Dzisiaj aż 13,496 dzieciaków dzięki wsparciu osób takich jak Ty znajdzie darmowe książki na Wolnych Lekturach.
Dołącz do Przyjaciół Wolnych Lektur i zapewnij darmowy dostęp do książek milionom uczennic i uczniów dzisiaj i każdego dnia!

Przekaż 1,5%

Przekaż 1,5% podatku na Wolne Lektury KRS 00000 70056
Ufunduj darmowe książki dla tysięcy dzieciaków.
WIĘCEJ

Szacowany czas do końca: -
Stefan Żeromski, Międzymorze

Spis treści

    Przypisy

    Dodano brakujący cudzysłów: „Plovpennig, -> „Plovpennig”.

    Poprawiono błędy źródła: Pomczanii -> Pomezanii, czuli -> czyli

    Stefan ŻeromskiMiędzymorze

    Drużynie harcerskiej męskiej imienia Adama Żeromskiego w Sejnach swe — „czuwaj!” — z głębi serca przesyła autor.

    „… Grzmiącemi piersiami białe roztrąca się morze i z pienistej gardzieli piasku strumienie wylewa…”

    Adam Mickiewicz

    1

    Zachwyciła się fijołkowa chmurka pięknością rogatego księżyca na godzinę przed wschodem.

    2

    Rozpostarła się, ni to uwielbienie bezsilne przed srebrnym majestatem, w dole jego połyskliwej bryły.

    3

    Nie może odpłynąć na wschód, nie może się na zachód odczołgać.

    4

    Dalekie niebo przybrało kolor pomarańczy, dojrzewającej w ogrodach wschodu.

    5

    Jak owoc dojrzewający nasyca się blaskiem słońca, które zmierza w te strony.

    6

    W głębinie jasnej nocy spoczywa w blasku miesięcznym nieruchomy bór sosnowy.

    7

    A bór utkany jest z koron tak bujnych, jakby żywiące go pnie nie z bezdennych wyrastały piasków, lecz z tłustego iłu Nałęczowa.

    8

    Ani jedna gałązka, ani jedna witka, ani jedna igła nie porusza się, nie wzdryga, nie powiewa.

    9

    Zamilkł teraz czujny kogut, tak tęskniący za słońcem wśród ptasiego rodu, jak słonecznik i heliotrop wśród roślin.

    10

    Gołąb nakrył żółtą źrenicę błoną powieki i przytulił śniade łono do łona gołębicy.

    11

    Łagodnie i niepostrzeżenie wygina się południowy brzeg półwyspu, przybierając w oddali kształt głowy i dziobu gołębia.

    12

    Od tego dzioba ziemi biegnie w bławe morze szlak ledwie dostrzegalny dla oka.

    13

    Tam w dali widnokrąg zagłębia się we mgłę fioletową, a linia granatowa zaznacza, iż to morze bierze rozbrat z firmamentem i wydziela się w mocarstwo swoje od powietrza bez granic.

    14

    Jasny pas piasku, pełen bladożółtych odcieni, jak wgięta płaza miecza wielkiego, ściele się na dalekiej przestrzeni.

    15

    Na tem otwartem nadmorzu zabiegliwa fala zcicha tej nocy pracowała.

    16

    Przynosiła niestrudzenie i raz koło razu półkolistemi naręczami kładąc w przeguby i wiązania, wśród rytmów niezmiennych, miotała webło, czyli kidzenę, czyli morską trawę, którą z głębokich zatargów, z mulistych głębin wyniosła i na ten strąd wydzieliła.

    17

    Wielobarwna trawa nikle widnieje na bladem pobrzeżu, jakoby szlak kolorowy na delikatnem ciałeczku morskiej chełbi, czyli barwistej meduzy.

    *

    18

    Wzniosło się słońce z topielisk, ponad wszelkie słowo piękniejsze, rzucając radość żywota w lądy i w morza.

    19

    Poczuły nieznaną nam rozkosz róże w ogrodzie i wydały w spazmach rozkwitu pachnące westchnienie.

    20

    Rozrywa się lepka cieśnia ich płatków, gdy po długich deszczach spadła na nie w ten czerwcowy poranek płomienna sfera upału.

    21

    Niewidzialny kos, pustelnik, ukryty w zielonych gałęziach sosny, pochyłej od wiatrów zachodu, która dlań puszczą jest macierzystą i ojczyzną, wita słońce uwielbiającym poświstem.

    22

    Karmazynowy, kwiat begonii dźwiga kielich swój spod piasku, którym go chłoszczące wiatry i nawalne deszcze przybiły.

    23

    Wysuwa się z za cienia sosny, istny żebrak z mrocznej kruchty kościoła, stukający swemi kulami, w pośpiechu na łeb na szyję, żeby zobaczyć lśniące koła karety, w której cesarz Indyi w majestacie swym szybko przejeżdża.

    24

    Wznioślejszy jest ponad wszelkie słowo uwielbienia ten powrót słońca.

    25

    Wieczny jest i niezmienny, zawsze tensam, a nigdy ani o jednę jotę, ani o jednę kreskę nie mniej oślniewający i budzący zdumienie, niż przed nieskończonym czasu oceanem.

    26

    Sieje oto obłoki pyłu i zapładnia dziewicze słupki żyta na urodzajnej kępie Oxywia.

    27

    Pogania ławice wiosenne śledzi ku wodom napoły słodkim, zasilanym przez Wisłę.

    28

    Wyciska lepkie soki z szyszek młodocianych sosny.

    29

    Otwiera wysmukłe pąki nadmorskich goździków i wydostaje z nich strzępiaste płateczki, najdelikatniejszemi kreskami różu nikle zabarwione.

    30

    Zbudził ze snu żółtego motyla i kazał mu w obłędzie szczęśliwym polatać nad szafirowemi falami morskich przestworów.

    *

    31

    Gruba chmura, która całunem ogarnęła moją duszę i całunem zasłoniła moje oczy, odwinęła się tego rana.

    32

    Dźwignąłem głowę spod całunu i podniosłem oczy na tę stronę ubogą.

    33

    Uśmiechnęły się do mnie własnym uśmiechem mej duszy wyżyny, białe zaspy piasczyste, bladą porośnięte wydmuszycą.

    34

    Roześmieję się jeszcze ze szczęścia mej młodości, od nadmiaru siły oczu, z przepychu władzy mojej, która niegdyś radośniejsza bywała od słonecznych promieni.

    35

    Wyszedłem ze zgnilizny i spośród latających błot miasta, gdzie mię życie trzyma, — spomiędzy kanałów i kawałów, oszustw, dowcipów, biegów do mety dla pochwycenia pieniędzy, władzy i sławy.

    36

    Widzę nareszcie ciała ludzkie, z których opadły stroje, szaty, szmaty i gałgany.

    37

    Widzę nareszcie ciała ludzkie w najpiękniejszym ich stroju, w spaleniźnie, szacie pełnej powabu.

    38

    Zgorzałe od słonecznego pożaru, przejrzane przez słońce nawylot, zabarwiły się na rdzawo, na rudo, na płowo.

    39

    Białe, wymokłe ciało miejskie jest tu obmierzłe dla oczu, budzące wstręt, jako ślina.

    40

    Płuca tu oddychają powietrzem, do którego nie dosięga brud, kurz, pył i latająca w nich zaraza.

    41

    Klatki piersiowe mężczyzn, ich karki, żebra, uda, lędźwie, ręce i nogi pali niestrzymane słońce, jakoby tysiąc lamp kwarcowych.

    42

    Kobiety mają tu nie tylko sadło, pokryte białą skórą i bezwładne kształty, godne pościeli i rozkoszy, lecz silne ścięgna, mięśnie sprężyste i kości, pełne mocy.

    43

    Nawet obmierźli, ułomni i szpetni, nabierają tu wdzięku i kształtu.

    44

    Starzec siedemdziesięcioletni, wyszedłszy z błękitnej kąpieli, ćwiczy gimnastycznie swe ciało, wyrzuca to ręce, to nogi, zgina wiekowy kręgosłup, czaszką spaloną na czarno połyskuje wokoło, zwyciężając niezwalczoną siwiznę.

    45

    Dzieci ciemne, lub rude od słońca i wiatru z południa, jak anioły igrają w blasku, odtrąconym przez falistą powierzchnię.

    46

    W bryzgach piany biegając bez przerwy, noszą istną aureolę świetlistą dookoła sprężystych swych ciałek.

    47

    Morze wiekuiście ruchliwe podnieca energię ich skoków, prześcigów, poruszeń i tańców, — wiatr wschodni popędza je z miejsca na miejsce, — a światło, migające na falach śmiech nieskończonej radości w nich budzi.

    48

    Bawią się z olbrzymim potworem, który szpik ich kości mocą życia nasyca, a ze krwi nasiona zarazy, ziarna śmierci wypędza.

    49

    Chwytają go za gardziel drobnemi rączkami, a krople złota i srebra sypią się na wsze strony z ich maleńkich paluszków.

    50

    Daleko, daleko w morze, aż ku ławicom podwodnym, na których zachłysta się fala, pływaczka wysunęła się młoda.

    51

    Prawe i lewe jej ramię naprzemiany świetlistą wodę roztrąca, a głowa o urodzie wspaniałej raz wraz melodyjnie, to w tę, to w tę stronę, jak w tańcu się chyli.

    52

    Na podsypiskach, tam, gdzie słońce najognistszym przypieka pożarem, leżą twarzą do blasku ostrego nieruchome kadłuby nasycających się światłem.

    53

    Tam, gdzie już ludzi niema, łańcuch zachyleń, ostoi i bugajów wgryza się w podsypiska, a szczodra, od piany czubata fala wodna nieskończenie, wskok się narzuca.

    54

    Palce nóg nie wgłębiają się i nie mogą odcisnąć na tem ciemnem boisku, a pięta nie więzgnie w wychłostanej i stwardniałej płaskoci.

    55

    Na nieskalanym, przymorskim chodniku piszą wciąż fale smugi dymne i sade.

    56

    Pomilionkroć muskają i gładzą, a dopasowują w formę doskonałej płaszczyzny piasek, już dawno zmielony na mąkę.

    57

    Nad głębią strony, czyli nad tą smugą przybrzeżną, skąd podplusk na strąd wbiega, ciemna lśni barwa.

    58

    Za nią ciągną się zielenice, smugi płycizn, pod któremi tkwi rewa i zalegają piaski zdradliwe.

    59

    Tam, z wielkich idąc oddaleń, z ciemnych bezkońców, wały morza spotykają przeszkodę, wrą tedy, złoszczą się, pienią.

    60

    Gdzieniegdzie na mojej drodze wiązka rudego webła uderza w spojrzenie, kudłata, śliska, ośliniona i osypana bąblami.

    61

    Wydarło ją bujne morze mocą swoją i władzą, ostoję i przytułek igrających dorszów i storni, czy wydarła przemocą denna matnia kręcichy, rybackiego niewodu.

    62

    Ani jeden kamyczek nie wynosi się z toni.

    63

    Gdzieniegdzie ułamek zczerniałego drzewa, korek, lub szczątek węgla z człowieczego kędyś ogniska czerni się zdala w blasku pobrzeża, jak resztka wstrętnego brudu.

    64

    Morze otrząsem wewnętrznej odrazy i womitem zewnętrznym wyrzuciło go z siebie.

    65

    Ostra wełna nieustannym zakosem podbija stare piasczyste pokłady, podrzyna niemateryalnym swym cyrklem wypukłe półwyspy i wklęsłe zatoki.

    66

    Tu i tam odsłania barwne ostrze, nikłemi zdobione kolory, ubite dawno, uklepane warstwice.

    67

    Niestrudzony, jednostajny poszum morski przesącza się wpoprzek ciszy.

    68

    Lecz oto zniweczył go i roztrącił szelest pluszczący i świszczący.

    69

    Wysmukły, nagi młodzieniec, o budowie efeba, wszystek brązowy, z twarzą, w której tylko białka oczu błyskają, jednostajnemi skokami plażę przebiega.

    70

    Kark jego jest prosty, łopatki w tył podane, kędzierzawa głowa zadarta, ręce pod pachami złożone i dłonie zaciśnięte.

    71

    Pierzchliwie pryska spod jego bystrych a rozrosłych stóp morskie rozpostarcie na strądach.

    72

    Zda się, iż pierzaste skrzydła migają z prawej i z lewej strony u każdej miedzianej jego stopy.

    73

    Zda się, iż to skrzydłopięty Hermes z Olimpii, ocknął się i przebiega wybrzeżem północnego morza.

    74

    Ciemna postać w oczach oddala się, mętnieje, mgłą się zawściąga.

    75

    Daleko w błękicie znika.

    *

    76

    Na przymorskim chodniku, który stanowi wschodnie brzuśce przyrostów półwyspu wciąż linia złotofalista wynika i przygasa.

    77

    Niema tam już ludzi.

    78

    Nareszcie — niema nikogo.

    79

    Bieli się tylko w dalekim błękicie stado mew wiecujących.

    80

    Złożone są ich płowe, smużką białą ośnieżone skrzydła i białe głowy widnieją zdala na fali.

    81

    Z siodłatej barwy zwierzchniego płaszcza swych piór podobne do morza w czas burzliwy, — barwą głowy i spodnic naśladują piany, pędzące na czubach bałwanów.

    82

    Spłoszone widokiem przychodnia, pierzchają, wnet jednak zlatują białemi piersiami we wzdęte podrzuty żywiołu i, jak łodzie człowiecze, ponosić się każą.

    83

    Jedna tylko, odbita od stada, wciąż krąży.

    84

    W moją stronę nawraca.

    85

    Unosi się wyżej i niżej, jak jastrząb kołuje, leci w prawo i w lewo.

    86

    Jak strzała wprost na mnie przypada z wyraźnym zamiarem napaści.

    87

    Widzę tuż nad swą głową rozpostarte jejskrzydła, dziób rozwarty, słyszę krzyk chrapliwy i dziki.

    88

    Gdybym kij swój podźwignął, znalazł kamień, uderzył z całej mocy ramienia, zabiłbym napastnicę.

    89

    Dostrzegła, czy przeczuła niewiadomą mi władzą ten zasób mej potęgi, ten impuls mojej woli, bo krzyk jej stał się ostry, złowrogi, zaiste wojenny.

    90

    Nie inaczej — wyzwała mię do boju!

    91

    — Czegoż odemnie chcesz, skrzydlata? Com ci krzyw, śnieżnopióra? Czy i ty w tej samotni, na granicy wód i piasków tylko prawa wojny za prawa uznajesz?

    92

    Krzyk rybitwy nie ustał, nie zniżył się, nie nacichł, lecz się wzniósł i dosięgnął granicy obrzydliwej rozpaczy.

    93

    Zrozumiałem treść tych ptasich okrzyków.

    94

    Zrozumiałem dokładnie.

    95

    Poczytuje mię, widać, za kształt śmierci dwunogiej, która zmierza w kierunku jej gniazda.

    96

    Krok mój poczytuje za krok śmierci, który lada chwila nadepnie na gniazdo, ukryte kędyś w zagajach charszczów i badylów tej strony, ukręcone z kolczastych włókien mikołajka.

    97

    Wiem, dobrze wiem, co jest w krwionośnem sercu, gdy dwunoga śmierć zbliża się do gniazda, przytulonego do ziemi.

    98

    Wiem, dobrze wiem, co jest w rozwartych oczach, gdy spokojna, obojętna, radosna przechadza się w pobliżu, na ścieżce prowadzącej do progu.

    99

    Mam w gardzieli tensam krzyk, który się spod twego serca wydziela, ptaku popielaty.

    100

    Każdy odcień chrapliwy pamiętam na widok przybliżania się i na widok oddalania.

    101

    Znam także odcień tego krzyku, gdy nie omija schronienia i, wpośród tysiąca innych, do mojego jedynie wybiera się w odwiedziny, — gdy, — po tysiąc kroć przeklęta! — na mojem nieszczęsnem sercu wszechmocy swojej próbuje.

    102

    — Ucisz się, matko!

    103

    Nie ja to jestem kształtem śmierci twojej, lub czyjejkolwiek, kogo aż do śmierci miłujesz.

    104

    Ja jestem, jako i ty, jedynie ptak polotny, którego skrzydła burza z prawa i z lewa podbija.

    105

    Przez twoją świętą trwogę, przez twój krzyk żałosnej miłości, niechaj bezpieczne będzie twe gniazdo małe!

    106

    Wyprowadź cichcem, a nieobaczkiem, przed zbójcami dzieciątka swoje między dwie błękitne otchłanie, wyższą i niższą, między niebo i morze.

    107

    Niechaj szczęśliwie, według swojej natury, w rozkoszy bytowania wygną sustawy i pióra swych skrzydeł.

    108

    Niech najpotężniejszemu wichrowi sprzeciw postawią i, jako żagle, zagrodzą drogę, żeby dzięki lekkiej przeponie ich kostek, ścięgien i piór sam musiał je naszać aż pod lecące obłoki, wywyższać, podnosić wzgórę, w promieniach słońca wiecznego.

    *

    109

    Twórca dnia, wiekuisty i nigdy nie gasnący ogień niebieski, doskonały krąg żywota, światów i bytów, złote słońce stacza się oto z nieboskłonu.

    110

    W szkarłat niestrzymany dla oka nabrzmiałej kuli przemienia złoto swojego kręgu, rozciąga kulę w kształt wydłużonego elipsoidu — i w wodach puckich, kędyś naprost królewskiego Rzucewa tonie w rozpłomienionym Małego Morza obszarze.

    111

    Gdy na wybrzeżu, w gwarnym Sopocie, w pięknym Orłowie, w Gdyni, rozgłośnej od łoskotu prac, rozciąga się już przedzmrok błękitu, gdyż słońce zaszło tam już za lasy uroczego wzgórz łańcucha, — na podsypiskach i dunach Helu wciąż jeszcze trwa świetlisty dzień, aż do ostatniej chwili pogrążenia się w falach górnego krańca płomiennej słońca korony.

    112

    Do tej ostatniej chwili skaczą w jego promieniach dzieci radosne na białych pochylniach i w pianach tęgo wygrzanych.

    113

    Oczy wszystkich śmiertelnych z pożegnalnem westchnieniem i z wewnętrznym szeptem uwielbienia zwracają się w tej chwili ku odchodzącemu rozdawcy żywota.

    114

    W każdym oku objawia się trójkąt piękności, wiecznie istniejący i zawżdy ruchomy, przenośny z miejsca na miejsce, stworzony przez linie nieskończenie długie między źrenicą, między słońcem ubywającem i linią jego odbicia w morza drgającej powierzchni.

    115

    Na drgającej morza powierzchni wynika kresa ruchoma, której widok zależny jest od każdego kroku człowieka w prawo lub w lewo, istniejąca rzekomo na rozległych wodach, a nieistniejąca poprawdzie.

    116

    Dokądkolwiek pójdzie i skądkolwiek spojrzy, — gdyby nawet obszedł Wielkie i Małe morze wokoło, ściele się przed nim o zachodniej godzinie na wsze strony, ażeby mu pokazać najpiękniejszy widok na ziemi: ślad słońca odchodzącego, który na morzu przygasa.

    117

    Jakże wieloraka, jak nienaśladowana dla żadnej ze sztuk i dla żadnego z usiłowań człowieka jest złotolita i srebrnolita, rubinowa i dyamentowa wstęga na morzu!

    118

    Dla każdego oka jest własna, dla każdego oka gdzieindziej, jest wszędzie, w istocie nigdzie jej niema.

