Et in Arcadia ego. — Patrzałem na dół, ponad falami wzgórz, ku mlecznozielonemu jezioru poprzez jodły i sędziwe sosny: odłamy skał wszelkiego rodzaju wokół mnie, ziemia ubarwiona kwiatami i trawami. Przede mną posuwało się, rozciągało i rozwijało stado; kilka krów samotnych i połączonych w grupy w oddali, w najostrzejszym świetle zachodnim, na tle lasu iglastego; inne bliżej, ciemniejsze; wszystko w spokoju i zmierzchu wieczornym. Zegar pokazywał pół do szóstej. Byk stadnik wstąpił w biały pieniący się potok i posuwał się powoli przeciw burzliwemu prądowi, to opierając się, to ustępując: musiało to mu snać sprawiać rodzaj gniewnego zadowolenia. Dwa ciemnobrunatne stworzenia z Bergamo były pasterzami tego stada: dziewczyna niemal jak chłopiec odziana. Z lewej strony urwiska skalne i pola śniegowe nad szerokim pasem leśnym, na prawo dwa niezmierne lodowe zębiska, pływające wysoko nade mną w zawoju mgły słonecznej — wszystko wielkie, ciche i jasne. Cała piękność wywoływała dreszcz i wzywała do milczącej adoracji tej chwili objawienia; mimowolnie, jak gdyby nic naturalniejszego być nie mogło, chciało się w ten świat czysty, wypełniony jasnym światłem (niemający w sobie nic tęsknego, niezadowolonego, oczekującego, wybiegającego w przyszłość lub cofającego się wstecz) przenieść bohaterów greckich