Wesprzyj Wolne Lektury 1,5% podatku — to nic nie kosztuje! Wpisz KRS 00000 70056 i nazwę fundacji Wolne Lektury do deklaracji podatkowej. Masz czas tylko do końca kwietnia :)

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Maria Konopnicka, O Janku Wędrowniczku

    Maria KonopnickaO Janku Wędrowniczku

    I. Janek Wędrowniczek

    1
    Chcecie poznać się z chłopczykiem,
    Jankiem, wielkim podróżnikiem,
    Co zwędrował ziemie, wody,
    I przeróżne miał przygody?
    5
    No, to patrzcie co za mina,
    Bo już powieść się zaczyna!
    Janeczkowi, choć tak mały,
    Dziwnie ciasne się zdawały
    Bielonego domku ściany,
    10
    Dziwnie niski dach słomiany.
    Więc pomyślał:
    «Wiem, co zrobię!
    Podróżnikiem będę sobie!
    Het, precz wszystko wkoło zwiedzę,
    15
    Przejdę nawet aż za miedzę,
    Aż za wielkie te topole,
    Aż za rzeczkę, het, przez pole,
    Tam, gdzie ziemia tyka nieba!…
    Tylko wezmę z masłem chleba.»

    II. Na bocianie

    20
    No, i poszedł! Stał nad rzeką
    Domek Janka niedaleko,
    A że zwykle do podróży
    Jest potrzebny statek duży,
    O czem łatwo z Robinsona
    25
    Każdy kto chce się przekona,
    Więc skierował Janek kroki
    Na brzeg stromy i wysoki.
    Tutaj wszakże niespodzianie
    Osobliwsze miał spotkanie.
    30
    Z boćkiem w własnej swej osobie,
    Który trzymał kiełbia w dziobie.
    Janek w prośby:
    «Mój bocianie!
    Gdzie okrętów tu dostanie?»
    35
    Bocian patrzy, aż po chwili
    Rzecze:
    «Jeśli mnie nie myli
    Wzrok, bom zgubił okulary,
    Brodząc wiosną przez moczary,
    40
    To my się już trochę znamy…
    Bom panicza niósł do Mamy!
    Więc to panicz tak już duży,
    Że zamyśla o podróży?
    Statków niema tu, ni łodzi,
    45
    Ale jeśli o to chodzi,
    To po dawnej znajomości
    Grzbietem służę jegomości.»
    Tu zatrzepał w wielkie loty.
    No, cóż było do roboty?
    50
    Janek skoczył, jak na konia,
    I pomknęli het, nad błonia!

    III. Za płotem

    Szczerze powiem moje zdanie:
    Licha podróż na bocianie!
    Ledwie rzekę przelecieli,
    55
    Ledwie wioska się zabieli,
    Ledwie żaby skrzekną w błocie,
    Już ustaje bocian w locie,
    I z klekotem w trawy spada:
    — Popas tutaj! Niech pan zsiada! —
    60
    Bardzo jeszcze wielka łaska,
    Jeśli dziobem choć zaklaska,
    I ostrzeże pierwej o tem,
    Że popasać chce nad błotem!
    Bo gdzie żabie się niebodze
    65
    Zdarzy spotkać z nim na drodze,
    To o jeźdźca ani pyta:
    Prosto w moczar brnie, i kwita!
    A cóż! Każdy ma gospodę:
    Dom, kto dom; a bocian wodę.
    70
    Sprzykrzył Janek te reduty:
    Mokre nogi, mokre buty,
    Gdy więc bocian krąg zatoczył,
    Puścił go się, z grzbietu skoczył,
    I zmęczony długim lotem,
    75
    Za Kasinym stoi płotem.

    IV. W sadzie

    Nic wybornie tak nie służy,
    Jak apetyt po podróży!
    Kasia sama, dzięki Bogu!
    Pełną miskę ma twarogu,
    80
    Ale choć nie wielkiej miary,
    Zjeść zje tyle, co i stary.
    A tu jeszcze jak umyślnie,
    Kogut się do łyżki ciśnie,
    I dziobiskiem łap z niej sera!
    85
    Tuż kokosza czarna gdera:
    — «Cóż to? Będę jajka składać,
    A nie będę sera jadać?
    Ho! ho! Jajka chcesz, kochanie,
    To daj sera na śniadanie! —
    90
    Toć ja muszę żywić dzieci!»
    Za tą jedną druga leci…
    Cała toczy się gromada…
    — «Co to Kasia tak zajada?»
    Widząc Janek, że nic z tego,
    95
    Szedł do sadu przydrożnego,
    Gdzie z nim pani Marcinowa
    Zgadała się we dwa słowa,
    I z pełnego jabłek kosza
    Dała wybrać trzy — bez grosza.