    119

    Igrające ryby skaczą w niej, zataczając dookoła siebie kręgi i sypiąc iskry złote, są to bowiem w tej chwili ryby złote, których nigdy nie było i nigdzie niema, okrom wielkiego mocarstwa cudownych baśni piastunek i okrom nieobeszłego mocarstwa poezyi.

    120

    Trójkątne skrzydła płóciennych żaglów, — klin na przedzie, wielki grot w środku, topżagiel w górze, — przesuwają się poprzez pręgę złotolitą, nabierając złota, srebra i drogich blasków w bryty swoje, i w zaświat czarodziejski, do mocarstwa baśni dzieciństwa, do stolicy Cudogrodu z tych wód odpływają.

    121

    Gardzina młody, bohater nieulękły ze świetlistym oszczepem w dłoni stoi przy drzewie masztu i śle oczom starym zdaleka patrzącym pożegnania na zawsze, na zawsze — niepojęty znak dobranocny.

    122

    Zagasło słońce w wód topieli.

    123

    Noc nadciąga.

    124

    Przepych szkarłatnej, cienkiej pawłoki ściąga ze siebie lśniące morze.

    125

    Zagasa szkarłat, szafran, kolor nasturcyi, zieleń, błękit, niebieskość i fiolet.

    126

    Zdmuchnięty został i zagaszony złoty szlak drogi słonecznej.

    127

    Smutek i przestrach, nie dający się ująć w wyraźne słowa, ani nazwać po imieniu przejmuje tajemnym sposobem kości i uciska serce człowieka.

    128

    Niepokój potrąca nerwy, gdy zagasła złota światłość słoneczna, a trójkąt niewiadomy, samoświecący wyjęty jest ze źrenicy.

    129

    To noc, siedlisko rozkoszy snu i okrąg straszliwy bezsenności, — gdzie ani robak nie umiera, ani ogień nie gaśnie, — daje znak o swem panowaniu.

    130

    Noc, — dziedzina rozpasania się ciała i rozpętania się mąk duszy, umocowanej i skrępowanej za dnia przez pamięć, którą słońce żywi i hoduje.

    131

    Noc, — otchłań samopoduszczeń się rozpusty i jaskinia bezładnych marzeń o wyjściu poza obręby rozumu, o wyłamaniu zagród, otaczających naturę ludzką, o potędze władzy, przewyższającej moc bogów.

    132

    Noc nastaje na ziemi, gdzie panował jasny syn słońca, zdrowy bożyc wcielony w ducha ludzkiego, wszystkowidzący i wszechwładnący rozum.

    *

    133

    Nad borem znieruchomiałym i w głębokiem pogrążonym milczeniu, nad łagodnem zachyleniem się drzew, które tworzy ostatnie zakończenie półwyspu, — zakręt ukojenia, — lśni pełnia księżycowa.

    134

    Za tem półkolem uciszenia łagodne morze w blasku miesięcznym igra srebrnem falowaniem.

    135

    Sen głęboki zstąpił na ziemię i na morzu panuje.

    136

    Zacichły ptaki w boru, mocno trzymając się swych łożysk snu zakrzywionemi szponami.

    137

    Zapewnie śpią nawet ryby, ocierające się wielobarwnemi łuskami i najeżonemi skrzelami o bujne, dziwaczne i fantastyczne krzewy wodorostów.

    138

    Nawet igranie morza z blaskiem księżyca nierzeczywiste jest i uroku pełne, jak sen.

    139

    O, śnie!

    140

    O, niepojęta siło odradzania nas do życia rzeczywistego i przeistaczania w inną naturę!

    141

    Nasycasz ciało nowemi siłami, a w tymsamym czasie nosisz nas o setki i tysiące mil od miejsca, gdzie powłoka nasza spoczywa.

    142

    Nosisz nas po przestworach i głębiach, czyniąc z nas istoty inne, niż jesteśmy na ziemi, — lekkie, zwinne i lotne.

    143

    O, śnie, tajemnicza potęgo!

    144

    Z żebraka i bezdomnego włóczęgi, zażywającego twardego wywczasu w przydrożnym rowie, czynisz króla o sercu radosnem, o myśli wspaniałej, o oku szczęśliwem na widok wiecznie nowego ogrojca radości, gdy słońce powstaje.

    145

    Z króla państw, monarchii, księstw, ziem i przestworów, gdzie słońce nigdy nie zachodzi, czynisz nędzarza najostatniejszego między ludźmi, z którego oczu potoki łez nadaremnie płyną, skoro zasnąć nie mógł w ciągu nocy nieskończonej.

    146

    O, śnie!

    147

    O, świecie radosnych krain i przygód nie do wiary!

    148

    Wracamy oto znowu z wypraw, z przechadzek, gdzieśmy widzieli doliny szczęścia cichego, anielskie oblicza i boskie wejrzenia, — albo straszliwe piekieł urwiska.

    149

    Wracamy na miejsca swoje w rzędzie dwunogów i czworonogów, w oborze żarłoczności i trawienia, na metę walki o jadło, legowisko i rozkosz miłosną.

    150

    A byliśmy przed chwilą podobni wiatrom i blaskom, podobni bogom i bogobojni, dalecy od siebie samych, — albo byliśmy straszliwsi i obmierzlejsi dla siebie samych, ohydniejsi i bardziej przeklęci od szatanów.

    151

    Podobnie, jak w morzu wzdyma się wodny garb, podobnie, jak wyciąga się z oceanu ku księżycowi dziób chciwy, ażeby się do niego zbliżyć, — taksamo z istoty człowieka wiecznie ku księżycowi po nocy cości wznosi się i wyrywa.

    152

    Istnieją w nas tajemne i niepojęte siły snu zarazem i czuwania, somnambuliczne stany pokonywania w blasku miesięcznym przeszkód nie do pokonania napozór dla przyrody człowieczej, błądzenia po szczytach spadzistości, po gzemsach budowli i wstępowania z łatwością po pionowości ścian.

    153

    Istnieje w nas siła marzeń na skutek blasku księżyca, wyrywająca się z naszej zdrowej natury, pragnienie dotarcia do innej strony, zatajonej i niewiadomej, skrytej w nas, czającej się poza chuciami mężobójcy, zdrajcy i szpiega.

    154

    Porwani przez siłę marzeń obcujemy ze świętym Franciszkiem, ze świętym Alexym i ze świętym Wojciechem.

    155

    Istnieje w nas siła zachwytu, który księżyc świecący nieci, ciągnie z nicości nazewnątrz, podnosi i wydobywa.

    156

    Dzięki temu zachwytowi wzdychamy i płaczemy za świętem naszem dzieciństwem, odczuwając niepojętą za czemś żałobę.

    157

    Dzięki temu zachwytowi, odczuwamy niepomierną, bez powodu radość, iż nie jesteśmy zwierzętami i roślinami, lecz że duch w nas wolny przebywa, duch anioła, wtrąconego do cielesnego więzienia.

    *

    158

    Czarna kula, wywieszona w skwarny dzień letni na poprzecznicy masztu semaforu obok morskiej latarni, postrach budzi na morzu.

    159

    Jaskrawa, czerwona latarnia, umieszczona w tejże kuli, gdy ciemna noc zapadnie nad lądami śpiącemi, podwaja i potraja grozę ciszy.

    160

    Czujna latarnia zdaje się oświetlać po nocy czyhające, zdyszane, zdradzieckie burzy oblicze.

    161

    O pewnej godzinie nocy daje się słyszeć huk daleki.

    162

    Świszczące wiatry dopadają półwyspu i ze wszech stron obskakują węgły domów.

    163

    Wśród spłoszonego szumu gałęzi nisko zginają szorstkie czuby krzywych sosen.

    164

    Czarny las szarpie się w mroku.

    165

    Deszcz chłoszcze starą karpiówkę dachów zzieleniałych.

    166

    Podmuchy zbiegane w bezkońcach morza, napotkawszy okienka domostw, przyczepionych do piasku, nagle w nie tłuką, i biją we drzwi, na głucho zatarasowane.

    167

    Ciemna jutrznia odsłania morze w pianach, skaczące w furyi na duny, od dżdżu szare.

    168

    Daleki, zbrudzony horyzont zasłany jest jakgdyby wzburzoną kurniawą śniegu.

    169

    Dzikie bałwany nie tylko się rozbijają, lecz zaprawdę roztrzaskują o brzegi.

    170

    Zielone ich zawoje zwisają nad półcylindrycznemi wnętrzami, przez nagły ruch polerowanemi, jak stal, a migotliwemi, jak ogień.

    171

    Wiatr zdziera z nich pianę strzelistą i miota ją na brzegi dalekie, lub na morze szalone.

    172

    Tłoczą się jedne na drugie pian istne zaspy, miazga wzburzona i szumiąca po pękniętych denegach.

    173

    Długie drogi wlokącej się śliny od grzbietu do grzbietu wodnego znaczą podstępne i obłędne szlaki i ścieżki żeglarza.

    174

    Zdala pędzą, niby wzgórza ruchome ścigłe zaspy ku lądom.

    175

    Na mieliznach podbrzeżnych, wpół się łamią, przepękają w swej mocy i niweczą w swej sile.

    176

    W śmiechu pienistym wzgardliwego żywiołu huśtają się belki ciosane, tramy, ostro kończone paliszcza, pniaków korzenistych kadłuby, gałęzie z kory obdarte, wyrwane skądś deski i rozszarpane gdzieś szczątki człowieczego klecenia.

    177

    Świszczący wiatr śmiga stronami i smaga wysoczyzny półwyspu.

    *

    178

    Między Rożewiem a Sambią zalega ten ląd dziwny, mierzeja ponad stumetrowymi głębiami.

    179

    Skądże się tu wziął w czystych toniach, jak tu powstał, — ni to przylądek, ni wyspa, po miljon kroć przez wściekły żywioł zdobywany i postokroć szarpany na sztuki?

    180

    Tam, gdzie dziś cichy sosnowy bór szumi, istniał pono, — jak głoszą klechdy uczonych, — jakowyś ląd, w jakowemś morzu pradawnem.

    181

    Studnia w tem miejscu, sto z górą metrów w głębokość ziemi idąca, przecina piasku tylko dwa metry, dalej do dziewięćdziesięciu ośmiu metrów przewierca formacye diluvium, a do stu sześciu metrów formacye kredowe.

    182

    Woda bijąca z wywierconego otworu strzela w górę na dwa metry ponad poziomy powierzchni.

    183

    Kędyś tedy na lądzie dalekim, w jakiemś wyżynnem jeziorze ta woda ma źródło siły swego wytrysku.

    184

    Mówią klechdy uczonych, iż ów osuch pierwotny począł w czasie narastać i grubieć, zanim grobla północna poczęła się, jako rewa podwodna.

    185

    Grobla północna, — dzisiejsze piaski i niziny Wielkiej Wsi i Kuźnicy i obok nich kotlinowe głębie podmorskie, — były ujściem przedwiecznej rzeki olbrzyma.

    186

    Szeroką paszczą swoją, czy szeregiem strumieni w piaskach rytym, Wisła tutaj uchodziła do morza.

    187

    W prawieku, gdy lodowiec wspierał się o południowe Bałtyku wybrzeża, Wisła płynęła na zachód szlakami Noteci, ażeby w jednę rzekę splatać się z Łabą.

    188

    W dzisiejszej jej delcie pod Gdańskiem stały jakoweś wody zakisłe, olbrzymie zasiąkla, jeziora i błota, z których wody uchodziły na zachód, poza kępą Oxywia, torfowiskiem Gdyni i Redy.

    189

    Gdy zaś lodowiec zupełnie, aż do Skandynawii ustąpił, Wisła przebiła się ku północy.

    190

    Wciągnąwszy w siebie i zagarnąwszy ze sobą zasoby olbrzymiego gdańskiego rozdołu, z jezior, z błot, ze strumieni cieknących, od strony Laskowic, od Prabutów, od Dzierzgoni, spłynęła ku północy.

    191

    Szeroką drogą swoją pogarnęła się ku dawnemu rozdołowi między dunami i kępami, gdzie dziś rozpostarte leżą torfowiska Chylonii, Cisowa i Rumii.

    192

    Poprzez teraźniejsze Bruckie Żuławy, między Osłaninem i Rewą wlewała się w łożysko, leżące dziś na dnie morza, gdzie torfy, przysypane piachami spoczywają w głębinie trzydziestometrowej.

    193

    Kędyś między Wielką Wsią i Kuźnicą szła między szory głębokie, słowińskie.

    194

    Niezliczone jej potoki, żłobiące drogi swoje skroś gór i rozłogów olbrzymiego kraiszcza, wynosiły w ciągu długich stuleci, podczas pełnowodnych wylewów i czasu wiosennych roztopów muły i piaski, kamienie przymarznięte do płynącej kry lodów, olbrzymie pnie drzewne o trzymetrowej średnicy, które do dziś dnia leżą w piaskach międzymorza, nie na jego ubogiej wychowane glebie, lecz przyniesione z bezbrzeżnej polskiej dziedziny.

    195

    Dwa wielkie skrzydła tego przedwiecznego Wisły łożyska nieznane są, albowiem w morzu nazawsze zginęły.

    196

    Jedno od Gdańska do Gdyni, drugie od Rewy do wielkiej Wsi i Kuźnicy.

    197

    Obadwa pochłonęło morze, które wiekuiście wyniosłe kępy ujada, a przyległe do nich niskie lądy na dno swoje potrąca.

    198

    Widnieje tylko szlak ziemski między Gdynią i Rewą.

    199

    I dziś jeszcze Wielkie morze czatuje, ażeby się wedrzeć na błota karwińskie, torfy ich piaskami zasypać, a z wyżyny Rożewia uczynić międzymorze, któreby kształtem swoim głowę bawołu tworzyło, z dwoma, — helskim i karwińskim, — rogami.

    200

    Z pracy Wisły przedwiecznej, której długości i wielkości niepodobna ogarnąć myślami, powstały olbrzymie złogi mułów, piasków i kamieni, które morze zwycięskie, wdarłszy się w te obszary, mełło i wyrzucało za siebie.

    201

    Przez wieki tworzyło wał, — zrazu podwodzia, — płytką rewę, szereg mielizn i haków, — potem groblę nadwodną, stałą cienką mierzeję, nieraz rozszarpaną w stu miejscach, która kępę dawną Helu z kępą Swarzewa złączyła.

    202

    Jak teraz przed zdumionemi oczyma wędrowca odkrywają się tajemnicze doliny, rozdoły w lasach pochowane, biegnące ku zakisłemu i w posępną wilgoć otulonemu łożysku, urocze samotnie Starego Kacka, Witomina, Chwarzna, Chylońskich Pustek i Łężyc, — prawdziwie z tatrzańskich regli tutaj przyniesione i w nadmorskim osadzone nadbrzeżu przez bożyszcze złudzenia, — taksamo wielką rzekę przeszłości wyraźnie ukazuje nam w tych miejscach pamięć wyobraźni.

    203

    Ukazuje nam ją zachwyt nasz, — Prawisłę, — lechickiej ziemi pracownicę olbrzymią.

    204

    Puszcze niezbrodzone, pierwobory dla siebie samych rosnące nad jej brzegami błękitnieją w oddali, zielenieją w pobliżu.

    205

    Śnią nad jej urwiskami samotne święte dęby i samotne święte lipy, wszczepione olbrzymiemi korzeniami w żwiry i gliny, przez tajemnicze siły lodowców uzgarniane, w szczyty i zbocza gór Radłowa, Oxywia, Białorzeki i Dębogórza.

    206

    Jak za dni naszych mewy białoczelne nad jej szerokim wodnym przestworem rytmem rwanym, w sposób niewysłowienie uroczy miotają skrzydła długie i wydają krzyk swój bojowy, — ongi taksamo.

    207

    Jak za dni naszych, taksamo drzewiej i zawżdy zagony łososi idą w przedwiośnia zgodnemi i wiecznie nowemi pochody w górę jej popławów z morza szumnego aż do podnóża gór tatrzańskich, skąd jej zimne, przeczyste źródła biją.

    *

    208

    Jak za dni naszych, skoro na Małem Morzu i przy brzegach wysokich lody stopnieją, a południowy wiatr gorącym tchem powieje, taksamo ongi, hufce łososi ciągnęły z lodowato-zimnych okręgów polarnego oceanu ku słodkowodym bławej zatoki toniom.

    209

    Jak za dni naszych, taksamo wtedy, pędziła je w górę tajna potęga miłosnej roskoszy z modrych mórz w blade Wisły rozlewisko.

    210

    Jak za dni naszych, taksamo drzewiej i zawżdy zastępy ich szły uszykowane według odwiecznego porządku.

    211

    Ciągnęła i ciągnie zawsze na przedzie największa srebrnołuska i bezplamista samica o wielkich uzębionych szczękach i kościach paszczy najeżonych ostremi kielcami.

    212

    Za przodownicą płynęły i płyną jedna za drugą w odstępach, jakgdyby na cztery stopy człowiecze wymierzonych samice mniejszego wymiaru i młodsze.

    213

    Za samicami płynęły i płyną samce w odstępach, jakby na cztery stopy człowiecze odmierzonych.

    214

    Za samcami płynęły i płyną młode w szyku porządnym, przypominającym co do kształtu klucz dzikich gęsi, gdy lecą z północy w południe.

    215

    Skoro piękna panowała pogoda, płynęły wierzchem wiślanego wartu z szumem, który łudzi ucho, jakgdyby nadejścia burzy.

    216

    Skoro nad krajem przelatywały wichry, pochód grona łososi zapadał na dno i w ciemnicy wodnej ciągnął w górę po trzy mile na godzinę.

    217

    Wówczas w łożysku starej Wisły, nie przerażał ich tak jeszcze wysmukły napastnik i zdrajca.

    218

    Z czasem nauczyły się czujności, bojaźni i lęku wobec jego złowieszczej postaci, — wszystkich kształtów i kolorów, które z nim są złączone, — barw białych, czerwonych, jaskrawych, — oraz ostrożności wobec wszelkich nieznanych hałasów i dźwięków.

    219

    Skoro przebiegły napastnik począł stawiać jazy u brzegów, a w warcie rzeki drygawice, w których niejeden ród wędrowny wyginął, przodownica nauczyła się poznawać wrogie sidła i złowieszcze zasadzki.

    220

    Napotkawszy je w swojej drodze, rzucała się wskok, niemal w lot i mknęła, jak błyskawica.

    221

    Za nią tymże szlakiem niewidmym, niemal lotem, szył wszystek szyk, szybujący nad przeszkodą.

    222

    Jeżeli zaś zasadzka nie była do przebycia lub przerwania, przodownica w kłąb zwijała swe ciało i przeskakiwała pułapki.

    223

    Zginała się, jak sprężyna, przybliżając widłowatą płetwę ogona aż do wystającej szczęki swej paszczy, nagle rozprężała zwinięte koło swego długiego kadłuba, z całą potęgą uderzała bokiem o wodę i, odbiwszy się od jej powierzchni na pięć i sześć stóp w górę, przeskakiwała zaporę.

    224

    Za jej rozkazującym przykładem czyniły tosamo wszystkie osobniki zagonu, aby za chwilę ustawić się znowu w dawny agmen i z ogniem niesłabnącym gnać w swoją stronę.

    225

    Skoro zasie dosięgły wód bystrych, zimnych a nieskalanych, przelewających się ponad dnem żwirowatem Białego i Czarnego Dunajca, przodownica w towarzystwie kilku samców obierała miejsce na tarło.

    226

    Zwróciwszy się głową w stronę polotu wód bystrych, tarła się brzuchem o chropawe dno rzeki, ażeby ze siebie ikrę wycisnąć, która się w małem zagłębieniu dennem gromadzi.

    227

    O to miejsce, o prawo i możność polania ikry swym mleczem, samce wiodą między sobą bitwy zawzięte.

