Poeci przestali być nauczycielami.
— Aczkolwiek obco to brzmieć może w naszych czasach: istnieli poeci i artyści, których dusza wznosiła się ponad namiętności, ich spazmy i zachwyty i dlatego znajdowali przyjemność w tematach czystszych, ludziach godniejszych, intrygach i rozwiązaniach bardziej czułych. Jeśli dzisiejsi wielcy artyści najczęściej rozpętują wolę i przez to właśnie, w pewnych okolicznościach, wyzwalają życie, tamci — hamowali wolę, przekształcali zwierzę, tworzyli ludzi i w ogóle kształtowali, przetwarzali i kontynuowali życie: podczas kiedy sława teraźniejszych polega być może na rozluźnianiu, rozwiązywaniu, rujnowaniu. — Grecy starożytni żądali od poety, żeby był nauczycielem dorosłych: ależ jakby się wstydził dziś poeta, gdyby do niego stosowano wymaganie podobne — on, który sam dla siebie nie był dobrym nauczycielem i wskutek tego sam nie stał się udanym poematem, pięknym tworem, lecz w najlepszym razie posępną i przyciągającą ruiną świątyni, lecz jednocześnie jaskinią żądz, obrosłą, jak porastają zwykle ruiny, kwiatami kłującymi i trującymi, zamieszkaną i odwiedzaną przez żmije, robactwo, pająki i ptactwo — tematem do smutnego rozmyślania nad tym, dlaczego obecnie rzeczy najszlachetniejsze i najrozkoszniejsze w chwili swego powstania muszą być zaraz ruiną bez przeszłości i bez przyszłości w doskonaleniu się?