    V. U owieczek

    100
    Po szczęśliwym tym popasie,
    By nie tracić nic na czasie,
    Idzie Janek, jedząc w drodze,
    Smakują mu jabłka srodze.
    Naraz słucha… Co za głosy?
    105
    Wstały mu na głowie włosy,
    Bo wszak nieraz podróżnika
    Kupa Indjan spotka dzika,
    O czem także z Robinsona
    Każdy łatwo się przekona.
    110
    A i to się przecież zdarza,
    Iż wędrowca lew przeraża,
    Tygrys, albo ryś zażarty…
    W książkach o tem pełne karty!
    Iść — czy wracać?… Zamknął oczy,
    115
    By nie widzieć jak zwierz skoczy.
    Wtem, o losie niespodziany!
    Poznał, że to są barany!
    W Janku wnet odżyło serce,
    Jedno jabłko dał pasterce,
    120
    Co na rękach własnych trzyma
    Jagnię, które matki nie ma!

    VI.Na skale

    — «O, jak cudnie z szczytu skały
    Na świat boży patrzeć cały!
    Na te pola, na te rzeki,
    125
    Na ten błękit gdzieś daleki,
    Na te wzgórza siniejące,
    Na promienne, złote słońce!
    Na ptaszyny, co nad rzeką
    Przelatują gdzieś daleko,
    130
    Na ten obłok, co po niebie
    Za wietrzykiem się kolebie,
    Na te kwiatki, na te zioła,
    Co podnoszą ku mnie czoła!»
    Tak nasz Janek myśli w duszy.
    135
    Wtem chrup! Gałąź się ukruszy,
    Której trzymał się nieboże,
    I już noskiem ziemię orze…

    VII. Do młyna

    Pożegnawszy grzecznie owce,
    Pobiegł Janek przez manowce.
    140
    Nuż napotka tutaj wilka,
    Albo nawet wilków kilka?
    Ho! ho! Pewnie że nie stchórzy!
    Trzeba mężnym być w podróży.
    By więc dowieść, że junakiem,
    145
    Za przydrożnym skrył się krzakiem.
    Siedzi, czeka. A nuż zbóje?
    Pozabija i zakłuje!
    Albo, gdyby go ścigali,
    To ucieknie jak najdalej!
    150
    Siedzi, tentent słychać drogą! —
    Zabiło mu serce trwogą.
    Jakieś krzyki i wołania,
    Pewno herszt swą bandę zgania!
    Nasz bohater ledwie żyje!
    155
    Zamknął oczy, skurczył szyję.
    Aż zebrawszy siły wreszcie,
    Krzyknie: Łaski, panie herszcie!
    Krzyk się odbił wielkiem echem,
    Wtem ktoś głośnym parsknął śmiechem.
    160
    Ach, to Franek od Marcina,
    Idzie z osłem swym do młyna!
    Janek śmiechem sam wybucha,
    Skacze na grzbiet kłapoucha.
    I boki mu piętą ściska,
    165
    Krzycząc: «Jadę do zamczyska!»

    VIII. U dróżnika

    Grzeczny rycerz nie dba zgoła,
    Choć mu guz wyskoczy z czoła.
    A że w drodze siły trzeba,
    Dobył Janek z torby chleba
    170
    I zajadał go ze smakiem,
    By tym większym być junakiem.
    Gdy dogryzał już ośródka,
    Patrzy, stoi jakaś budka!
    Dróżnik nie wiem gdzie się bawił,
    175
    Tylko pudla w niej zostawił.
    Janek więc jak na komendę
    Krzyknął: «Twierdzę tę zdobędę!
    Wnet tu będzie wojna sroga,
    Musi poddać się załoga!» —
    180
    Jeszcze chwila nie minęła,
    A już spełnił wielkie dzieła:
    Z bronią w łapie, w pełnej zbroi,
    Pokonany pudel stoi,
    Przed nim rycerz nasz bez trwogi,
    185
    Woła: «Baczność! Broń do nogi!»