    228

    Młode łososie składają wcześniej swą ikrę, to też wcześniej wyhodowuje się ich brzuchate potomstwo.

    229

    Wcześniej wykarmiają się młode rody, własnem żółtkiem pasąc i kształtując organy, serce i nerwy.

    230

    Młode, wysmukłe łososie z głową śpiczastą i grzbietem pręgowanym brunatno, w listopadzie wracają do morza.

    231

    Stare trą się znacznie później i do morza wracają aż w grudniu.

    232

    Będąc ze swojej natury istotami słodkowodnemi, ci wieczni wiślni oryle, zapędzeni na słony ocean, po którym góry lodowe żeglują, a niezmierzony wieloryb gejzery ze siebie wyrzuca, — wracają niezmiennie do dawnej ojczyzny ich rodu.

    233

    A w drodze swej ku wyżynom skalistym, nie pożywiają się niczem, lecz łakną, schną i niszczeją.

    234

    Stają się, jako strzały, które w upodobaniu niepojętem lecą do miejsca zarania swojego gatunku.

    235

    Znana im jest jakaś postać furyi miłosnej, szału z tęsknoty do świętego źródła, które wypiastowało ich rodzaj w swej przezroczystej głębinie.

    236

    W głodzie i szaleństwie poprzez wieki zamierzchłe i czasy idące drgają w Wiśle rzece, te żywotwórcze struny.

    *

    237

    Po tych zboczach, pagórkach, polanach i piaskach, przyniesionych przez wody płynące, przebiegała szybka stopa człowieka, od znużenia bezsilna.

    238

    Mogiła jego tu i tam leży na wzgórzu.

    239

    Rozlegał się nad szeroką wodą płynącą i budził łoskot echa w puszczy nad morzem jego krzyk wydany w pościgu i w głodzie.

    240

    Łuk nagięty jego dłonią bolesną miotał upierzone strzały w piękne białe piersi morskiej mewy.

    241

    Zabijał czajki, rybitwy, nury, burzyki, kormorany, kuligi i perkozy, — strącał z niebios dzikie gęsi, kaczki i piękne kiełpie, wolne łabędzie, gdy w południowe krainy z krain północy leciały.

    242

    Kamienny młot człowieka uderzał w furyi we włochatą pierś zwierzęcą.

    243

    Jakże brzmiało imię miłosne, którem przyzywał z oddali towarzyszkę?

    244

    Jak brzmiało słowo pieszczoty, wycmokane w stronę kolebki z wikliny?

    245

    Jakie nazwy nosiły przedmioty i suma ich, widok tej ziemi, — prawa i złudy, których istnienia nauczyło go uczucie głodu i uczucie honoru?

    246

    Siła jego i zastępujące siłę oszustwo przewaliło się poprzez siłę niedźwiedzia i tura, wilka i łosia.

    247

    O, potomne mewy, o, bezpamiętne ptaki, które z wyżyny swojej tyle widzicie!

    248

    Czy takiesame, jak my, żywiąc uczucie bolesnej a niewytrzebionej miłości swego potomstwa i gatunku, macie i inne nasze uczucia, przesądy i przywary?

    249

    Pamiętacie każda z osobna, jako ród, jako zbiorowisko, aż do najdrobniejszego szczegółu, aż do najlżejszego porozumienia, co czynił praojciec i pramatka przed niezliczonemi wiekami.

    250

    Macie jakoweś niezłomne prawa, rządzące państwem skrzydlatem.

    251

    Lecz czy macie jakiekolwiek wspomnienia?

    252

    Tyle widziałyście, siedząc na swem dziedzictwie przez wieki, na rewie między Kużnicą i Rewą, odkąd się z wód wyhynęła! Może podajecie w swej mowie, w swym zbiorowym rozgwarze, w zgiełkliwem swem obmowisku, w wynurzeniach krzykliwych i nahalnych jakoweś swoje klechdy i dzieje.

    253

    Może porozumiewacie się swoim sposobem, tak jak ludzie swoim, o chytrych sposobach szubrawstwa, o sztukach czyhających morderców, o nienasyconem łaknieniu i nienasyconem pragnieniu wśród wiekuiście tychsamych odgłosów morza, ślisko i chrapliwie bijącego o nagie te brzegi.

    254

    Może wydajecie jedynie głosy bezmyślne, jak drwal rozszczepiający zrosty pniaka, które się nie poddają rozłączeniu, jak rataj młócący grubą ściółkę snopów na klepisku, która z kłosów nie chce ziarna wydawać.

    255

    A może widzicie coś więcej, niż my ludzie.

    256

    Może widzicie nietylko piaski wybrzeża i morze ochrypłe na piaskach szumiące, zatoki i przylądki barwiste, podobne z oddali do głów gołębich i do ciał meduz barwiście kraszonych?

    257

    Może wiecie coś niewiadomego nikomu o cieniach, które czas pożarł i wchłonął, a przeszłość zagrzebała w sobie.

    258

    Może widzicie jeszcze ciała, które tu przechodziły, wydając krzyk walki i pracy, może pamiętacie ziemianki, osiedla, chałupy z chrustu i miasta, miasta tak zatopione, iż ich nie widać poprzez najczystszą wodę, i tak zagrzebane, iż z nich został nad wądołami gruzu tylko badyl wysmukłego ostu o kwiecie blado różowym, róża dzika i kępa szarej mietlicy, która się za wiatrem pochyla?

    259

    Nie odpowiecie nam nigdy, gdyż niezrozumiała jest wasza mowa, spiskująca wieczyście przeciwko podstępowi zabójców.

    260

    Mowa wasza skazana jest przedewszystkiem na wyrażanie spraw głodu, miłości, ucieczki i napaści.

    261

    To my, wędrowcy ziemi, którzy już nie zabijamy, którzy potępiamy śmierć wszelką, którzy uwielbiamy wieczne życie w jego prawdzie i w jego złudzie, skazani jesteśmy za wszystkie twory ziemi na pamiętanie o wszystkiem.

    262

    Lecz ptaki niebios i ziemi bardziej, głębiej, szczerzej i piękniej od nas uwielbiają piękność i wolność istnienia.

    263

    Wznieśmy się z naszych podziemnych nor, z kanałów, jam, piwnic, z zatęchłych domów i stańmy się, w uwielbieniu wolności i piękności istnienia do wolnych i pięknych ptaków podobni!

    264

    Uwielbiajmy pospołu z nimi piękność wiekuistą, minioną i dzisiaj żywą.

    265

    Uwielbiajmy pochody słońca nad lądami, które są i nad rzekami, których już niema, — wschody i zachody, wznioślejsze w swem czarodziejstwie ponad śpiew ptasi i ponad słowo człowieka, — nawroty wieczne, a nigdy nie ulegające odmianie.

    266

    Uwielbiajmy zawsze nanowo niespodziewane, a wieczyście nawracające się o swej godzinie wędrówki księżyca w nocnych niebiosach, według odwiecznych, niezłomnych, świętych zakonów, wśród olśnionych przezeń obłoków, których połyski i cień zachwycają po wszystkie czasy duszę człowieka.

    267

    Wznieśmy się w radości naszej ponad utwierdzenie, w przestwór elementów i nad niezmierzone bezgranicza morza.

    *

    268

    Mierzeja prastarej Wisły, a później, gdy morze ujście jej zatopiło i w sobie pochłonęło, — międzymorze, — wąska grobla między wyspą Helu i kępą Swarzewa, przybrała w ciągu czasów kształt miecza o potężnej rękojeści, strzelistej, wąskiej i niezmiernie długiej klingi nasadzie, która ku swemu końcowi rozszerza się i rozrasta na podobieństwo „małodobrego” miecza katowskiego.

    269

    To podobieństwo zwiększa jeszcze wycięcie południowe zatoki między przylądkiem Starego Helu i ostatecznym cyplem półwyspu.

    270

    Brzuśce miecza zwrócone jest w pełne morze.

    271

    Brzuśce to, które można nazwać ostrzem, gdyż narastając bez przerwy, wciąż się niejako naostrza snadziznami napoły widocznemi, szeregiem niskich płycizn, nad któremi zielenice szumią.

    272

    Brzuśce to jest gołe, nagie, śnieżnie białe od piasków najsubtelniejszych, stalowo-niebieskawe od fali wiecznie żywej, na płask po tem ostrzu chodzącej, stalowo-zielonkawe od łanów wydmuszycy, jasno-zielone od porostów sosnowych, od karłowatej puszczy, zarastającej zaspy-doliny.

    273

    Trzy równoległe rewy zalegają wzdłuż ostrza od strony Morza Słowińców.

    274

    Pierwsza, — osuch, — na czterdzieści kroków od brzegu a na dwie stopy pod wodą, — druga na stopięćdziesiąt kroków od brzegu, w głębokości siedmiu stóp pod powierzchnią, — trzecia o stopięćdziesiąt kroków dalej za tamtą, w głębokości dwudziestu stóp pod wodą.

    275

    Zachodnia i południowa połać lądu, ziemia stara, — insula Helae, — ma kolor głębokiej zieloności, gdyż ją od niepamiętnych lat porasta bór na wielkiej przestrzeni, wydłużający się na kilkadziesiąt kilometrów.

    276

    Środek, północne i wschodnie połacie, zadrzewione są młodą sośniną, sadzoną dawniej w kwadratach osłony.

    277

    W młodym swoim wieku i rozroście ten przyszły las przypomina do złudzenia tatrzańską kosodrzewinę.

    278

    Kosówka Helu, tam i sam w pień już przechodząc, przybiera kształt przedziwnie wykrętny, fantastyczny, pochyły, rozwidlony.

    279

    Na piasku, przysypanym warstwą igieł, które wiatr po śliskich i okrągłych powierzchniach rozmiata, pokazuje się pierwszy porost, futro mchu szedziwego.

    280

    Rozsiadłe zwartemi kępami te istne liszaje ziemi przybierają barwę piasku zmoczonego od deszczu.

    281

    Ta odzież ziemi bezpłodnej, niemal pozbawiona korzeni, oddziela się odeń bez trudu, odpada za najlżejszem potrąceniem.

    282

    Sosenki pienne, których krzywe, boczne gałęzie, uschły już i opadły, obwieszone są również mchami suchemi, mnóstwem zeschniętych chrapeciów i niestrąconych jeszcze igieł.

    283

    Wszystek ten zasób wyschnięty wichry wnet zedrą i po kożuchu mchów poroznoszą, ażeby z czasem utworzyć nową próchniejącą warstwicę.

    284

    Zatrzyma się w niej kropla wilgoci i wystrzeli trawka najpierwsza.

    285

    W zagłębieniach i dołkach wyhynie rdzawa mietliczka, wybiją się złote główki ostromlecza, skabioza polna o kolorze morza w dzień wietrzny.

    286

    Na grubych pokładach igieł zapachnie wonny miodownik i dziewica rzadko spotykana, pani tych stron — koniczyna.

    287

    W mokrych jamach, w głębiach zakisłych, gdzie woda długo się trzyma wystrzela szorstkie sitowie.

    288

    Postać zasp piasku, które ten cały kraj utworzyły, odzwierciadla w sobie niestałość, zmienność i dowolność morskiej fali, która je ze siebie wyrzuciła.

    289

    Jedne z tych wyżyn ciągną się nad brzegami wschodniemi, tworząc łańcuch niestały fal piasku, tak dużych, jak Bocianiec, albo Szwedzkie Góry, — inne tworzą dowolne kwadraty i trójkąty rozdołów, otoczonych nieregularnemi kopcami.

    290

    Strome duny piaszczyste wyskakują znienacka w środku najszerszego rozłogu, gdzie już sosny olbrzymie stoją u ich podnóża.

    291

    Te wzgórza zbyt wysmukłe, o zboczach zbyt stromych, do których roślinność przyczepić się nie może, skoro mchy pierwotne osunąć się muszą, a suche igły zmiecione zostały, — zsypują się i spychają w sąsiednie rozdoły i płyną przed siebie suchą rzeką piasczystą.

    292

    Często wędrująca rzeka piasku zasypuje wielkie drzewo sosnowe na wysokość dwu i trzech metrów od podstawy.

    293

    Sosna zasypana nie umiera, lecz szuka korzeniami nowej warstwy żywotnej, która się na nowej powierzchni wytwarza.

    294

    Zapuszcza w nową dunę swe wzniesione korzenie.

    295

    Lecz nowa nadchodzi ławica i znowu przywala suchym piaskiem jej żywe, zielone gałęzie.

    296

    Skoro pozostawiony dla stóp ludzkich szlak w lesie igły smolne przysypią, wnet staje się on posłusznie twardym i równym chodnikiem.

    297

    Z prawej i lewej strony przybiegają do tego wolnego przesmyka wrzosy tak gęste i zarosłe, iż stanowią niezbrodzone zagaja.

    298

    Nigdy pilny ogrodnik nie zdoła tak wycyrklować swej ścieżki w kwietniku, jak to czynią nadobne wrzosy na Helu, oraz pokrewne im wrzosowice, rodzące tylko tutaj swoje czarne jagody.

    299

    Ścieżka otulona kępami, kłębiącemi się nad nią, równa wszędy i wszędy jednaka, biegnie w dal, w coraz inne, coraz odmienne pustkowie.

    300

    Przemierza kilkadziesiąt kilometrów błogosławionej samotni, którą tylko czasami złotolita sarna zakłóci, a sikorka sosnówka nieśmiałym świstem przeszyje.

    *

    301

    Dokądkolwiek poniosą mię nogi od nadbrzeżnych zasp piasku, wszędzie zastępują mi drogę kopulaste wydmy szare.

    302

    Przewidujący umysł niemiecki i pracowite ręce niemieckie zalesiły je, sadząc małe drzewka sosnowe.

    303

    Ażeby wiatr nie zdmuchnął bezsilnych sadzonek pospołu z lotną i sypką samej wydmy powierzchnią, przewidujące ręce ogrodziły każde pólko kwadratem kołków gęsto bitych.

    304

    Tam i sam widać jeszcze próchno kwadratów ogrodzenia.

    305

    Gdzieindziej samo próchno wiatr po okolicy rozrzucił.

    306

    Na miejscu małych sadzonek las się puścił wspaniały.

    307

    Wilgoć podspodnia, którą piaski przechowują w sobie i trzymają długo, niczem gąbka, żywi zieleń igieł i szyszek, hoduje olchy i brzozy, karmi buki i lipy.

    308

    Ogromne pnie i strzeliste konary starych sosen, pochyłe w stronę wschodu, koloru miedzi czy złota starego, koloru ciał ludzkich, spalonych nad morzem od wichru i słońca, przerzynają olbrzymie rozlewisko zieleni.

    309

    Tu i tam z morza jednolitej zieleni wydzielają się kudłate i rozwiane brzóz czuby.

    310

    Stary, nienapatrzony helski lesie!

    311

    W letni, cichy poranek i w pogodne letnie odwieczerze, jakże jesteś przychylny dla znużonego wędrowca!

    312

    Zapach żywiczny wylewa się z twojej głębi, a niezliczone twe korony chronią wnętrze od wichru.

    313

    Najsroższy orkan, — ost, czy west, siewierz, czy zyda, — bijący w wybrzeża i roznoszący huk morski po całym tym kraju, do twojej głębi nie dotrze.

    314

    Zarośnięte trawą i zasypane igłami drogi twoje prowadzą w ostoje coraz bardziej zaciszne, w spokojność zupełną i w samo sedno pustkowia.

    315

    Wciąż nowa rozsuwa się przed oczyma ziemia morska, garbata od dun i kopców piasczystych, przestrzeń zaświatowa, melancholii pełne siedlisko milczenia.

    *

    316

    Z potężnego pnia sosny, skoro tylko wydostał się z zaspy piasczystej na zachodnim przylądku wyrastają tuż przyziemne konary.

    317

    Wystrzelają równolegle do ziemi, albo z góry w pałąk wygięte kierują się ku niej.

    318

    Scielą się grubemi ramiony o kolorze miodu żółtego po miale zszarzałym i do zimnej powierzchni się tulą.

    319

    Odbiegłszy zaś kilka kroków od śniata, wszczepiają się w zwiewną górę, nakrywają omszonemi piaskami, znikając w nich do znaku.

    320

    Dopiero dalej, znagła wystrzelają spod ziemi koroną niezliczonych, bujnie zielonych gałęzi.

    321

    Z tych podziemnych konarów wyrasta plątanina krzywych gnatów, istnych postronków, żółtych lin i koślawych zawitek.

    322

    Zachodząc pod się i opasując jedna drugą, przeplatając się wukos skutecznemi podchwyty, zadzierzgając nierozerwalne pętlice i supłając grube węzły, planowy ów zespół gałęzi opiera się zachodniemu wichrowi.

    323

    Srogi i nigdy niewyczerpany w swojej sile wiatr zachodni zdziera mchy szare i zielone, odmiata złogi igieł, odgarnia i przepędza warstwy piasku i obnaża niezmiernie daleko rozpostarte czarne wężowisko potężnych korzeni.

    324

    Korzenie ocapiają kopiec wydmy w poszukiwaniu wciąż nowej, wilgotnej warstwicy.

    325

    Srogi i nigdy niewyczerpany w swojej sile wiatr zachodni pochyla na wschód pnie wszystkie i w tamtę stronę każe się zginać gałęziom.

    326

    W tamtę stronę zwracają się zielone korony, osypane szyszek młodocianych niezliczoną ilością.

    327

    Za wałem piasczystym, który morze wygarnęło ze siebie i usypało na brzegu w niezbadanych swych zamysłach, czają się pnie koślawe, garbate, skręcone.

    328

    Przysiadłszy, niczem ludzie strudzeni, ubodzy, ścigani przez prawo okrutne, straszliwe i wieczne, za ścianą przychylną, żyją cichcem, ukradkiem, pokornie.

    329

    Rosną wszerz i napoprzek, gną się w głąb, leżą w piasku, unikając wychylenia się koron ponad grzebień zasłony.

    330

    Rozpościerają się po ziemi w pałąk skulone i suną w dal pokryjomu.

    331

    Wypuszczają długie liny gałęzi, niepomiernie rozległe ścielą wici obwieszone zielenią przyziemną i czubatemi szyszkami.

    332

    Zielone kępy igieł, szarpane od wiatru rozmiatają pod sobą piasek duny i żłobią wygładzone łożysko.

    333

    W miarę igieł rozrostu i w miarę przybywania ciężaru same zapadają w ów dołek, wygrzebany samochcąc.

    334

    Zanurzają się w grobie-kołysce, którą same pod przymusem żłobiły.

    335

    Wicher pomaga w tem dziele.

    336

    Zsypuje do tego schroniska stare igły uschnięte, pożywne, gdzieindziej zdarte z wierzchołków, tułające się po gładkich pochyleniach szyszki suche, wałeczki gałęzi spróchniałych, mchy wędrowne, wiórki kory.

    337

    W zakamarku gromadzi się pożywienie, omasta i wilgoć, z których wystrzela pierwsza kępka trawki kostropatej o kolorze zdziebełek, podobnym do piasku i o kolorze wiechy, podobnym do morza siwizny.

    338

    Nowy przybysz do nadmorskiej krainy kołysze się i pochyla ku wschodowi, jakby był wizerunkiem i wskaźnikiem drogi wichru, dmącego z zachodu.

    *

    339

    Za piasczystemi wydmami, gnane przez wicher zachodni, wre, w prysk się samorzuca i huczy Małego Morza bujowisko.

    340

    Od brzegów napoły widnych przybiegając, które w dalekich pianach się kurzą, a giną kędyś w stalowej zarazem i rudej ruchawie, gnają w kierunku helskiego utwierdzenia ciemnozielone przewały, białemi gęsiami piany gęsto nasadzone.

