Usposobienie jego wewnętrzne było szare i znużone. Czuł mimo woli jakiś przesyt i wspomnienie ciała Klary, które go prześladowało, było mu wstrętne nad wyraz wszelki.
Spotkał ją w Saskim Ogrodzie przechodzącą z córeczką. Nie rozumiał, dlaczego coś go pchnęło ku dziecku, które było krwią jego krwi, jego własnym płodem.
Lecz mała — rozkapryszona, zdenerwowana, odwróciła się, nie chcąc się przywitać z „panem”. Chciał nalegać, schylił się, aby ująć ją za rączkę, pragnąc dotknięciem się tego świeżego, dziecięcego ramienia obronić przeciw jakiejś tęsknocie, która go trawiła.
Lecz niańka ujęła dziecko, wołając:
— Sewerciu! Patrz… tata idzie!…
Dziecko odwróciło główkę i wyciągnęło ręce w stronę nadchodzącego mężczyzny.
Seweryn cofnął się i przeszedł szybko, zamieniając lekki ukłon z przyjacielem.