↓ Expand fragment ↓Jakiż Szopen i Wagner mógłby oddać to bolesne wezbranie wód u stóp skał Tatrzańskich, które...
↑ Hide fragment ↑Jakiż Szopen i Wagner mógłby oddać to bolesne wezbranie wód u stóp skał Tatrzańskich, które łączą Polskę i Sybir, kędy mrocznieją widma idące w lody północne sybirskiej katorgi —!
Łódź płynie mimo skał Ornaku, o których wie Ariaman, iż tam jest wejście do polskiego Inferna.
Któż jemu nada wyraz?
Gdyby piekło mogło się wysłowić, byłoby już zbawione.
↓ Expand fragment ↓Słowiki śpiewały tak cudnie! chciało się wierzyć, iż można być jeszcze szczęśliwym — należy tylko nie...
↑ Hide fragment ↑Słowiki śpiewały tak cudnie! chciało się wierzyć, iż można być jeszcze szczęśliwym — należy tylko nie wchodzić w te piekła podziemne życia polskiego, w tę grozę zamczyska Królewny, która zapadła w letarg od jednego ukłucia wrzecionem w nieszczęsne serce, zakochane w tym, co nie istnieje.
↓ Expand fragment ↓Mrowiący się ludzie byli okryci w jakieś dziwne peleryny, mieli na szyjach powrozy.
Ksiądz ich...
↑ Hide fragment ↑Mrowiący się ludzie byli okryci w jakieś dziwne peleryny, mieli na szyjach powrozy.
Ksiądz ich błogosławił Ostatnim Namaszczeniem.
Ale jedni z nich rzucali się, jak dzikie, zamknięte zwierzęta, do krat, które ich przedzielały od wolności i na tych kratach w wariackim krzyku zawisali…
Trzeba było siłą odrywać stężałe, krwią napłynione palce.
Inni czekali na swą śmierć jak automaty. Inni jak twarde posągi.
Bajecznymi byli chłopi, którzy przebierali się w stare sukmany, aby nowe odesłać do domu.
Niektórzy byli radośni, mówiąc, że im wszystko jedno, aby tylko królować z Panem Jezusem!…
…Masy były podobne do stada zwierząt, spędzonych dla tej chwili, którą ludzie w dobrobycie znieczuleni uważają za tak normalną. Tylko że ucztującym był tu Szatan. Nie było go widać — lecz to on zapewne strącał granitowe sześciany i kłody drzew, zebranych na budowlę świątyń myśli. Przywiązani łańcuchami do tych ciężarów budowniczowie toczyli się ze stromych gór, miażdżeni, jelitami owijając krzewy i pnie.
W tym strasznym Kolizeum siedział pośrodku błazen i grał na dudkach, a piosenki jego opiewały lubieżne ekstazy ludzi wieszanych lub tak bitych, że aż odpadały płuca. Na domiar ohydy były tu iluzjony, teatrzyki bezwstydne, knajpy, lupanary i kaplice. Niebem tu była nicość. Istotnymi ołtarzami tępa, potworna samowola jednych ludzi nad innymi. Wszelka wiara w wędrówkę dalszą duszy wydawała się tu matołkową, baranią fantazją. Wszelkie hasło braterstwa ludów niezdarną, niezabawną prowokacją. Najstraszniejszym było to, iż w tym Piekle wszyscy mieli oczy wypalone… omackiem brano męczonych, omackiem wstępowano na schodki. Ariaman podszedł do kogoś, kto mu się wydawał naczelnikiem.
Nim wyrzekł słowo lub spróbował obrony, rozległ się głos krótki, lecz dobrze skądsi znany: — Bierzcie go! —
Wzniosły się bierwiona wydarte z szubienic, żelazne pręty wyłamane z krat — tłum otoczył groźny, dyszący, wściekły.
— Czyńmy sąd nad nim — rzekł tenże głos w ciemnościach.
Ariaman wyrwał palącą się żagiew robotnikowi i oświetlił czerwoną płachtę na głowie kudłatej i niewątpliwie zamaskowanej.
— Tyżeś jest Ariaman, który naród tumani?
— Jam jest Ariaman, który narodu nie tumani.
— Nie wieszli, że nie ma innej rzeczywistości nad społeczeństwo: w nim powstały wierzenia, mity, w nim zbudziła się moc nowego robotniczego prawodawstwa!
— Jest jeszcze inna rzeczywistość, wobec której każde społeczeństwo jest tylko mrowiskiem na pustyni, gdzie wirują gwiazdy.