    341

    Trafiając na mielizny podwodzia i na spychy suche zwara bałwanów wzmaga się w swej sile, rośnie w bryły strzeliste i zwija się w kłęby podsięwodne.

    342

    Z hukiem pękają rolingi, uderzając o wzniesienia wiszarów.

    343

    Strzępiate ich piany zlatują z grzbietów kipieli na wyślizgane ławic obnażenia.

    344

    Syczącem rozsnuwaniem śliskich zalotów i postrzępionych wybiegów nasycają podsypiska.

    345

    Piaski wybrzeża, przepojone już pianą, przyjmują falę za falą i nieskończenie każdą odtrącają.

    346

    Najdrobniejszy piasku kamyczek, najmniej widoczne ziarenko, najmniej dostrzegalny pyłek znajduje swoje łożysko, układa się w jamce swojej i na wieki w niej pozostaje.

    347

    Grzmiące upadki zielonego podplusku raz wraz ubijają powierzchnię, aż się stanie nieskazitelną pochylnią, zaokrągloną u góry, twardą w sobie i bez ohyby wygładzoną.

    *

    348

    Z łona wód wydana została ta wąska i strzelista ziemia.

    349

    Morze rzuciło ją nagą, białą od rozległych wzgórz i niw piasku, nieodzianą ani jednym liściem, nieosłonioną ani jednym cieniem na hodowanie słońcu, wiatrom i deszczom.

    350

    Lecz morze pamiętało i pamięta o podrzutku, wciąż go tajemnie podsyca i wspiera, niczem dziecko rosnące.

    351

    Żywiołem swym przejrzystym a niezmiennie wzburzonym okrywało niegdyś najwyższe jego wzniesienia.

    352

    W jego nieustającem pracowisku otłuczone zostały, ogładzone w kształt kulisty i podługowaty, wyślizgane w tysiącznych podrzutach głazy opok, przyniesione z okolic dalekich.

    353

    W ciągu niezmiernej długości dni i nocy złomy granitów tatrzańskich, kwarców, piaskowców i zlepieńców mełły się pośród biegów i nawrotów nawałnicy na okruchy, na żwir i na piasek.

    354

    Od pogranicza do pogranicza epok trwają prace, rozszarpujące obszary Rożewia, Swarzewa, Oxywia, Kamieńca, Radłowa, Orłowa.

    355

    Niszczeją góry-doliny, których już śladu niema, przyczółki wyniosłe spiętrzone ponad czterdziestometrowemi Bałtyku głębiami.

    356

    Gdzie wystają złomy wielkie z radłowskiej mielizny, gdzie wełny się pienią nad oxywskiem zburzyszczem i gdzie się ciągnie mała głębia karwińska, usiana potężnemi głazami, ongi śmiały się w słońcu wyniosłe czoła ziemi, z których jeno zostały nazwy głuche, z normandzkiego napastnika mowy wyjęte, by o formie ich świadczyć.

    357

    Morze z nich inne utworzyło postaci, — płaskie, rozciągnięte u podnóża wydmuchów, śnieżyście białe, nasycone słońcem i solą, — mielizny na ostrzu północnem i wschodniem, a spychy na południowej i zachodniej płazie miecza helskiego.

    358

    Dla pełnienia tej pracy morze przeznaczyło dwie siły wyłączne, dwa morskie prądy, dwie rzeki w morzu, pracujące dla Helu.

    359

    Jeden z tych gońców, zdążający z zachodu ku wschodowi, wprawiany jest do biegu przez wiatry z zachodu, które niemal połowę dni roku wypełniają swym czynem.

    360

    Od przylądka Rożewia pędzi w odległości jednego kilometra wzdłuż helskiego wybrzeża, żłobiąc głębokie w dnie łożysko, które się za zielenicami przybrzeżnemi, nagłym uskokiem dna podwodnego i czarną barwą powierzchni zaznacza.

    361

    Przy ostatnim przylądku południowym całości międzymorza, przy dziobie gołębia, szor zachodni znika w zatoce.

    362

    Przebiwszy się przez nią, przemknąwszy wskróś jej głębin, zjawia się przy wiślanej mierzei.

    363

    Wzdłuż tej mierzei posuwa się aż do Sambii i tam się na wschód wykręca.

    364

    Prąd zachodni przynosi na północne i wschodnie mielizny półwyspu piaski doskonale zmielone, gładko otoczone żwiry i okruchy żywota morskiego.

    365

    W głębi swojej niesie sól do lądu helskiego.

    366

    Przy wietrze z północno-zachodu wnosi do Gdańskiej Zatoki szybkie swoje wody prąd inny, prąd wschodni.

    367

    Od lądów sambijskich, zdąża on wzdłuż mierzei wiślanej i łączy się z postrachem ryb słonomorskich, z białą wodą wiślaną, wypadającą z paszczy Leniwki.

    368

    Prąd ten przemierza obszary Sopotu, Radłowa, Gdyni, Oxywia, wykręca się przed Pucką zatoką i mknie wzdłuż Czajczej Rewy, która między Kuźnicą i Rewą Małe Morze przecina.

    369

    Prąd wschodni, przynoszący do Gdańskiej Zatoki olbrzymie masy namułów i piasków, tnie w wysokie brzegi między Sopotem i Oxywiem, a pod tymsamym kątem odbity, składa przeważną część swych darów powyżej Kuźnicy, na wysokiem helskiem wybrzeżu.

    370

    Potem mknie wzdłuż międzymorza, zostawiając na jego południowych wybrzeżach grube złoża napoły zmielonych kamieni, muły znacznie od zachodnich tłuściejsze, piaski nie tak sypkie i większą, niż z pełnego morza, wodorostów obfitość.

    371

    Ta masa wodna, nieraz podnosząca poziom Wiku o jeden metr ponad równię puckiej zatoki, spotyka się przy dziobie gołębia z silnym prądem zachodnim.

    372

    Obadwa mocują się tutaj na siłę i z dwu stron wyrzucają swe żwiry i piaski.

    373

    Powstaje w miejscu ich spotkania nikły, najostatniejszy podwodny przylądek, ławica ruchoma, która się to w tę, to w tę stronę zawija, niczem czapki frygijskiej górne zakończenie.

    374

    Wewnątrz tej to zawitki tworzy się maleńka zatoka, w której wir nieustanny świdruje głębinę.

    375

    Tuż za zmienną i kapryśną czapki frygijskiej zawitką czatuje czarna, na pięćdziesiąt metrów uskokiem spadająca głębina.

    376

    Obiedwie morskie rzeki, zachodnia i wschodnia, pędzące w nieustannym pościgu wzdłuż obudwu brzegów Helu, usiłują powiększyć niezmiernie jego rozmiar i sześćdziesięciometrową głębinę gdańskiego jeziora do szczętu zasypać.

    *

    377

    Przed wiekami żeglarz na morzu zbłąkany, spoglądający wciąż w niebo, ażeby szukać wskazówek, zwiastujących koniec burzy, nadejście pogody i znaki kierunku tej strony, w którą mu dążyć wypadło, spostrzegał, iż istnieje współzależność przypływu i odpływu oceanu od ruchów wielkich świateł niebieskich, — od księżyca i słońca.

    378

    Rybak, trudzący się w swej łodzi około rzeźby wybrzeża, widział, iż powrót każdego następnego przypływu odpowiada niezmiennie przejściu księżyca przez tęsamą linię na niebie, naznaczoną myślami i oczyma.

    379

    Patrząc na przemiany pięknej nocnej pochodni, — zjawienie się na nowiu, jaśnienie w kwadrze, przepych pełni i dogasanie w odejściu, — obadwaj spostrzegli, że i przypływ zmienia się regularnie, zyskuje na sile, staje się bujnym i zuchwałym, ażeby później stopniowo się uspokajać, z dnia na dzień skracać i cofać swe wypady, w miarę zbliżania się granicy księżycowego miesiąca.

    380

    Wędrowcy, w pustkowiach oceanu zbłąkani, dostrzegli, iż wiosenne i jesienne porównanie dnia z nocą, — okresy syzygiów, — były zawsze sprzężone z potężnemi wylewami przypływów.

    381

    Skandynawskie bożyszcze sił powietrznych, — Thor wszechpotężny, — rogiem swym, który zanurza w głębokości oceanu, podnosi żywioł, a boskim tchem zniża go znowu naprzemiany.

    382

    Potężniejsi w mądrości swej od bogów — Kepler i Descartes, Newton i Laplace wyświetlili, w jaki to sposób przyciąganie słońca i księżyca wywiera wpływ na ruchliwe morza powierzchnie.

    383

    Mówi legenda ich, iż w przestworach oceanu pędzą dwie fale, wydźwignięte przez księżyc i słońce.

    384

    Dwa wielkie bałwany, zrazu samoistne, a wnet w tęsamą jedność i masę złączone, nie rozstają się ze sobą w biegu dookoła globu, ze wschodu dążąc na zachód, czyli wbrew ruchowi ziemskiego koliska.

    385

    Nów księżyca, w tymsamym do nas tkwiący kierunku co słońce, dźwiga z oceanu dwie fale i tworzy przypływ wód żywych, czyli syzygiów, czyli złośliwy, czyli zzieleniały.

    386

    Wielkie wyżyny stromych skał doznają napaści wód, a dalekie płaskie okolice stają się dnem oceanu.

    387

    Podczas pełni, gdy tarcza nocnej Seleny, całkowicie oświetlona, znajdzie się względem słońca na zupełnie przeciwległym biegunie, powstaje również przypływ syzygialny, skoro działanie dwu niebieskich ciał z dwu stron globu sprawuje jego podźwignienie.

    388

    Znając drogę ziemi w przestworach, badacze niebios i badacze ziemi mogą, jak bogowie, przewidzieć przyszłe wahania się fal, mogą wyrysować drogę ich, krzywą dla przyszłych wieków, które kiedyś nadpłyną.

    389

    Lecz wichry, zawsze niestałe, i zmieniająca się nierówność dna w głębi morza, plącze ich boski rachunek.

    390

    Skądże się bierze prąd zachodni, rzeka stała w wielkiem morzu bałtyckiem, szor, przebiegający wzdłuż helskiego wybrzeża?

    391

    Czy tylko wiatry zachodnie wpływają na jego powstanie?

    392

    Wszak bełta masy wód słodkich, przez wielkie rzeki z lądu wyniesione, i nasyca solą oceanów odległych to niegdyś słodkowode jezioro.

    393

    Może w wielkim basenie wód południa, którego oceany rozliczne są jeno gałęziami, mieści się kołyska tego ruchu.

    394

    Może to aż tam ku słońcu i ku tarczy księżyca wyciąga się garb wodny, który później niestrzymanie pomyka, żeby się o brzegi Ameryki, wygrzane w upałach obijać, dzwonić w zimne kolosy skandynawskie i podnosić obrus wodny w fiordach?

    395

    Na wybrzeżach francuskich i wysp Wielkiej Brytanii przypływ nadbiega z południowego śródmorza, a w swym ruchu wzdłuż brzegów wstrzymuje się nieodmiennie według pierwotnych poruszeń, jakie sobie wytworzył wpośród osierdzia oceanów przez przyciąganie księżyca i słońca.

    396

    Na morzu Północnem, w pobliżu Pas de Calais istnieją okręgi równowagi żywej i martwej wody, jakgdyby czopy nieruchome, na których zawisają ruchome wrótnie przypływów.

    397

    Tu wody wahają się wśród wybrzeży Holandyi i Anglii, zależne od prądów atmosfery, biegów morskich i ruchu ciał niebieskich.

    398

    Tam to schodzą się dwa przypływy, — jeden dążący z Atlantyku, drugi przybywający z Morza Północy, a w miejscu ich spotkania wzniesienie się wody jednego metra nie przekracza.

    399

    Wahania się przypływów i odpływów złączone są ze zmiennemi prądami, które zachowują się taksamo, jak przypływ i odpływ.

    400

    Zjawisko to widać najlepiej u ujścia rzek lądowych o wielkiej masie słodkiej wody.

    401

    Prądy, które się wytwarzają w cieśninach z racyi różnicy poziomów nabierają siły olbrzymiej przez swoje zmiany porywcze, przez zakręty i wiry.

    402

    Są to najniebezpieczniejsi szybkobiegacze oceanu.

    403

    Istnieją straszliwe wąwozy, gdzie woda żywa i odpływ odwrotny, wciśnięte między szeregi pniów podwodnych, pędzą ze straszliwą szybkością.

    404

    Same ich nazwy, — jak nazwa ,Klęski”, — wskazują na dzieje męstwa człowieka, szukającego swej potęgi na tych drogach stracenia.

    405

    Na zachodniem Szkocyi wybrzeżu istnieje przesmyk morski Great-Gulf, w którym szybkość prądu przewyższa najbystrzejsze górskie potoki, lecące z wyżyn w przepaście w wodospadach, rzutach, i skokach.

    406

    Różnica poziomów obrusów wodnych, wskutek starcia się prądów i przypływów, wytwarza zakręty i leje, w których wirowanie połyka ludzkie okręty.

    407

    Czy przez Sund, Kattegat, Skagerrak nie dąży zdala jakiś strumień odbity tych wirów?

    408

    Istnieje tam próg podwodny płycizn, piachów i skał, lesz[1] nurt słononośny w głębi sześćdziesięciu metrów idzie tamtędy z oceanów.

    409

    Dąży w nim ku wschodowi dorsz, skarlała pomuchla, żyjąca na wielkiej głębi w poszukiwaniu soli swej wielkiej morskiej ojczyzny, i warczy kur, istna nietota wielkich oceanów, zwyrodniały dyabeł morski.

    410

    Zdala idzie podspodnia rzeka, niosąc oprócz mułów i piasków bezcenny dar ciężkiej soli.

    411

    Idzie dnem, wodną ciemnicą, powiększając swą szybkość w miarę wielkiej głębiny i zwalniając ją na snadziznach.

    *

    412

    Rzeko w morzu, która zasób soli, z gorzkich i słonych okręgów oceanu przynosisz na pogranicze wód niemal rzecznych płytkiej puckiej laguny, gdzie pluskają się słodkowode ryby, — bądź pozdrowiona!

    413

    Czekają cię na piaskach helskiego wybrzeża stęstknione stopki dzieci, — chłopców i dziewczynek, — nadzieja plemienia, któremu zbójecka napaść sąsiadów przez tyle lat wydzierała nie tylko wolność, lecz zdrowie.

    414

    Chlustaj, o potężna, ostremi pianami w te małe golenie i piersi!

    415

    Wytracaj siedliska zarazy, a czystym wichrem, który nosisz, jako żywioł tworzący, napychaj tlenu w płuca wąskie i małe!

    416

    Gdybyż to mieć ręce na pół Polski długie!

    417

    Gdybyż to mieć siłę Wyrwidęba i wydzierać z jej lasów conajzdrowsze drzewa!

    418

    Gdyby pobudować tysiąc baraków wzdłuż piasecznic Helu, na gołem ostrzu jej miecza!

    419

    Gdybyż to wysypywać rok rocznie tysiąc tysięcy dzieci, skarlałych w miast zaułkach, w proletaryackich piwnicach, znad ścieków i kanałów, gdzie się ciałka nieskalane zakażają zarazami i zbrodniami łotrów starych!

    420

    Lecz nie mam rąk na pół Polski długich i nie mam siły Wyrwidęba.

    421

    Niema w Polsce siekiery, któraby w takim celu jej dostałe drzewa ścinała.

    422

    Płyną polskie puszcze za to morze dalekie.

    423

    Muszę patrzeć, jak pycha bogaczów, spryt kanalii i dorobkiewiczów egoizm, wszystko w Polsce zamieniając na kawał, po staremu wzdłuż i wszerz rozbija się i hula.

    424

    Rzeko morska!

    425

    Nasza sprawa, — twojej pracy wieczystej, twojej siły niewyczerpanej przenigdy i mojego utęsknienia za sprawą mej duszy — wciąż czeka i czeka…

    *

    426

    Gdy po nocy wietrznej i dżdżystej nastanie cichy i pogodny poranek, a fale nie skaczą już z szumem na płaskie wybrzeża, zostają w białych piaskach zalewiska błękitne, smugi wody zapomnianej, każda oddzielona od bujnego wciąż morza wygładzoną mierzeją.

    427

    Nad temi jeziorkami słonemi siedzą rzędem nieruchome małe mewy, szare, niedawno opierzone figurki, ni to kuleczki posrebrzane i lśniące.

    428

    Przed nimi, po drugiej stronie smugi przewodniczą młodocianemu społeczeństwu ojcowie, czy też matki tego świata, skoro, według nazwy osobnika, winienby tam panować ustrój matryarchalny.

    429

    Za zbliżeniem się człowieka stare mewy z krzykiem wielkim zrywają się do lotu i, rozbiegłszy się na wsze strony, znikają w błękitnych rozłogach.

    430

    Młode, jeszcze, widać nie wdrożone w dzieło napaści i zabójstwa, rządzące żywotem istot ziemi, nie wiele sobie robią ze złowieszczej postaci.

    431

    Lecz daleki krzyk rodzicielski daje rozkaz i wskazówkę ucieczki.

    432

    Zrywają się tedy, jak jedna, uczennice posłuszne praw, rządzących wszechstworzeniem.

    433

    Pierzchają w jasne powietrze, krążą, migając nieskalaną białością cudnych skrzydeł i piersi, a uciekają na wsze strony.

    434

    Tak niegdyś na pierwotnym nagim piasku półwyspu czuwał nad losem potomstwa drugi z kolei gromadzki zbiór osadników.

    435

    Nie pociągało go na te morskie wysypiska i wiatrów wydmuchy nic innego, tylko nadzieja rabunku.

    436

    Bezpłodne i bezdrzewne, w zimie omarznięte od lodów, na wiosnę i w jesieni mgłami grubemi osnute, postokroć przewiane od nawalnicy[2] z zachodu, nie pociągało niczem innem.

    437

    Zbójca morski był tu osadnikiem najpierwszym.

    438

    Nad głębią, wyoraną przez prądy zachodnie, przesuwały się obok pierwotnej mielizny okręty wyniosłe, dążące z ziemi Prusów i Rusów do ziemi Waregów i Pomorzan.

    439

    Pod wydętemi żaglami mocne jodłowe korabie niosły z Rany, ze Szczecina i Kamina tysiąc tysięcy przedmiotów i skarbów, które zapełniały sen głodnego i nagiego barbarzyńcy.

    440

    Odosobniona od świata, niedostępna i naga wyspa na morzu stanowiła ponętę przez swą zupełną pustynność, ażeby z niej uczynić schronisko, czatownię i miejsce wypadu.

    441

    Przebywszy wpław cieśniny, na wybrzeżu zachylonem od wiatru, ubogi przychodzień, wygnaniec, odszczepieniec ludzkiej gminy, czynił sobie noclegowisko i domostwo z trzciny, chrustu i łupu, który morze wypluwa.

    442

    Na wzór sosny dzisiejszej, która dla swych schłostanych gałęzi w piasku szuka schronienia przed zachodniemi podmuchy, zdrętwiały od zimna wędrowiec wygrzebywał w zwiewnej dunie ziemiankę.

    443

    Ta ziemia, którą morze ze siebie wygnało, a wiatr z miejsca na miejsce przepędzał, nie mogła swemi mchami pożywić lądu wyrzutka, więc się musiał jąć pracy.

    444

    Czatował z długą w ręku sulicą na morświnie, na delfiny, o pysku wydłużonym i spłaszczonym w podobiznę dzioba kaczego, gdy przez prądy zachodnie przygnane, wesoło się pluskały w błękitnych falach nadbrzeża, a nadobnemi ruchami wyrzucały się z wody.

