Sztuka,
jaka płynie od Homera, Sofoklesa, Teokryta, Calderona, Racine'a, Goethego, wynik nadmiaru mądrego i harmonijnego trybu życia — oto sztuka prawdziwa, do której w końcu uciekać się będziemy, kiedy sami staniemy się mądrzejszymi i bardziej harmonijnymi; nie jest nią ów barbarzyński, chociaż tak zachwycający, wybuch gorących i różnobarwnych rzeczy z duszy nieokiełzanej i chaotycznej, przez który dawniej, będąc młodzieńcami, rozumieliśmy sztukę. Rozumie się jednak samo przez się, że w pewnych epokach życia sztuka egzaltowana, podniecająca, wroga wszystkiemu, co uregulowane, monotonne, proste, logiczne jest potrzebą konieczną, którą artyści zaspokoić muszą, żeby dusza w takich okresach nie wyładowywała się na innej drodze w formie rozmaitych nadużyć i nieprzyzwoitości. Potrzebują owej zachwycającej sztuki bezładnej młodzieńcy tacy, jakimi najczęściej bywają, przepełnieni i fermentujący, niczym bardziej nie męczeni niż nudą — potrzebują jej kobiety, którym brak dobrego, wypełniającego duszę zajęcia; lecz tym gwałtowniej pałają tęsknotą za zadowoleniem bez zmiany, za szczęściem bez ogłuszenia i pijaństwa.