieni, dołów i wszelkich chaszczów, więc nie miał odwagi zabrać się do niego.
— Ot — mówił — żebym zagon jeden na kartofle miał, to bym sobie nim lepiej wygodził niż tym szmatem pola! A toć korzeń na korzeniu, kamień na kamieniu! Choćbym ręce po łokcie urobił, nie poradzę! Okopać by to trzeba, wody spuścić, pnie wywalić, kamienie wywieźć, chaszcze wyrąbać i dopiero się do orki zabrać! A ja co? Mam to porządną siekierę? Mam choćby łopatę? Mam pług? Mam bronę? Mam to moc do takiej pracy po tych paru ziemniakach, co je bez okrasy, a często i bez soli zjem? Hej, hej! Nie na moje to siły! Nie!
I zakładał do wózka szkapinę i do miasteczka jechał, żeby tam parę groszy zarobić.
Marny to był ten zarobek jego! Jak trochę chleba pojadł, jak garść owsa koniowi kupił, jak rogatkę zapłacił, a jak jeszcze w dodatku do karczmy wstąpił, to z pustym mieszkiem do domu wracał; i tak ciągle w kółko. Rzadka rzecz, żeby się co dzieciskom z tej furmanki dostało.
↓ Expand fragment ↓A król:
— Dlaczego zabrałeś to ziarno?
— Głodny byłem… nędzarz byłem… dzieci moje konały z głodu...
↑ Hide fragment ↑A król:
— Dlaczego zabrałeś to ziarno?
— Głodny byłem… nędzarz byłem… dzieci moje konały z głodu…
— Ale głód nie daje prawa do cudzego mienia. Czy nie tak?
— Tak, miłościwy królu! — odrzecze Wiechetek, drżąc cały.
— Więc cóż masz na swoją obronę? — spytał król.
— Nic… prócz głodu… Głód… straszny głód…
— Ale nie mogłeś i przy największym głodzie zjeść tej miary zboża. Dziesiąta część wystarczyłaby tobie i dzieciom twoim.
— Zimy się bałem… Najmiłościwszy królu!… Zima strasznie długa, ciężka… Połowa moich dzieci wyginęła tamtej zimy, królu! Ach, jak cierpiały strasznie… Najmłodsze… najmłodsze dziecko moje, królu, umierało w oczach moich z głodu… Sześć dni, sześć nocy patrzałem na to… i żyłem… żyłem… i nie mogłem sam za niego skonać… nie mogłem!
Odwrócił król oblicze sędziwe, na którym malowała się litość, a w drużynie Krasnoludków słychać było ciche łkanie.
To Pietrzyk płakał.
Wiechetek mówił dalej:
— Po najmłodszym umierał starszy… Starszy syn mój, królu, umierał w moich oczach… Dziesięć dni, dziesięć nocy konał… i ja patrzałem na to… i nie mogłem umrzeć za niego sam, choć umierałem z nim razem!
Zmarszczył król brew, żeby powstrzymać łzę, nabiegającą do oczu; w drużynie Krasnoludków słychać było głębokie westchnienie; Pietrzyk łkał głośno.
Wiechetek mówił dalej:
— A potem umierał trzeci… Trzeci syn mój, królu, umierał… Z głodu syn mój umierał, o królu, a ja patrzyłem na to… W moich oczach, królu, syn mój umierał z głodu… A ja nie mogłem umrzeć!
Wtem począł się trząść bardzo i zmrużywszy oczy:
— Głód… głód… głód… — szeptał nieprzytomnym głosem.