    445

    Gdy zimą smagał wyspę wiatr północny, a gruba pawęż lodu brzegi kryła, gdy kra spiętrzona, utworzywszy zwały lśniące, osadzała je na piasku, podchodził szare, płetwonogie, bezuche morskie cielęta, foki o krótkich kielcach, skoro do swej dawnej bezpiecznej przystani docierały, żeby się na słońcu wylegiwać.

    446

    Zabijał je niespodzianym pociskiem swojej straszliwej procy kamiennej.

    447

    Opijał się wówczas ich tłuszczem, okrywał swą nagość ich piękną, lśniącą skórą i pożerał ich mięso uprażone na ogniu.

    448

    W dobie letniej nie mogły zaspokoić jego głodu ryby, które w falach ledwie — słonych na Małem Morzu widywał, gdy się na dnie i u brzegów przewijały.

    449

    Najprzedziwniejsze, rozkosznie piękne ich kształty, przerozmaite ich postaci, wznoszenie się samochcąc i tajemnicze opadanie, krążenie w toni, skoki nagłe, rzuty i nieruchome w miejscu trwanie na podobieństwo kani w niebie, — ich poloty, wykręty, krygi i tańce były dlań niedosięgłe, wskutek braku odpowiedniego narzędzia napaści.

    450

    Żyły tedy i barwiły się przed jego chciwemi oczyma w Małem Morzu — ostrożny i płochliwy okuń, tłusty karp, jazgarz, sandacz, ukleja, dążąca w maju ku brzegom, miętus śliski i nie dający się dłonią ująć, karaś, pląsająca płoć, minog rzeczny, leszcz, lin, piskorz, sum, zbój wodny szczupak i piękna brzona, czyli sieja.

    451

    Po drugiej stronie wyspy przypływały w wielkich falach majowych śledzie, w marcu i na jesieni szły ku brzegom łososie, a w zimie sielawki.

    452

    Tuliły do przeczystego dna swą brodawkowatą powierzchnię czworakie rodzaje płastugów — bańtki, czyli małe fląderki, stornie, czyli znaczne flądry, limandy i turboty z oczyma osadzonemi z lewej strony płaskiego ich ciała.

    453

    Pławiły się w tych wodach morskie zające i śpiczastonose, tarczami kościanemi pokryte, ciemnobłękitne, drapieżne i łakome jesiotry, które wiosenną porą, pospołu z łososiami, niosły się pochodami ku Wiśle.

    454

    Czujny strażnik wybrzeża niemało zużył trudu dla przerwania ruchu wdzięcznego, dla skrócenia żywota, dla pożarcia miazgi tych wody mieszkańców, na ogniu spalonej.

    455

    Czatował na wielkie węgorze, albo nieruchome szczupaki, leżąc długo piersiami na tafli lodowej, ażeby nieomylnem uderzeniem zaostrzonej osęki, bodorem celnym je przebić.

    456

    Wywabiał je po nocy z dna, z kryjówek, oszukując i prowadząc ku brzegom zapomocą blasku pochodni i płonącego łuczywa.

    457

    Ciągnęły zwiedzione w głupocie swej świętej i wchodziły w więcierze wiklowe, w chytre żaki.

    458

    Splatał bowiem pierwotną sieć z wiklów, osadzał ją na stroiszu, czyli trzonku, lub podstępnie zastawiał.

    459

    Wypalał węgla zarzewiem w pniaku sosnowym, zwalonym przez wichry, rdzeń drzewny i czynił zeń podobiznę pławaczki.

    460

    Puszczał się w owej łodzi pierwotnej na wody spokojne, krótką paczyną z prawej i lewej strony drzewnego koryta umiejętnie wyrtając.

    461

    Lecz niedaleko od brzegu mógł odbić.

    462

    Zbadał wszakże caliznę, wychyloną już z wody i zaczajone pod falą wzburzoną osuchy, wypatrzył i wymierzył, gdzie w wierzchołku przylądka haki są najzdradliwsze dla brzucha okrętu, gdzie czatują istne wąwozy zalewisk między łachą a łachą.

    463

    Gdy w ciemną noc listopada morze poczęło ze swej głębi i dali wydawać najbardziej ponure łoskoty i ryki, gdy od niestrzymanej potęgi huraganu wyspa drżeć poczęła w posadach, skoki spiętrzonych bałwanów przesadzały wały wysokie, ryły jamy, pruły brzegi i nowe w międzymorzu wybijały wąwozy, a siwy, w swej straszliwości przeraźliwy żywioł morski wokoło suszę obiegał, — człowiek na wyspie rozpalał nad zdradzieckiemi pułapkami wielkie ognie, bujne stosy na najwyższych wzniesieniach.

    464

    Dawał nibyto ratownicze i zbawcze sygnały braciom ludziom, których wielkie denegi z miejsca na miejsce ponad głębiną ciskały.

    465

    Zdarzało się, iż sternik na korabiu, burzą szaloną miotany, zawierzył ludzkiemu pobratymcowi na suszy.

    466

    Nie wiedział, iż czeka nań u wybrzeża schowanego w ciemności, bardziej złowieszcza zasadzka, niźli burzy szaleństwo w otchłaniach, — iż się gotuje do skoku nienawiść, chciwość i zemsta, sroższa od najzacieklejszego podmuchu.

    467

    Gdy statek zwiedziony, a zwabiony do brzegu fałszywemi ogniami, ni to ryba bezmyślna, worał się w piachy, stanął w biegu, albo padał na boku, — pod pozorem ratunku czerń półzwierząt wdzierała się na pokład, od żądzy dysząca.

    468

    Z mroku nocy migotały wściekłe oczy i maczuga wyślizgana w napaściach, — a do wichrowego poświstu dołączał się świst oszczepu ostrym nabitego krzemieniem.

    469

    To też żeglarz waregski i brytyjski nadawał temu miejscu w swojej mowie nazwę Hell — czyli Piekło.

    *

    470

    Oto co głosi stara helska kronika, przechowywana doniedawna w protestanckim kościele na Helu, z której tylko wyciąg pozostał:

    471

    Książę Wartysław Pierwszy w roku 1128 założył miasto na Helu w miejscu, gdzie stały nędzne chaty, zamieszkane przez lud dziki.

    472

    Na pamiątkę swej małżonki, która nosiła imię Hela, nazwał to miejsce Helą.

    473

    Zbudował tu kościół parafialny pod wezwaniem świętego Wojciecha, a miejsce to zasiedlił osadnikami z Pomorza, którzy się rybołóstwem trudnili.

    474

    Księżna darowała do tego kościoła kielich srebrny z rytym na nim napisem.

    475

    Gdy Wartysław, pierwszy książę chrześciański, umarł w roku 1136, a brat jego książe Ratiborus władzę księcia osiągnął, zbudował w temże miejscu w roku 1142 kościół, który nazwał świętego Piotra imieniem.

    476

    A poświęcił ów kościół biskup imieniem Adalbertus.

    477

    Waldemar Drugi, król duński, prowadził wielką wojnę z książętami Pomorza i zagarnął ich miasta, aż do miasta Hela nad morzem.

    478

    Tyle wieści stara helska kronika.

    479

    Książę Wartysław Pierwszy, idący z rodu Kruka, syna Gryna, króla Ranów, księcia Obodrytów i Lutyków, a z matki Sławiny, córki Swantybora pomorskiego, jest pierwszym księciem Pomorza, znanym w dziejach.

    480

    Aż do jego czasów ziemie te, zdobyte przez Bolesława Chrobrego, podlegały Polsce Piastów.

    481

    Pomorze nad Parsantą i Odrą, w czasie zaburzeń po śmierci wielkiego budownika, wyłamało się spod polskiej przewagi.

    482

    Wartysław ze Szczecina władał obszerną krainą po obu brzegach Odry, rozciągał swe panowanie nad Wkranami, tudzież nad wyspami Uznoim i Wolin.

    483

    Stolicę swoją miał w Szczecinie, odkąd Białogard nad Parsantą, dwakroć przez Bolesława Krzywoustego zdobyty, królowi polskiemu podlegał.

    484

    Książę Wartysław, dzieckiem jeszcze ochrzczony, pomagał do zaprowadzenia na Pomorzu chrześciaństwa.

    485

    Jednak w jego stolicy złoty posąg Trygława był narodowem bożyszczem i cześć powszechną odbierał.

    486

    Od dzieciństwa Bolesław Krzywousty dobijał się o panowanie nad morzem.

    487

    Na czele swojej jazdy w ciągu pięciu dni, pięciu nocy przebiegał wskroś lasów i moczarów bezdrzewnych, żeby Kołobrzeg opanować.

    488

    Wtedy, — jak mówi pierwszy polski, a znakomity po wsze czasy, pisarz jego epopei, — całe plemię barbarzyńców północy potężnie się przeraziło, a sława Bolesława najszerzej i najdalej rozbrzmiewała.

    489

    Wtedy również w śpiew wojenny przepłynęło przysłowie powszechne, stwierdzenie zapomocą melodyjnego słów brzmienia prawdziwości stanu rzeczy.

    490

    A owa cantilena wojenna, w przekładzie na łaciński język pisarza, głosiła:

    Pisces salsos et fetentes apportabant alii,
    Palpitantes et recentes nunc apportant filii,
    Civitates invadebant patres nostri primitus,
    Hi procellas non verantur neque maris sonitus.
    Agitabant patres nostri cervos, apros, capreas,
    Hi venantur monstra maris et opes aequoreas.”
    491

    Powtóre Bolesław posiadł Białogard i Kołobrzeg, a rok rocznie powtarzając swe wyprawy, zdobył Szczecin, dotarł aż do Moryckiego jeziora, a wreszcie Wolin opanował.

    492

    Książę Wartysław na Szczecinie, który zdradził po wielekroć króla polskiego i walki z nim toczył, musiał wreszcie uznać jego zwierzchnictwo.

    493

    Gdy święty Otton bamberski, z Gniezna, od grobu świętego Wojciecha przez Bolesława Krzywoustego wyprawiony w towarzystwie kapelana królewskiego Wojciecha, rzeźbiarza Leoparda i trzeciego kapłana o nieznanem imieniu, wszedł w puszczę i przedzierał się szlakiem, znaczonym na drzewach za poprzednich wypraw królewskich, — pod Starogardem spotkał księcia pomorskiego Wartysława, który go ze czcią przyjął na czele swych wojowników.

    494

    Przy czynnej pomocy Wartysława, święty Otton dokonał dzieła nawrócenia Pomorzan w grodach Pirycu, Kaminie, Wolinie i Szczecinie.

    495

    Cztery przedziwnej budowy szczecińskie kontyny zburzone zostały, a złoty posąg Trygława zwalony.

    496

    Rozdzielone zostały między tłuszczę niedawnych czcicieli bożyszcza drogie kamienie świątyni, ozdobne oręże, rogi rzeźbione, złoto i srebro.

    497

    Trzy głowy złote posągu odesłano do Rzymu dla papieża Honoryusza Drugiego.

    498

    Na miejscu głównej bożnicy stanął pośrodku Szczecina kościół pod wezwaniem świętego Wojciecha.

    499

    Drugi kościół pod wezwaniem Piotra świętego zaczęto budować za murami pomorskiej stolicy.

    500

    Lud nawrócił się ku chrześciaństwu, a sam książę Wartysław pod wpływem trzech misyonarzów odprawił swe dwadzieścia cztery żony i przy jednej pozostał, która była chrześcianką, szczególniej biskupowi przychylną.

    501

    (Była to może owa Hela, która kielich do kościoła na Helu w darze dała…

    502

    Może to „rzeźbiarz Leopard” z naczyń srebrnych kontyny kielich nowy wytopił i napis wokoło niego wyrył…)

    503

    Po naradzie króla Bolesława Krzywoustego z księciem Wartysławem i biskupem Ottonem na stolicę biskupią Pomorza powołany został towarzysz wyprawy misyjnej, Polak Wojciech, kapelan królewski, Adalbertus.

    504

    Lecz dopiero w roku 1140 nowy biskup zasiadł na swej stolicy w Wolinie.

    505

    Gdy zaś książę Wartysław został w Stołpie nad Pieną w roku 1136 przez skrytobójcę zabity, — brat jego książę Ratibor, ożeniony z córką Bolesława Krzywoustego — Przybysławą — objął władzę nad dziedziną.

    506

    Jeszcze za żywota Wartysława ten to książę Ratibor, „zebrawszy koło siebie poganów, krążył po wodach Bałtyku, jakoby król morski pośród floty swej, złożonej z pięciuset korabiów.

    507

    Na każdym zaś korabiu miał po czterdziestu czterech ludzi i dwa konie”.

    508

    Podobno nie bez wiedzy króla polskiego przedsięwziął wyprawę do Kongheli, bogatego miasta szwedzkiego.

    509

    W roku 1135 miasto to szturmem zdobył i z ogromnemi łupami do domu powrócił.

    510

    Tak o nim głoszą duńskie sagi.

    511

    Ci to książęta ze Szczecina, macierzy grodów pomorskich, Wartysław i Ratibor, jak świadczy helska kronika, zbudowali najprzód kaplicę, a później kościół w Starym Helu.

    512

    Kaplica nosi imię świętego Wojciecha męczennika, taksamo, jak pierwsza kaplica na rynku w Szczecinie.

    513

    Kościół, w roku 1142 przez Ratibora na Helu zbudowany, jest pod świętego Piotra wezwaniem, taksamo, jak pierwszy kościół pod murami miasta Szczecina.

    514

    Poświęcił zaś ów kościół biskup, imieniem Adalbertus, czyli Wojciech, kapelan króla Bolesława i uczestnik wyprawy w celu nawrócenia Pomorza.

    515

    Kielich darowany przez żonę Wartysława do kościoła na Helu, był doniedawna przechowywany w skarbcu obecnego kościoła, lecz, wywieziony do Gdańska, nie wiadomo gdzie jest teraz.

    *

    516

    Albrecht Niedźwiedź i Henryk Lew, książę saski, zdeptali już byli ziemie Słowian za Odrą.

    517

    Polska rozdrobniona na cztery dzielnice straciła dawną potęgę.

    518

    Daremnie opierał się naporowi niemieckiemu Nikłot, książe zaodrzański, z rodu tegoż Kruta, syna Gryna, króla Ranów.

    519

    Przez lat trzydzieści nadaremnie walczył ze Lwem i Niedźwiedziem, albo usiłował ich podejść oszustwem, zdradą, udaniem.

    520

    Zamki tego bohatera i ostatniego poganina, Iłowo, Weligrad czyli Meklemburg, Zwierzyn, czyli Szweryn, Dąbin i Worle na pograniczu ziemi Chyżanów wydarte mu zostały przez zastępy Lwa i Niedźwiedzia.

    521

    Wreszcie sam Nikłot na polu bitwy mężnie poległ.

    522

    Lud słowiański musiał uchodzić na wschód, na wschód przed zastępami, okutemi w żelazo, pod których stopą ziemia drżała.

    523

    Tak mówi Helmold, kronikarz niemiecki, chwalca Albrechta Niedźwiedzia: „Bóg hojnie księcia naszego i naszych książąt zwycięstwami obdarzył, — Słowianie wszędzie wytępieni zostali, lub wypędzeni, a od granic oceanu sprowadzone zostały ludy silne i niezliczone, które ziemię Słowian posiadły, pobudowały miasta i kościoły i w bogactwa nad wszelką miarę urosły”.

    524

    Synowie Nikłota Przybysław Pierwszy, książę Obodrytów, i Wratysław, książę Chyżanów, musieli również uchodzić dalej a dalej.

    525

    Gdy zaś książę Wratysław, ujęty w niewolę, został z rozkazu Henryka Lwa, jak pies powieszony, Przybysław nie miał już siły najeźdźcom się opierać.

    526

    W czasie wojny krzyżowej, wszczętej przeciwko Słowianom szczecińskim przez Albrechta Niedźwiedzia i Henryka Lwa, przez opata korbejskiego Wibalda, który chciał do swego opactwa wyspę Ranę, czyli Rugię przyłączyć, — przez biskupa werdeńskiego Dytmara i innych dostojników kościoła, — przez królewiczów duńskich Swena i Knuta, — gdy wszystkie te ludy północy w sile niezmierzonej obległy twierdzę Dąbin nad Zwierzyńskiem jeziorem, — książę Ratibor szczeciński, brat Wartysława, wspólnie z biskupem Wojciechem bronił się przeciw Niemcom i Danom.

    527

    Biskup Woliński Wojciech, jeden z pierwszych apostołów Pomorza, wystawił na wałach obleganego Szczecina krzyż przeciwko krzyżowcom, niosącym jakoby chrześcijaństwo w te kraje.

    528

    A wyszedłszy do obozu nieprzyjaciół wyrzucał biskupom, ciągnącym z książętami na wyprawę wojenną, iż zapomocą krwi i grabieży przychodzą niby to nawracać — dawno nawróconą krainę.

    529

    Uchodząc przed naporem niemieckim, Słowianie dosięgali brzegów morza, uchodzili w puszcze, na błota i piaski bezpłodne, kryli się w dalekich przylądkach i niedosięgłych międzymorzach.

    *

    530

    Król Danii Waldemar Drugi, „Zwycięsca”, który pokonał zaodrzańskie Pomorze, zdobył wyspiarskie państwo Ranów, ściął i spalił posąg Swantewita i złamał chorągiew niepodległości, „stanicę”, zajął Gdańsk, Prusy, Estonię i całe morskie wybrzeże, aż po fińską zatokę, — nie ominął starego miasta na Helu.

    531

    W tysiąc okrętów i sześćdziesiąt siedm tysięcy wojownika zajął Rygę, zburzył Lyndanissę i na tem miejscu założył miasto Rewel, przebiegł całe Inflanty i posiadł daleką wyspę Oesel.

    532

    Mieszkańcy miasta na Helu płacili daninę Duńczykom i niezwyciężonemu ich wodzowi.

    533

    Lecz Waldemar Drugi, porwany i uwięziony przez księcia Henryka ze Szwerynu, zrzekł się swych praw do Pomorza.

    534

    Wciąż jednak, aż do śmierci Waldemara Drugiego synowie Wartysława Pierwszego Kazimierz Pierwszy i Bogusław Pierwszy, ożeniony z Anastazyą, córką Mieszka Starego, byli wasalami duńskimi.

    535

    Po śmierci Waldemara Drugiego markgrafowie Jan i Otto Trzeci otrzymali od cesarza Fryderyka Drugiego wszelkie prawa nad Pomorzem.

    536

    Rybacy, zarzucający swe sieci, wokół starego miasta na Helu zmienili tedy panów.

    537

    Komuinnemu mieli składać daninę ze swojej pracy na morzu i ze swej pracy na suszy.

    *

    538

    Oto co głosi jedna z najstarszych wyspiarskich powieści.

    539

    Na początku XIII stulecia Eryk Czwarty, król duński, zwany „Plovpennig”, czyli „Szeląg od pługa”, syn Waldemara Drugiego, prowadził wojny zaciekłe.

    540

    Studyując za lat swych młodzieńczych zagranicą nauki, w italskiej Bononii i w Paryżu, — jak głosi kronika, — książe Eryk zaprzyjaźnił się i pobratał z Sinibaldem Fiescho, synem Hugona, hrabiego Lawonii, genueńskim magnatem, znakomitym wnet prawnikiem, noszącym dla wielkiego znawstwa kanonów, miano pater et organum veritatis, który z czasem pod imieniem Inocentego Czwartego zasiadł na tronie papieży.