    IX. W WODZIE

    W Janku żądza się zapala,
    Na małego wyjść kaprala,
    Co to pobił wielkie ludy!
    A wtem wrócił stróż do budy.
    190
    Jakże go mój pudel zoczy,
    Jak nie szczeknie, jak nie skoczy!
    Z takiem wojskiem niećwiczonem
    Trudno być Napoleonem!
    Tak skończyły się popisy!
    195
    Z stróżem przyszły dwa urwisy,
    Stach i Józiek, obaj mali,
    Więc się zaraz pokumali.
    «Gdzie to panicz?» — «Podróż sobie
    Dookoła świata robię!» —
    200
    Tak zakrzykną: — «O dla Boga!
    To i nam tamtędy droga!
    Pójdziem razem, bo tam bąki
    Tną okrutnie, jak iść w łąki!» —
    Idą, patrzą, łódź na stawie:
    205
    Dalej myśleć o wyprawie!
    Janek wcale się nie cofa,
    By w Kolumba grać Krzysztofa,
    Więc powstaje okrzyk dziki:
    — «Na odkrycie Ameryki!» —
    210
    Łódź, bo łódź! Niema co gadać!
    Lecz gdy przyszło do niej siadać,
    Stach i Józiek smyrk, bez szkody,
    A nasz Janek buch do wody!
    Nie wiem jakby się skończyło,
    215
    Gdyby stróża tam nie było.
    Ten usłyszał wrzaski dzieci,
    I na pomoc pędem leci.

    X. W chacie

    Stróż był chłopak zręczny, młody,
    Śmiało nura dał do wody,
    220
    A jak kaczka pływał dzika,
    I wyłowił podróżnika.
    Chata stała niedaleko,
    Idzie, z Janka strugi cieką,
    Za nim pędzą oba smyki,
    225
    Wyrzekłszy się Ameryki.
    Po niedługiej w chacie chwili
    Ślicznie Janka obsuszyli,
    I nie myśląc długo wiele,
    Dali Jóźka kamizelę,
    230
    Dali Stacha szarawary,
    Wszystko prawie jednej miary.
    A nim przeschnie mu ubranie,
    Dali klusek na śniadanie.
    Gospodyni patrzy rada,
    235
    Jak to panicz smacznie zjada,
    Maryś patrzy też ciekawie,
    Przy niej siedzi Stach na ławie,
    Jakoś mu się to nie zdaje,
    Że gość nożem kluski kraje.
    240
    On to łyżką je drewnianą,
    By mu tylko dużo dano!
    Janek, całej rad przygodzie,
    Już zapomniał, że był w wodzie,
    I przebrany, najedzony,
    245
    Rusza śmiało w dalsze strony.

    XI. W lesie

    Idzie, słonko mu dopieka,
    Patrzy, stoi las zdaleka.
    Inny chłopiec, nie daj Boże
    Przeląkłby się lasu może?
    250
    Ale w Janku mężna dusza!
    Sporym tedy krokiem rusza,
    I po chwili go nakrywa
    Starych dębów zieleń żywa.
    O jak cudnie tu dokoła!
    255
    Pełno kwiatków wznosi czoła,
    We mchu miękkim nogi toną,
    Świeżo wszędzie i zielono.
    Tysiąc ptaszków w krzakach śpiewa,
    Cichy pacierz szepcą drzewa,
    260
    A na głowę rzuca cienie,
    Słońcem tkane ich sklepienie.
    Gdzie wpierw patrzeć — Janek nie wie!
    Tu wiewiórka smyrk! po drzewie,
    Tu zajączek szust! przez trawę,
    265
    Tu lśnią żuczki się jaskrawe,
    Tutaj z brzękiem leci pszczoła,
    Tu kukułka go zawoła,
    Tu znów dzięcioł w korę puka
    I robaczków sobie szuka.
    270
    Biega Janek w lewo, w prawo,
    Aż gdy zmęczył się zabawą,
    Chce już wracać, — ani rady!
    Zgubił dróżkę, stracił ślady!
    Huka, woła, echo niesie
    275
    Głos po coraz gęstszym lesie,
    Aż po długiem tak bieganiu
    Z płaczem usnął w mchów posłaniu.

    XII. Z powrotem

    Śniło mu się — sen był miły —
    Że go ptaszki obstąpiły,
    280
    Że zajączek stanął słupka,
    Że wyrosła grzybów kupka,
    I kapelusz swój czerwony
    Widział, w grzyba zamieniony.
    Śniło mu się, że jest łąka,
    285
    Że on wcale się nie błąka,
    Wcale z lasem się nie biedzi,
    I że przy nim Tyras siedzi.
    — «Tyras! Tyras!» — raźno skoczy,
    Spojrzy, przetrze modre oczy,
    290
    A to nie sen, lecz na jawie
    Tyras przy nim siedzi w trawie.
    Więc wracali w zorzy blasku,
    Jak widzicie na obrazku,
    Gdzie domowa miła strzecha.
    295
    Cóż tam była za uciecha!
    Jak radosnym się okrzykiem
    Mama wita z podróżnikiem!
    A on tylko: — «Jeść, jeść, mamo!» —
    A może i my tak samo?
    x