    541

    (Ten to znakomity znawca kanonów, pater et organum veritatis, za opłatą daniny na rzecz Stolicy Apostolskiej, zatwierdził Krzyżaków we władaniu Ziemią Chełmińską i darował im kraje, które na Prusakach zdobędą).

    542

    Posiadłszy część władzy królewskiej nad Danią północną, jeszcze za życia Waldemara Drugiego, Eryk zwany dla podatku nałożonego na rolników „Szelągiem od pługa”, wysłał poselstwo do swego ongi przyjaciela, papieża Inocentego Czwartego z prośbą o wszczęcie dochodzeń przeciwko dwu duńskim biskupom.

    543

    Papież Inocenty, uwikłany w srogie walki orężne z cesarzem Fryderykiem, nie lekceważył przyjaciela, siedzącego na tronie północy.

    544

    Posłał do Danii legata w osobie minoryty, nazwiskiem Sedensa, z darami składającemi się ze szczątków krzyża świętego i z czaszki świętej Barbary.

    545

    W srebrnej szkatule, rytym ozdobionej napisem, mieściła się czaszka męczennicy.

    546

    Legat, przybywszy do Danii, zastał tam srogie wojny, toczące się między królem Jutlandyi Erykiem i starszym jego bratem Abelem, panującym w Szlezwigu.

    547

    Nadto mór pustoszył tę krainę tak dalece, iż król Eryk na jednę z wysp odległych się schronił.

    548

    Legat, wsiadłszy na okręt, podążył za królem Erykiem.

    549

    Skoro tylko odbił od brzegu, straszna burza poczęła nosić statek w dzikiem morzu północnem, a wreszcie po dniach wielu wyrzuciła go na wybrzeże jakiejś ziemi, którą — insula Helae — nazywa kronika.

    550

    Czatujący w tem miejscu rozbójnicy, na mocy swego prawa łupu, obdarli ze wszelkiego mienia rozbitków, porwali i uwięzili legata, a dary papieża dla króla Eryka zrabowali.

    551

    Tak to cudne oblicze wielkiej męczennicy egipskiej, dziewicze czoło świętej panny, Barbary, która śmierć samą z ręki rodzonego ojca przeniosła nad złamanie wiary swego serca świętości, zajaśniało w blasku ogniów, przed oczyma pogan północy.

    552

    Głowa samotnicy, nazwanej imieniem Barbara, — czyli obca wśród swoich, wśród najbardziej rodzonych, — głowa zamkniętej w wiecznej wieży nie tylko materyalnego więzienia, lecz zamkniętej w wieży zupełnej ducha samotni, upadła znowu pod nogi barbarzyńców.

    553

    Za życia obnażona w niewysłowionej piękności swej cielesnej, bita, kaleczona, szarpana żelaznemi szponami, po wyrwaniu piersi, popędzana ku pośmiechu miasta Heliopolis, — teraz znowu rzucona została na łaskę dzikich chłopów i grubych siepaczów.

    554

    Któż to wie, — dla tego może, iż zanadto była uczczona przez drogi metal okucia głowy świętej, przez piękne emalie wizerunku i górne słowa pochwalnych napisów, — dla tego może, iż stała się darem potężnego papieża dla króla, — ona, co była samą pokorą i samą jeno nieskazitelną, nagą cnotą…

    555

    Lecz jako niegdyś, gdy w trwodze dziewczyńskiej przed gniewem i zemstą własnego ojca uciekała, kamienna góra, z wielkich złożona głazów, rozstąpiła się była i czulej, niż matka rodzona w łono ją swoje przyjęła, a pilny i pamiętny jej losu anioł karmił ją we wnętrznościach ziemi niebieskiem pożywieniem, tako i wówczas się stało.

    556

    Bardziej twarde od skał, serca rybaków i piratów międzymorza, w wichrze i burzy wychowane, karmione trwogami zabobonów Trygława i srogiemi biczami praw panów dalekich, nieznanych, osunęły się, zadrżały i otwarły.

    557

    I jako niegdyś, gdy pod ojcowski miecz mężną głowę skłaniała, piorun śmiercią poraził kamienne ojca serce, tako i teraz piorun strachu przeszył nieulękłe serca wyspiarzy.

    558

    Patrzyli się w zdumieniu na lica malowane, jakich nigdy jeszcze nie widzieli i na milczenie białej kości czoła.

    559

    A potem, czuciem tajemniczem popchnięci, skoczyli w łódź, nastawili szaty żaglów i na spienionych denegach pobieżeli do księcia, do Swantopołka we Gdańsku, trzymając wysoko w ręku a ponad głowami puszkę przeraźliwą.

    *

    560

    Świętopełk, książę gdański, zrozumiał znaczenie zdobyczy i potrafił ją uczcić.

    561

    Zamknął szkatułę z głową świętej Barbary w swojem niezdobytem zamczysku, w komorze najtajniejszej Sartawic.

    562

    Świętopełk, syn Mszczuja i Zwienisławy, wnuczki Ratibora, (który na Helu kościół świętego Piotra zbudował), po wygaśnięciu rodu Ratiborowiców, opanował ich dziedzinę orężem czy podstępem.

    563

    Na wschód od tej dziedziny Ratiborowiców całe gdańskie Pomorze należało do Polski.

    564

    Zarządzali niem książęta, spokrewnieni z władcami zachodniego Pomorza, uznający nad sobą zwierzchnictwo Polaków.

    565

    Lecz ojciec Świętopełka Mszczuj Pierwszy, dziad Sambor i pradziad Subisław pisali się książętami gdańskimi i rządzili samodzielnie nadmorską krainą.

    566

    Świętopełk, zagarnąwszy dziedzictwo Ratiborowiców, Słupsk, Sławno, Białogard i całe pobrzeże, stał się również panem na Helu.

    567

    Podzieliwszy się z braćmi, Raciborowi oddał Białogard z całą ziemią, Samborowi Lubieszew, Tczew i Starogard, a sam objął Gdańsk, Puck, Świecie, Nowe, Wyszogród.

    568

    Gdy bracia przeciw niemu poczęli spiskować, pobił ich i zajął ich udziały.

    569

    Wyłamał się spod władzy Leszka Białego i stał się panem niezależnym, „królem Pomorzanów”.

    570

    Leszka w Gąsawie zabił.

    571

    Zrazu sojusznik krzyżackiego Zakonu w dziele ujarzmienia i podboju zawiślańskich Prusaków, wnet, poznawszy się na wartości przybyszów, stał się najzacieklejszym ich wrogiem.

    572

    Osadził ludem zbrojnym swoje zamki nad Wisłą, chwytał statki krzyżackie, żywność łupił, a Krzyżaków i ich służbę bez litości mordował.

    573

    Rycerze krzyżowi z Elbląga i Bałgi, siedzący na swych zamkach wśród ludu wrogiego, głód i nędzę cierpieli.

    574

    Nadaremnie papież wyprawił legata, Jakóba Pantaleona, późniejszego papieża Urbana Czwartego, żeby skłonić gdańskiego władykę do zgody z Zakonem Krzyżaków.

    575

    Lecz ani groźby legata, ani prośby nie zdołały Świętopełka ugłaskać, gdy bracia jego Racibor i Sambor nanowo spiskować z Krzyżakami zaczęli.

    576

    Podburzył ludy Pomezanii, Warmii, Natangii, Bartonii.

    577

    Ludy te, przez Krzyżaków niedawno ochrzczone, porzuciły chrześciaństwo i szły pod chorągwie Świętopełka, który przybyszów niemieckich w pień wycinać polecał.

    578

    Wszystkie zamki krzyżackie z ziemią zrównane zostały, z wyjątkiem Elbląga i Balgi.

    579

    Z Pomezanii wódz Gdański poszedł ze swemi hufcami wpoprzek Ziemi Chełmińskiej pod Chełmno, Toruń i Radzyń.

    580

    Śmiercią ginął, ktokolwiek do tych trzech zamków nie zdołał się schronić.

    581

    Legat, Wilhelm z Modeny, ogłosił krucyatę przeciwko odszczepieńcy i tyranowi północy, który szerzył apostazyę wśród ludów ochrzczonych i w jarzmo ujętych.

    582

    Rycerze krzyżowi zdobyli Sartawice niespodziewaną napaścią.

    583

    Teodoryk von Bernheim, marszałek Zakonu, we czterech rycerzy i dwudziestu ośmiu pachołka w nocy naszedł zamczysko i załogę wyrąbał.

    584

    Plądrując książęce komory, zdobywcy znaleźli szkatułę, której napis wyryty zaświadczał, że się w niej relikwia bezcenna, głowa świętej Barbary znajduje.

    585

    Marszałek zostawił w Sartawicach załogę, a sam, szczupłym otoczony oddziałem, uwiózł pod płaszczem krzyżowym zdobycz ponad wszystko znaczniejszą.

    586

    W grudniową zawieję, ciemną nocą, wskok popędził do Chełmna.

    587

    Lud cały, z duchowieństwem na czele wyszedł na powitanie świętości.

    588

    Wniesiono srebrną skrzynkę w procesyi do pierwszego po drodze kościoła.

    589

    Świętą Barbarę uznano za patronkę powiślańskiej krainy.

    590

    Świętopełk odbijał Sartawice wszelkiemi sposoby, podstępem, układami i szturmem.

    591

    A nie mogąc nic wskurać, nocą oblężenie porzucił, przeszedł Wisłę po lodzie i przeszył Ziemię Chełmińską, pustosząc ją ogniem i mieczem.

    592

    Marszałek Teodoryk von Bernheim zebrał wszystkie swe siły, stoczył bitwę i pobił Świętopełka na głowę.

    593

    Dziewięciuset Pomorzan legło na placu porażki, — znaczne łupy i czterysta koni dostało się w ręce zwycięsców.

    594

    Świętopełk wrócił na tamten brzeg Wisły i znowu Sartawice oblegał.

    595

    Marszałek poszedł za nim po lodach wiślanych, lecz książę spalił swój obóz i uszedł w bezludną, nadmorską krainę, przypadł na dalekim międzymorzu, w pustkach leśnych się ukrył.

    596

    Wtedy polscy książęta, — kujawski Kazimierz, Bolesław Pobożny kaliski i wielkopolski Przemysław, — pospołu z Krzyżakami Nakło oblegli i zdobyli.

    597

    Krzyżacy spustoszyli leśną ziemię Kaszubów, szukając w niej Świętopełka, i zagarnęli zachodnie Pomorze.

    598

    Książę gdański ukorzył się przed Zakonem, wydał Krzyżakom Sartawice, a w zakład wierności, najstarszego ze swych synów, Mestwina.

    599

    Lecz skoro tylko krzyżackie załogi odeszły spod Gdańska, podburzył ludy Sudawii nanowo, pociągnął Prusaków pod swoje chorągwie i ruszył w niziny Chełmińskie, do nogi mordując mieszkańców.

    600

    Brata Racibora, który z książętami polskimi się zmawiał, do więzienia wtrącił, a całą ziemię powiślańską, z wyjątkiem Chełmna, Torunia i Radzynia, spustoszył i spalił.

    601

    Berlewin, nowy marszałek Zakonu, zgromadził siły Krzyżackie i uderzył w najeźdźcę.

    602

    Początkowo Krzyżacy sukces w bitwie odnieśli, lecz, rozbiegłszy się za łupami, otoczeni zostali przez zastępy Pomorzan i Prusów.

    603

    Marszałek Berlewin poległ.

    604

    Z całego wojska Krzyżaków tylko dziesięciu rycerzy zdołało ucieczką się ocalić.

    605

    Rycerze, z Torunia na pomoc przybiegłszy, zastali już pole bitwy trupami zasłane, to też sromotnie uciekli.

    606

    Świętopełk popędził za nimi i niemałą klęskę im zadał.

    607

    Wróciwszy się pod Chełmno, oblegał tę twierdzę, ażeby syna Mestwina odebrać, który tam był więziony, oraz bezcenną szkatułkę z głową świętej Barbary.

    608

    Chełmno było tak wyludnione, iż biskup zachęcał dostojne niewiasty, by się łączyły z pachołkami i służbą.

    609

    Kobiety chełmińskie przywdziały były zbroje mężczyzn i wyszły na wały obronne do boju.

    610

    Komtur Chełmna i jego rycerze sekretnym sposobem, po nocy wysłali Świętopełkowica Mestwina do zamku Sartawic.

    611

    Ojciec powziął tę o synu wiadomość i we dwa tysiące żołnierza poszedł śladem synowskim, niszcząc wszystko po drodze, do ostatniej przyciesi i do ostatniego człowieka.

    612

    Tymczasem przy obleganiu twierdzy Chełmna poniósł klęskę i całą prawie siłę swoją utracił.

    613

    Rycerze zakonni wysłali Mestwina z tej ziemi zakrwawionej na dwór księcia Austryi, żeby go ojciec nie dostał.

    614

    Potrzecie Świętopełk podburzył Prusaków, splądrował Kujawy, mszcząc się na księciu Kazimierzu za Nakło.

    615

    W widłach starego i nowego Wisły koryta, poniżej zamku w Gniewie, pobudował zamek Zantyr w celu powstrzymywania rzecznych transportów krzyżackich.

    616

    Na lewym brzegu Wisły, niżej Chełmna, Świecie, jako miejsce swego wypadu, obwałował.

    617

    Lecz nowe poniósłszy porażki, powielekroć doznawszy klęsk wojennych, niestrudzony wojownik znowu prosił o pokój.

    618

    Opizzoni, opat Messyny, legat papieski zdjął zeń klątwę, gdy skruszony pokutnik zerwał wszelkie z poganami stosunki i obiecał pomagać Krzyżakom w dziele wytępienia bałwochwalców.

    619

    Obłudnik przyobiecał wszelkie wypełnić żądania, byleby mu Zakon wydał syna i zwrócił relikwie.

    620

    Lecz ledwie pokój ów został zawarty, po raz czwarty zbuntował Prusaków, wtargnął w posiadłości krzyżackie od strony Gołubia nad Drwęcą i mordował bez litości pogłowie.

    621

    Spustoszył potem Kujawy i zabrał wielkie łupy, które jednak mistrz prowincyi mu wydarł.

    622

    Po zawarciu nowego pokoju w połowie trzynastego stulecia Świętopełk nową, piątą z rzędu wojnę rozpoczął.

    623

    W ciągu dwunastu lat blisko, czasu władania wielkiego mistrza Zakonu Henryka von Hochenlohe, Świętopełk pomorski wiódł nieustanną, bezsenną i straszliwą walkę z Zakonem.

    624

    A jednem z najzawziętszych, jego haseł, jednym z celów, jedną z przyczyn rzezi najkrwawszych, łupiestw najbezlitośniejszych, pożogi bestyalskiej było posiadanie nanowo relikwii świętej Barbary, niegdyś na Helu wybrzeże przez burzę rzuconej.

    625

    Tak to czoło dziewicze, najświętszemi, najdalszemi od zbrodni tego świata nasycone myślami, znalazło się pośród mieczów skrwawionych i bezlitosnych toporów, nad potokami łez niedoli i w zwojach kłębów dymu, pomiędzy jękiem krzywdy i wrzaskami napaści, jako hasło rzezi dzikiej, jako zemsty okrzyk bojowy, i jako sztandar grzechu.

    *

    626

    Wiele baśni przepływa pod checzy niskiemi powały o burzy nad niezgłębionem bujowiskiem.

    627

    Któż zaś wyrazić potrafi i jaka baśń odtworzyć straszliwość nocy jesiennej, wiszącej nad łodzią samotną, przez wicher miotaną w przewałach?

    628

    Któż zdoła wysłowić odwagę, cierpliwość i pracę samotnego człowieka, aby się burzy nie poddać, noc przetrwać i trafić do brzegu!

    629

    Lecz i w cichy lipcowy poranek strach na rybaka czatuje u spokojnego wybrzeża.

    630

    Strach czatuje i tam nawet, wtedy nawet, gdy rybak sieć swą chce zarzucić u płazy tego miecza morskiego, u tylców tępych przylądka, gdzie się helska, niemiecka zatoka łagodnie w głąb lądu wygina.

    631

    Skoro rybak rzuci w wody kotwicę, by łódź nad głębią nieruchomo postawić i czekać na połów w spokoju, kotwica nie ima się gruntu.

    632

    Dzwoni pazur żelazny kotwicy o kamienie podbrzeżne, o skarpy potężne, pod piaskiem w opokę wkopane, o cegły czerwone, które w głębi pod zdziarami rdzewieją.

    633

    Z dna morza rumowie czerwone i kamień ciosowy wyziera.

    634

    Lęka się serce rybaka. Niemca dziś zawziętego, Kohnkela, lub Walkowsa, i strach wielkooki ogarnia Kąkolów i Walkowców potomka.

    635

    Serce, jego niepamiętne, jak u mewy, drży przed czemś strasznem i ciemnem.

    636

    Gdy bowiem rybak ucho nastawi wśród ciszy, dochodzą go dzwonów zatopionych rozgłosy i jęki.

    637

    Dziś na tem miejscu, gdzie stary gród słowiański się wznosił, — morze dzikie się pieni.

    638

    Gdzie stały kościoły i klasztor jeszcze w siedemnastem stuleciu, okrągły wzgórek zalega, trawą bujniejszą, niż inne pokryty.

    639

    Samotna tam dzika róża oddaje nikłym swym kwiatem pozdrowienie — nikomu, — pustce, milczeniu.

    640

    Grube sosny, z gałęźmi na wschód schylonemi, szumią do wtóru morzu zgłodniałemu, które żywoty pożera, a trupy ze siebie na brzegi wyrzuca.

    641

    Nic tam nie zostało ze słowiańskiego grodziszcza, które Wartysław Pierwszy w piaski wkopał, Ratibor kościołem uświetnił, a Wojciech błogosławił na żywot.

    642

    Znikło do znaku, do ostatniego kamienia osiedle słowiańskie, a powstało w oddali osiedle niemieckie za czasów panowania nad tą ziemią Krzyżaków.

    643

    Niema na to żadnego pisanego dowodu, żeby się tu tosamo dokonało, co w Gdańsku za władztwa Henryka von Plotzke.

    644

    Tylko taksamo, jak w Gdańsku, kamień na kamieniu nie został ze słowiańskiego budowania, a nowe sioło niemieckie w kwitnącym stanie powstało.

    645

    Legenda niemiecka powiada tosamo o Helu, co powiedziała po zbrodni Dominika o Gdańsku, iż mieszkańcy dobrowolnie swoje stare domostwa spalili i zniszczyli i na inne się miejsca przenieśli.

    646

    A na tem nowem miejscu pobudowawszy swe domy, już byli od tej chwili i nazawsze Niemcami.

    647

    Powiada także legenda, iż mieszkańcy Jastarni są przybyszami i przesiedleńcami z tegoż Helu.

    648

    Czemu od doskonałej zatoki, od portu wygodnego i od najbliższego dostępu do bogatego w morskie ryby przestworza, od miejsca, co się tak wygrzewa w promieniach południa, iż tu dojrzewa winograd i figa, słowiańscy rybacy odeszli dobrowolnie na północ do przesmyku bez portu, do miejsca dalekiego od wypadu na morze?

    649

    Mieszkańcy dalekiej od Helu Jastarni, leżącej za borem niemałym, zachowali swój język prastary, słowiański i wiarę owego biskupa Wojciecha, który zatopione dziś w morzu kościoły poświęcał.

    650

    Niemcy, którzy na cudzych popiołach tak dobrze, tak wygodnie, tak mądrze, tak zdrowo, tak świetnie, przezornie i pięknie budować się umieją, zabrali pod swe nowe domostwa dawnej cerkwy Wartysława ostatnie kamienie.

    651

    I nic nie chcą powiedzieć, a nawet pamiętać, jak to się dokonało, iż stare owo miasto ziemia głucha pochłonęła i morze zimne zatopiło.

    652

    Przybiegali jeno doniedawna w owo miejsce samotne, żeby się nad uroczyskiem roztkliwiać.

    653

    Wylewali swym zwyczajem sentyment nad miastem, które ich przodkowie zniweczyli.

    654

    Prozą i wierszem opiewali owe dzwony, których bicie zniemczony rybak słyszy, i drukiem usiłowali przekazać innym Niemcom nastrój jakoby użalenia się nad losem kościoła, który ich przodkowie do ostatniego kamienia na zagładę skazali.

    *

    655

    Tam, gdzie za czasów niemieckich puszcza się zaczynała dla niemieckiej siedziby, na skraju wielkiego lasu helskiego, — a gdzie dziś wre i kipi najbujniejsze właśnie życie, założono niegdyś cmentarzysko dla wyrzuconych przez morze bezimiennych i nieznanych topielców.

    656

    Mieli leżeć w pustce zupełnej, w ciszy bezwzględnej, w lesie głuchym między Jastarnią i Helem.

    657

    A oto stało się, iż leżą między nowo zbudowaną stacyą kolei żelaznej, i między świetnie zbudowanemi gościnnemi domami dla rybaków wędrownych, dla Kaszubów, szukających pracy na morzu.

    658

    Nanowo otoczyło ich życie, — przyszło za nimi, do tej bezimiennych pustelni.

    659

    Pewnie, że obojętną jest sprawą dla pokonanych przez morze, dla jego ofiar bezsilnych, czy spać na dnie mulistem i być pożartym przez ryby i raki, przez gady i robactwo, — czy spać w litym piasku międzymorza, w ostępie boru głuchego, a być pożartym przez jego żaby i węże.

    660

    Lecz może matce sierocej, co w ziemi dalekiej po nocach czekała i pustki wiecznej nadaremnie prosiła się, aż do utraty ostatniej nadziei, o wieść, o znak od przepadłego syna, — lżej będzie, gdy jej sen wieszczy podpowie, iż między ludźmi spoczywa.

    661

    Może dla niej ulgą to będzie, gdy on po nocy tysiąc mil duchem przeleci, i u wezgłowia stanie, ażeby to miejsce mocą sennego marzenia pokazać, — iż nie tuła się na dnie morza.

    662

    Bo straszna to przecie myśl, dla ludzkiego rozumu i nieznośne czucie dla serca matki sierocej, iż jej syn wałęsa się na dnie morza, nie mogąc znaleźć spoczynku, miotany i targany z miejsca na miejsce przez tajemnicze i straszliwe oceanu potwory, jakoby w duszy szatana wyśnione, — przez dyabły morskie i rekiny, przez głowonogi ośmiornice, przez gruboskorupe langusty, ohydne kraby, oślizgłe mięczaki, ukwiały i jeżowce.

    663

    Przeraźliwe to dla jej serca czucie, iż to on właśnie, on jedyny, spłacać musi dług zpełna za wszystkie zbrodnie człowiecze względem mieszkańców morskiej głębiny spełnione.

    664

    To na nim samym mszczą się teraz morskie potwory, rozszarpując go i rwąc na sztuki, za tysiące lat podstępów, oszustw, morderstw i ćwiertowań, których człowiek na ich rodzie dokonał.

    665

    Gdy go zaś morze ze swego łona na jasne strądy wymiotło, śpi według ludzkiego obyczaju na suchego piasku pościeli i pod sosny zielonej gałęzią, którą ręka człowieka złożyła.

    666

    Bezimienny gardzina, który o słońca zachodzie ziemię suchą porzucał, powrócił oto z wyprawy.

    667

    Gwar pracy, odgłos ruchu z miejsca na miejsce, radosny krzyk życia ogłasza wokół jego łoża wiecznego zwycięstwo człowieka nad lądami suchemi i nad dzikiemi morza obszary, skoro taki jest los rodu ludzkiego na ziemi.

    *

    668

    Oto co głosi jedna z rybackich wiestek na przymorzu:

    669

    Onego czasu wyjeżdżali na połów z kaszubskiego osiedla dwaj bracia rodzeni, dwaj rybacy, do tegosamego należący maszopstwa.

    670

    Mieli obadwaj mocne łodzie, uszczelnione pracowicie, z maszty, z żaglami, z kotwicą, we wszelki zaopatrzone przyrząd i statek.

    671

    Każda tedy z tych łodzi miała olinowanie należyte, ster czyli wojo, wiosła okute i nieokute paczyny, albo pojazdy, plichtę na przedzie, oporki i nożnice, pałasz boczny i korczaki, czyli stągwie do wylewania wody.

    672

    Obadwaj maszopi mieli sieci głębokie i opławne na łososie, któremi się parali od marca do świętego Wojciecha i mieli skarpie niewody, które znowu ciskali od wiosennych roztopów aż po świętojańskie poranki.

    673

    Mieli głady i brodniki dla połowu małej rybki tobijaszka, którą się wyrzuca na przynętę węgorza, — i mieli gęstookie sieci na śledzie, oraz niewody na węgorza, któremi zaciągali od Narodzenia Panny Maryi aż do świętej Jadwigi.

    674

    Mieli także wszelkie wędy, czyli takle, do chwytania na przynętę wędrownego łososia, idącego w swoją drogę w stumetrowej głębinie.

    675

    Z tym to przyrządem puszczali się w słone morze i na bystre jego szory.

    676

    Na rybitwę małomorską wychodzili z bodorem, którym wojowali węgorze od świętego Marcina aż do Gromnic.

    677

    Mieli konopne, gdańskie, wite niewody do łowitwy na łodziach z wyrzuceniem kotwicy.

    678

    Mieli mocne brodniki, a temi znowu wygarniali piskorze i wszelką inną słodkowodą rybę od świętego Wojciecha do Świątek i od Świątek po Dominika.

    679

    Mieli również waty na raki, a wiecierze na tłustą rybę, — dargi z mosiężnemi łańcuszki na czujnego szczupaka i zwykłe wędy na węgorze.

    680

    Snadniej pewnie było obudwu braciom Kąkolom, starszemu Józefowi z przezwiskiem Marycin, — od imienia żony Maryki, — i młodszemu Janowi, z przydomkiem Litak, — wypadać w Małe Morze.

    681

    Zepchnąć jeno baty ze spychu i bieżeć w rodzonej fali, na oczach mając domostwo i noc pewną pod strzechą.

    682

    Skoro jednak wypadło bieżeć w Słowińskie na morską rybitwę, ciężką musieli pracę podejmować.

    683

    Nie dane im było posiadać zacisznej przystani, gdzieby w spokoju i bez wiatru można było przygotować wyprawę na ów połów godziwy.

    684

    Nie mieli miejsca ucieczki, gdy czarna burza spędzi rybaka z przestworu, a do ucieczki przynagli.

    685

    A nawet, plonem godziwym obarczeni, musieli ponad siły przy złym wietrze pracować, z tak daleka do dom wracając, gdyż trzeba było przecie Hel prawie cały z obu jego stron remami obciągnąć.

    686

    Wiatry morskie nimi, jako wola, rządziły, skoro się w dal wybierali, porówno ze swojakami z Jastarni, Boru, Kuźnicy i Chałup, — porówno ze wszystkimi tamtego brzegu, ze Swarzewa, z Osłanina, z Mrzezina, z Rewy, z Gnieździewa, z Oxywia, czy tam z Gdyni.

    687

    Tak to dnia jednego, w samym zaczątku jesieni, bracia Kąkolowie, starszy Józef, Marycin, i młodszy, przezwiskiem Litak pociągnęli na pojazd w tamto morze.

    688

    A wyruszyli zaś głęboko jeszcze nadedniem, o dobrze ciemnej nocy, gdy pochodnica zaranna sama jeno stała w niebiesiech, jako blask rozogniony.

    689

    Łagodna bryza zachodnia skrzydła płócienne wydymała, gdy za Borem białe, wysokie brzegi ledwie w mroku widoczne mijali.

    690

    Józef, jako należy starszemu i przedniemu w maszopstwie, jechał przodem w swej kwaczy, patrząc się wiernie na gwiazdę.

    691

    Jan ciągnął za nim posłusznie, w brózdę bratową, helmąt steru ledwie ledwie dotknięciem dłoni wprawiając.

    692

    Podobnie jako brat starszy, z gwiazdy pochodnicy spojrzenia nie zdejmował.

    693

    Pierwszy się oto brzask niecił za helskim staroborem, gdy dwie pomorzance kępę, głowę gołębia, półokręgiem dalekim na toni okrążały.

    694

    Na bystrz ciemną spłynął, przedświt niejasny a w serca braci rybaków niejasna spłynęła radość.

    695

    Obadwaj tam nieruchomi jednako, jakby z kamienia wykuci, szuty jeno swych płócien pociągając, aby się podmuchowi przeciwiły, dusze swe blaskiem niebiańskim poili.

    696

    Chwalili bezsłownem czuciem w pokorze prostych serc Pańskie poranne dzieło.

    697

    Gdy zaś wymijali boję, wiecznie wzdychającą na toni przy tamtym już brzegu, dzień był biały.

    698

    Daleko wysunąwszy się w łowiszcze, kędyś naprost Karwi, gdzie brzegów wcale już widać nie było, a głębia płytkiego morza schodziła do metrów trzydziestu, poczęli denne sieci wyrzucać.

    699

    Każdy z braci wymiatał sieć swoją, złożoną z matni i dwu krótkich skrzydeł, opatrzonych deskami, które służą do rozpięcia niewodu.

    700

    Do skrzydeł i do desek przywiązane mieli długie liny, których końce zostawały w każdej z dwu łodzi, idących pod żaglem.

    701

    Niewody, przez łodzie ciągnione, szły po dnie, zagarniając do matni płastugi, stornie, gładysy, a strasząc je pękami charszczu twardego, przytwierdzonemi do liny.

    702

    Co pewien czas, to Józef, to Jan wyciągał do wnętrza łodzi swój niewód i wytrząsał z macicy połów dnia tego nad podziw ogromny.

    703

    Napełniły się storniami, gładysami, bańtkami dna pomeranków, a dusze rybaków radosne były od pracy i jej pomyślnego wyniku.

    704

    Południe przeminęło, — na tę porę strasznie skwarne, parne i duszne, płonące od słonecznych promieni.

    705

    Ledwie zaś przeminęło południe, wicher niespodziany skądś powiał.

    706

    Morze wzburzyło się nagle.

    707

    Fala zarywać się poczęła do topieli, a widnokrąg zawlókł się mrokiem, prawie nocnym.

    708

    Zdumieli się obaj rybacy i oczy przecierali, własnym nie wierząc spojrzeniom.

    709

    Stanęła przed ich źrenicami na zachodnim skłonie nieba i gnała ku nim właśnie trąba czarna, ukręcona z powietrza i z wody.

    710

    Zwara wodna poderwała się z miejsca niskiego, a wiatr lotem po drogach kołowych zawijał ją w lej, skaczący po morzu i trzepiący się w pianach, jako ryba niezmierna.

    711

    Powietrze, rzutem z okolicy wyższego do niższego ciśnienia popchnięte, złączyło się z wirem wodnym, jakby go pocałunkami poderwało do siebie.

    712

    Słup czarny środkiem morza z zachodu ku wschodowi gnał, wirując.

    713

    Ponad tymto czarnym krążelem rozpostarła się potężna ciemna chmura, wylewająca strugi deszczu.

    714

    Wokół górnego łba potwory tłukły się masy porozdzieranych obłoków, pędząc od wnętrza wiru ku jego bokom wygiętym.

    715

    Zgasło do cna słońce w potopie ulewy.

    716

    Z dnia jasnego nagle ciemna noc się stała.

    717

    Błyskawice raz wraz rozpalały niezłomne ściany wieży lecącej, a grzmot rozbijał się w obrębie jej zakola.

    718

    Obadwaj bracia rybacy rzucili się do ucieczki.

    719

    Lecz w którękolwiek pomknęli się stronę, wiosłami pracując, zawsze wirowy bieg wichury gnał ich ku środkowi zjawiska.

    720

    Stargane zostały płótna żagli.

    721

    Gdzieś się sieci podziały.

    722

    Wyrwały się z rąk i pognały w burzę remy wioseł.

    723

    Woda górna spadać poczęła w łódź każdą i napełniać ją sobą.

    724

    Rozradowały się ryby złowione pod nogami oszalałych rybaków.

    725

    Bałwany, kręgiem zwijające się po nad szkutą Józefa i po nad szkutą Janową, wałem syczącym wyniesione, grzywą wściekłej piany obrosłe, przybrały kształty potworów, które zdało się, z głębin morza wypadły.

    726

    Wirem gnało obiedwie łodzie, trzaskające się wzajem bokami.

    727

    Krzyk obydwu rybaków stał się obłąkany i głupi, gdy widzieli, iże giną.

    728

    Ale starszy wiekiem i w rzemiośle rybackiem zmacał i ujął przecie w sobie twarde męstwo.

    729

    Począł młodszemu rozkazywać.

    730

    Zakrzyknął: — wodę — korczakiem!

    731

    Rzucił się młodszy do korczaków i szufli wylewnych.

    732

    Oburącz począł wodę z łodzi nazewnątrz wymiatać.

    733

    Krzyże jego zginały się po tysiąc razy, szybciej niż biegnie słowo opisu, ręce w szaleństwie wylewały wodę z głębi.

    734

    Starszy czynił tosamo w swojej łodzi.

    735

    Słychać było w ryku burzy sapanie obudwu i bezładne słowa modlitewnego skamłania.

    736

    Lecz mimo pracy tak wściekłej, iż zdolna była siłę burzy pokonać, widzieli obadwaj z przerażeniem, iż się łodzie zanurzają od wzrastającego ciężaru i że wody nie ubywa, lecz przybywa.

    737

    Zlani potem wewnętrznym, bardziej, niż potopem zewnętrznym ulewy, noc mieli w oczach, a w duszach szaleństwo.

    738

    Bose ich nogi ślizgały się w lepkiej masie ciał rybich, rojących się na dnie łodzi, aż się obaj raz za razem na wznak w wodę walili.

    739

    Poskoczyli tedy samowtór obiema stopami na burty.

    740

    Na nich stojąc, pracowali bez wytchnienia i aż do ostatniego oddechu.

    741

    Krzyk młodszego stawał się coraz częstszy, głośniejszy.

    742

    Starszy obejrzał się poza siebie i straszliwą rzecz zobaczył.

    743

    Łódź Jana była pełna wody, a on sam stał okrakiem na nadburciu, we wodzie, aż do kostek.

    744

    Burty kwaczy, raz bakortem, drugi raz sztymborkiem wynurzały się z piany, jakby jeszcze poratunku szukając.

    745

    Rudel pod ciężarem rybaka całkiem się w wodę zawalił.

    746

    Plichta statku stromo wylazła i, kołysząc się, stała nad falą.

    747

    Przelewy morza szły nad łodzią i między nogami rybaka.

    748

    I oto rozległ się krzyk: — bracie, ratuj!

    749

    W czarnych bryłach wody Józef zobaczył młodszego, jako płynie ku niemu.

    750

    A sam stał po kolana w przewałach, a sam widział, że mu w łodzi już po nadburcia przybrało, a sam czuł, że mu siły w ramionach ubywa.

    751

    W ocemgnieniu zobaczył w głębi siebie twarze dzieci i oczy białki miłowanej.

    752

    W takiej oto złej minucie brat Jan ze skowyczeniem rozpaczy do jego burty się dorwał.

    753

    W takiej oto złej minucie koślawą lewą dłonią zgrzytał po niej pazurami.

    754

    Poczuł we wnętrzności swej Józef zimne i jasne rozumienie, że skoro drugi człowiek do łodzi tej się wwali, nie strzyma statek zatopiony zdwojonego ciężaru i natychmiast na dno pójdzie.

    755

    I spokojny mu to rozmysł kazał zrobić, co się wykonaniem spełniło.

    756

    Józef schylił się nagłym ruchem, porwał za uchwat wiosła, co przy bakorcie leżało, i pchnął niem w głowę Jana.

    757

    A potem widział jego ręce, to tam, to sam plaskające między piany, to w głębi, to wierzchem.

    758

    I chargot jego słyszał, to we wodzie, to nad wodą.

    759

    Raz jeszcze widział jego oczy wpatrzone.

    760

    Wtedy otwarła się chmura ponad burzy ośrodkiem i na mgnienie powieki ukazało się niebo.

    761

    Wiatr pchnął łódź w jakiś okręg odmienny i poniósł ją w białych pianach dziobem na dół, albo rufą w otchłani, z boku na bok ją magał w przepaściach.

    762

    Józef chwytał wodę czerpakiem, bez jednej chwili wytchnienia.

    763

    A gdy zdało mu się ukradkiem oczy podnieść za siebie, nie widział już leja wody.

    764

    Wiatr srogi dokądś go pędził.

    765

    Ani się spostrzegł spracowany, że, mimo ulewnego wciąż deszczu, wody mu w łodzi ubyło.

    766

    Gorąco wielkiego szczęścia wskroś ciało jego przejęło.

    767

    Wtedy rozejrzał, się po okręgach, na wszystkie strony wołając: — Litak! Litak!

    768

    Ale morze jeno zbiegane w odpowiedzi chlastało.

    769

    A nim wszystkę wodę z czółna zdołał wylać do kropli, dało mu się uczuć przyciszenie orkanu.

    770

    Czarny rdzeń burzy kędyś na wschód pocwałował.

    771

    Nadeszła wreszcie szczęśliwa minuta, iż Józef przysiadł na duchcie.

    772

    Pot otarł z czoła.

    773

    A choć przewał jeden po drugim miotał na wsze strony pławaczką, rybak nie mógł się z miejsca podźwignąć.

    774

    Nie mógł myśli swych ruszyć z tego miejsca na burcie, nie mógł oczu zepchnąć wolą z tego miejsca przy dulce, gdzie był widział skostniałą rękę Litaka.

    775

    Aż wreszcie runął na błotniste dno łodzi, twarzą między stornie i bańtki.

    776

    Długo tam nad nim wiatr huczał i ostra go fala zlewała.

    777

    Gdy się zaś porwał o jakiejś godzinie, posępny wieczór zapadał.

    778

    Widać było w pobliżu białe helskie wybrzeże.

    779

    Niemilknący nigdy głos boi, gwiździela morskiego, w oddali, w swojem miejscu narzekał.

    780

    Ach, któż wyrazić potrafi straszliwość nocy jesiennej, zwisającej nad łodzią samotną!

    781

    Ach, któż wyrazić potrafi nieszczęście grzesznika, dźwigającego po falach uczynku wspomnienie.

    782

    Maszop ujął swe wiosło, ocalone z pogromu.

    783

    Patrzał na pióro pojazdy, którem między oczy Litaka uderzył.

    784

    Wymacał to miejsce na wiośle struchlałemi palcami.

    785

    Milczenie mu wiekuiste nakazał.

    786

    Ze wszej mocy ramienia bratobójczą pojazdą pracując, opłynął przylądek.

    787

    Zawrócił nos łodzi ku stronie rodzinnej.

    788

    Ujrzał wreszcie dziecińskie uśmiechy, białki oczy spłakane.

    789

    Matki oczy skostniałe, pytające się o tamtego.

    790

    Dał w załamane jej palce, w szale targające siwe włosy, wiadomość złowrogą, iże orkan zatopił Litaka.

    791

    Zachował przed urzędem maszopskim spokojność i godność i zimno dostojne oblicza, gdy, zataiwszy uczynek, wszystko na opak wykręcił.

    792

    Wzruszali się mężowie, mocy morza świadomi, słysząc, jako się z bratem obadwaj bronili, jako tamten, daleko wichrami porwany nie strzymał, a starszy nadaremnie go szukał w przepaściach.

    793

    Chwalili starszego Kąkola za pracę, za ofiarność, za spokój, za męstwo.

    794

    Wieść o nim poszła, od checzy do checzy, od sioła do sioła.

    795

    Trzecie morze łez wypłynęło, od tamtych nie mniejsze, ze starych oczu matczynych pod cerkwy drewnianym pułapem.

    796

    Tłukł się w ciągu dni i tygodni pogwarek o straszliwej niedoli Litaka.

    797

    A potem sprawy chorób i jadła zatatrały wspomnienie.

    798

    Nie zapomniało serce matki.

    799

    Nie zapomniało wnętrze brata.

    800

    Skoro Józef wybiegał na połów w Wielkie-li, Małe-li morze, — daleko od brzegów odbijał.

    801

    Szukał po dnie poprzez wody, przepatrywał oczyma.

    802

    Przepatrywał fale przeczyste.

    803

    I ryczał w spienioną pustynię z głębi wnętrza, targanego od straszliwej męczarni: — Litak! Litak!

    804

    A nieraz, wstawszy w nocy, rzekomo do łodzi, na wywłoce spokojnie leżącej, rzekomo do sieci rozwieszonych na potyczach i sochach, brnął na duny dalekie, pustynne, na dzikie wybrzeże i wył w ciemne morze, aby ulżyć wewnętrznej boleści: — Litak! Litak!

    805

    Lecz na głos duszy wzywającej głos morza chrapliwie i z sykiem jednakiej zawżdy odpowiedzi udzielał.

    806

    Na głos duszy wzywającej gwiździel jeno morski, pław żelazny, ze swego miejsca w oddali, głuchy jęk, niby śpiewkę wieczności odrzucał.

    807

    Minęły dnie długie i leniwe tygodnie.

    808

    Gdy zaś na jesieni łososie podpłynęły do brzegu i cały lud rybacki wybiegał, aby maszopstwami, poporządku, a pod szypra komendą toń zajmować, Józef stanął wraz z innymi do pracy.

    809

    Zostawiwszy stułokciową linę na brzegu, wyjechał w wielkim bacie na morze, wyrzucił prawe skrzydło, macicę, lewe skrzydło niewodu.

    810

    Wrócił duchem do brzegu, drugą linę przywożąc.

    811

    Stanął sam i pierwszy szlę na ramię zarzucił, — za nim białka i dzieci, a nawet matka stara.

    812

    Idąc zaś wstecz a powoli, idąc jedno za drugiem, spokojnie niewód ciągnęli.

    813

    Było bowiem ciężko w macicy i srodze się w niej godne ryby targały.

    814

    Radość opanowała rodzinę.

    815

    Skoro już gruba matnia wytoczyła się w strądy, ujrzeli, iż jest pełna nad podziw.

    816

    Lecz wnet radość powszechna w straszne przemieniła się czucie, gdy wśród wielkich łososi, skaczących w górę po piasku, ujrzeli nieruchomego Litaka.

    817

    Kałem morskim zwalany, a oblepiony kidzeną, z raną krwawą na czole leżał z rozkrzyżowanemi rękami.

    818

    Przyszedł oto nierychło na wołanie Józefa.

    819

    Z głębin morza dalekich, a z bełku przepadłego powrócił, żeby u stopy braterskiej jasne czoło położyć.

    820

    O niespodzianej godzinie.

    *

    821

    Nie umiera nigdy zbrodnia, kiedykolwiek była dokonana, — przed tysiącoleciem, czyli dzisiaj nadedniem.

    822

    Przychodzi po tajemniczą zapłatę o niespodzianej godzinie, jako złodziej.

    823

    Lecz czyliż ma śmiertelny, — jako złodziej, — tylko na echo zbrodni, kiedykolwiek dokonanej, chciwego ucha nastawiać?

    824

    Czyliż ma słuchać tylko dzwonów, które biją z głębin morza, z miast do cna zatopionych?

    825

    Trzeba drugie ucho nastawić na głos dzwonów, bijący z wieży nowej, ze świątyni przyszłości.

    826

    Bo jak w amarantowym kwiecie pelargonii trwa nieprzerwany upał, ruch, pęd, rozwój i życie, a naszym oczom ukazuje się tylko niemy i zastygły stan kwitnienia, taksamo winno być ze stanem wewnętrznym i z formą zewnętrzną człowieka.

    827

    Cierpienie i rozkosz wewnątrz być winny.

    828

    Nazewnątrz winien być stan nieodmienny uśmiechu.

    829

    O, święty, o, boski dzwonie nowy!

    830

    W każdym twoim dźwięku jest więcej, niż było w najbujniejszem marzeniu lat młodych, w najpotężniejszym lat męskich zamachu!

    831

    Jaka w tobie siła, jaka moc, jaka w tobie potęga!

    832

    Przychodzimy na to jałowe wybrzeże z cudownego losów użyczenia, na skutek przedziwnej zapłaty, ażeby zeń uczynić naszej wolności skarb bez ceny.

    833

    Przychodzimy jako spadkobiercy Krzywoustego drużyny.

    834

    Ona po przez lasy przerąbała pierwszą drogę dla cichego apostolstwa synów bożych.

    835

    Ona szła wielkie rzesze słowiańskie wesprzeć o polskie mocarstwo, obronić i zachować.

    836

    My przychodzimy, gdy już rzesze słowiańskie pochłonięte zostały i zniszczone na wieki.

    837

    Przychodzimy, aby szczątek ostatni od zagłady uchronić.

    838

    Lecz brzmi wśród nas ta sama, nowotna po wsze czasy, cantilena radosna.

    839

    Przybywszy na to jałowe wybrzeże, budujemy portowe paliszcza, wprawiamy w ruch nowe koleje, prowadzimy poprzez błota bite drogi i zbogacamy mieszkańców.

    840

    Mowę ich bezcenną zachowujemy od zguby.

    841

    Jakoby z ręki legendarnego kaszubskiego wielkoluda, stolema, który z oxywskiego półwyspu ciskał wielkie głazy w Radłowo, sypią się na radłowskiem pobrzeżu nowe piękne osiedla.

    842

    Strzały armat ze statków wojennych łoskot roznoszą po morzu, po dolinach, po górach, głosząc wszem wobec, iż stopa tępiciela nigdy tu już nie postanie.

    843

    Nie przynosimy tu zbrodni, nie przynosimy przemocy, nie przynosimy tu krzywdy.

    844

    Przynosimy zapomnienie, odpuszczenie i pokój.

    845

    Przynosimy dobro i pracę.

    Przypisy

    846

    Dla uniknięcia niejasności, oraz posądzeń o tworzenie neologizmów, co może się nasunąć wskutek wprowadzenia pewnych nowych nazw i określeń, podaję tutaj miejsce narodzin każdego z tych przybłędów do literackiego, wielkomiejskiego języka.

    847

    Bakort, — lewy bok łodzi. (Bolesław Ślaski. Słownik morsko-rybołówczy, Poznań 1922).

    848

    Bańtka, — mała flądra, Pleuronectes flessus. (Ks. Hieronim Gołębiowski. Obrazki rybackie, Pelplin 1910).

    849

    Bat, — łódź rybacka o jednym maszcie. (Ślaski. Słownik mor. ryboł.).

    850

    Bełk, — kotlina na dnie morza formy leja. (Ślaski. Słownik).

    851

    Bełt, — cieśnina morska. (Samuel Bogumił Linde. Słownik języka polskiego, Lwów 1854).

    852

    Bodór — ość rybacka na węgorze. (Ślaski. Materyały i przyczynki do dziejów… Pucka, Warszawa 1916).

    853

    Boja, — syrena pływająca, Heulboje, gwiździel. (Ślaski. Słownik).

    854

    Brodnik, — niewód pomniejszy do ciągnienia po dnie morza. (Ślaski. Słownik).

    855

    Bujowisko, — morze sfalowane. (Ślaski. Słownik).

    856

    Burta, — bok statku. (Ślaski. Słownik).

    857

    Bryza, — franc. la brise, — lekki a stały wiatr na morzu. (Ślaski. Słownik).

    858

    Bystrz, — prąd morski, nurt. (Ślaski. Słownik).

    859

    Charszcz, czyli wydmuszyca, — roślina do utrwalania piasków nad morzem. (Gołębiowski. Obrazki rybackie).

    860

    Cerkwa, kaszubskie cerkvja, kościół. (Stefan Ramułt. Słownik języka pomorskiego, Kraków 1893).

    861

    Checze, — mieszkanie. (Ramułt. Słownik).

    862

    Darga, — węda na szczupaki. (Ślaski. Słownik).

    863

    Denega, wzburzone morze. (Wosz Budzysz. Nowotne spiewe, Poznań 1910).

    864

    Dorsz, czyli pomuchla, Gadus morrhua, ryba poławiająca się jedynie w głębokich warstwach wschodniego Bałtyku. (Prof. Dr. Antoni Jakubski. Rys biologii polskiego morza, Lwów — Warszawa 1923).

    865

    Drygawica, czyli słęp, — sieć na Wiśle używana. (Ślaski. Rybołówstwo i rybołówcy na Wiśle, Warszawa 1917).

    866

    Dulka, — kołek żelazny w burcie statku do opierania wiosła. (Ślaski. Słownik).

    867

    Duna, — wydma piasku, zaspa, morska góra. (Ślaski. Słownik).

    868

    Głada, — cicha morska toń. (Ślaski. Słownik).

    869

    Gładysa, — stornia gładka, bez kolców, Rhombus laevis. (Ślaski. Słownik).

    870

    Gruntownik, — niewód, po dnie chodzący. (Ślaski. Słownik).

    871

    Gwiździel, czyli boja, — pływająca syrena. (Ślaski. Słownik).

    872

    Hak, — ławica piaskowa w morzu. (Ślaski. Słownik).

    873

    Helmąt, czyli hamulec, — rękojeść, trzon steru. (Ślaski. Słownik).

    874

    Kidzena, czyli webło, — trawa morska, Zostera marina. (Gołębiowski, Obrazki).

    875

    Kiełpie, — łabędzie. (Ślaski. Słownik).

    876

    Kipiel, — wielka fala na morzu, niemiec. Brandung. (Ślaski. Słownik).

    877

    Klin, kliver, foca>, franc. le foc, — żagiel trójkątny na przodzie statku. (Ślaski. Słownik).

    878

    Korczak, — naczynie do wylewania wody. (Linde. Słownik).

    879

    Krążel, czy krężel, — walec drewniany w przęślicy. (Słownik warszawski Karłowicza).

    880

    Kręcicha, — wielki niewód, wyciągany zapomocą kołowrotów. (Gołębiowski. Obrazki).

    881

    Kwacza, — statek rybacki o jednym lub dwu masztach, niem. Quase. (Ślaski. Słownik).

    882

    Łowiszcze, czyli toń, — obszar wód, na którym odbywa się łów siecią. (Ślaski. Słownik).

    883

    Maszopstwo, — spółka rybaków, łowiąca na własny rachunek. (Ramułt. Słownik).

    884

    Mierzeja, — wąski pas lądu, odgradzający zatokę od morza. (Prof. Melchior Neumayr. Dzieje ziemi. Warszawa 1912).

    885

    Mikołajek ametystowy, Eryngium maritinum, niem. Stranddiestel. (Dr. January Kołodziejczyk. Krajobrazy roślinne nad Wisłą. Warszawa).

    886

    Nadburcie, czyli dolban, górna listwa nad burtą. (Ślaski. Słownik).

    887

    Nieobaczkiem, albo z nieobaczka, — niespodzianie, chyłkiem. (Linde. Słownik).

    888

    Nietota, czyli skrzyp, widłak, ślad przedpotopowego wielkokrzewu. (Słownik warszawski Karłowicza).

    889

    Paczyna, — wiosło duże. (Słownik warszawski Karłowicza).

    890

    Paliszcze, — grobla z palów, w dno morza bitych, francusk. estacade. (Kazimierz Mokłowski w Historyi budownictwa drzewnego paliszczami nazywa budowle nawodne). Ponieważ nie posiadamy nazwy na oznaczenie pojęcia estacade, digue molo, — użyłem wyrazu paliszcze.

    891

    Pałasz, — skrzydło drewniane w formie deski, umocowane z boku łodzi dla nadania jej większej ostojności na wodzie. (Ślaski. Słownik).

    892

    Pawłoka, — bardzo cienka tkanina. „Zewlekli Jezusa i oblekli w pawłokę.” „Pawłoką jasną twarz zarzucił”. „Włosy głowy twojej, jako pawłoka królewska”. (Linde. Słownik).

    893

    Płaskoć, — franc. la plage, nadbrzeże. Wyraz, zasłyszany przez Antoniego Sygietyńskiego z ust rybaków nadwiślańskich i używany przezeń, na oznaczenie „plaży”.

    894

    Pławaczka, — łódź. „O, białoskrzydła, morska pławaczko, wychowanico Idy wysokiej, łodzi, bukowa…” (Jan Kochanowski. Odprawa posłów greckich. Chorus).

    895

    Pochodnica, — gwiazda zaranna. „…pochodnica świtu, ta Polaków obronna stella matutina”. (Juljusz Słowacki Zawisza Czarny).

    896

    Podplusk, czy dokład wody, albo szelinga, — fala zalewająca strąd i wracająca do morza. (Ślaski. Słownik).

    897

    Pióro, albo ciągło, — dolna część wiosła, w wodzie zanurzona. „Pióra zowią się końce płaskie u pojazdów”. (Linde. Słownik).

    898

    Płastuga, — flądra, gatunek należący do rodziny płastugowatych, czyli bokopływów, Pleuronectidae. (Prof. Dr. Antoni Jakubski. Zarys biologii polskiego morza).

    899

    Plichta, — przód łodzi z budką dla składania rzeczy. (Linde. Słownik. Ślaski. Słownik).

    900

    Pojazda, — wiosło nieokute. „Przy burtach obu rozsadził pojazdy”. (Klonowicz. Linde. Słownik. Ślaski. Słownik).

    901

    Prysk, — silne bicie bałwanów, wielka fala na morzu. (Ślaski. Słownik).

    902

    Przelewa, — silnie wzdymająca się i opadająca fala. (Ślaski. Słownik). „Gdy bok już czółna nurza się w przelewie, drugi wał dźwignie i nie dał zacichać”. (Linde. Słownik).

    903

    Przewał, — wielki napływ fali. (Linde. Słownik).

    904

    Potycz, czyli socha, — drążek z rozszczepem u góry, wbijany na lądzie do zawieszania sieci. (Ślaski. Słownik. Linde. Słownik).

    905

    Remy, — wiosła nieokute. (Ślaski. Słownik).

    906

    Rewa, — ławica piaskowa, ciągnąca się w morzu, podwodzie. (Ślaski. Słownik).

    907

    Rudel, albo rudło, — „Rudel jest w tyle statkui wychodzi za budę, którym sternik według potrzeby kieruje”. (Linde. Słownik).

    908

    Rufa, — tylna część okrętu. (Linde. Słownik).

    909

    Sady, — ciemno siwy. „Wołków go sadych ciągnęła para”. (Słownik warszawski Karłowicza).

    910

    Siodłaty, — szarawy. „Gęsi szarawe, siodłate i pstre nie są tak użyteczne, jak białe”. (Linde. Słownik).

    911

    Snadzizna, — mielizna, płycizna w morzu, mianowicie przy brzegu. „Z powodu snadzizny Małego Morza…” (Słownik warszawski Karłowicza).

    912

    Spych, — urwisty, obsypujący się brzeg, wiszar, franc. la falaise. (Ślaski. Słownik).

    913

    Stornia, — flądra wyrosła. (Ślaski. Słownik).

    914

    Stroisz, — długa laska, trzon u bodora. (Ślaski. Słownik).

    915

    Strąd, — brzeg morski, zwłaszcza płaski, nadmorze. (Ślaski. Słownik).

    916

    Strona, — wąska smuga wody tuż przy brzegu Wielkiego Morza, pomiędzy progiem a suchą rewą. (Ślaski. Słownik).

    917

    Sustawy, albo stawy, — „Lekarz nam kazał w sustawy uderzyć”. (Juljusz Słowacki. Ojciec zadżumionych).

    918

    Szkuta, — statek wodny. (Linde. Słownik).

    919

    Szor, — bardzo głęboka woda na morzu, w znacznem oddaleniu od brzegów, odznaczająca się ciemną barwą, wart morski. (Ślaski. Słownik). „Woda prze szorem, woda płynie bystro”. (Słownik warszawski Karłowicza).

    920

    Sztymbork, — prawy bok statku. (Ślaski. Sł.).

    921

    Szut, — lina do przytrzymywania dolnego, zewnętrznego rogu żagla w pewnym kierunku do wiatru. (Ślaski. Słownik).

    922

    Szyper, — starszy rybak, przełożony nad maszoperyą. (Gołębiowski. Obrazki).

    923

    Takiel, — olinowanie i użaglenie statku. (A. Kleczkowski. Rejestr budowy gaelony. Kraków 1915).

    924

    Topżagiel, czyli wrona, — mały żagielek u szczytu masztu ponad wielkim żaglem. (Ślaski. Słownik).

    925

    Tram, — belka główna. „Ciężki tram na zranione ramiona Jezusowe”. „Las tramami zarosły”. (Linde. Słownik).

    926

    Uchwat, czyli gryf, — rękojeść, górna część pojazdy, wiosła. (Ślaski. Słownik).

    927

    Wart, — Główny prąd rzeki. „Nurt krzywy i gościniec główny, gdzie ma iść szkuta i dubas warowny, wartem nazywa rotman”. (Klonowicz. Flis).

    928

    Wata, — gęsta siatka rybacka na dwu drążkach. (Słownik warszawski Karłowicza).

    929

    Webło, czyli morszczyna, trawa morska. (Słownik warszawski Karłowicza. Prof. Dr. Jakubski. Rys biologii polskiego morza).

    930

    Wełna, — bałwan morski, fala, wał wodny. „Bóg wzburza morze, a szumią głośno wełny jego”. (Linde. Słownik).

    931

    Wiestka, — baśń, opowieść. „… jest na Wschodzie wiestka, że się w róży kocha słowik”. (Juljusz Słowacki. Zawisza Czarny).

    932

    Więcierz, albo żak, — sieć na węgorze. (Ślaski. Słownik).

    933

    Wik, — Putziger Wieck, Małe Morze. (Ślaski. Słownik).

    934

    Wojo, ster u łodzi. (Ślaski. Słownik).

    935

    Wywłoka, — miejsce na strądzie, przeznaczone dla wyciąganych z morza łodzi. (Ślaski. Sł.).

    936

    Wydmuszyca, czyli wydmuchrzyca, — charszcz, Elymus arcuarius, niem. Strandhafer. (Słownik warszawski Karłowicza. Ślaski. Słownik).

    937

    Zielenica, — przestrzeń wód morskich w niewielkiej odległości od strądu, odznaczająca się piękną zieloną barwą. Głębokość wody w takich miejscach wynosi kilka metrów. (Ślaski. Słownik).

    938

    Zasiąklę, — jeziorko wody stojącej po wylewie, nazewnątrz koryta Wisły. (Ślaski. Rybołówstwo i rybołówcy na Wiśle).

    939

    Zdziar, — wybrzeże, drobnym kamieniem usiane. (Ślaski. Rybołówstwo i rybołówcy na Wiśle).

    Przypisy

    [1]

    lecz. [przypis redakcyjny]

    [2]

    nawałnicy. [przypis redakcyjny]

    x