Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do specjalnych publikacji współczesnych autorek i autorów wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur.
Theme
Samobójstwo
in work
Ludzie bezdomni
↓ Expand fragment ↓Objawia się we mnie jakieś od Boga czy od bóstwa pochodzące zjawisko… Zdarza się to...
↑ Hide fragment ↑Objawia się we mnie jakieś od Boga czy od bóstwa pochodzące zjawisko… Zdarza się to ze mną począwszy od dzieciństwa. Odzywa się głos jakiś wewnętrzny, który, ilekroć się zjawia, odwodzi mię zawsze od tego, cokolwiek w danej chwili zamierzam czynić, sam jednak nie pobudza mię do niczego…
To, co mnie obecnie spotkało, nie było dziełem przypadku; przeciwnie, widoczną dla mnie jest rzeczą, że umrzeć i uwolnić się od trosk życia za lepsze dla mnie sądzono. Dlatego właśnie ów Dajmonion, ów głos wieszczy nie stawił mi nigdzie oporu.
Mimo to żądał koni.
Ledwie wyjechał za bramę, ujrzał powóz, co koń skoczy, w tumanach kurzu, bocznymi drogami pędzący w stronę jego mieszkania. Myślał, że to konie ponoszą… Kazał swemu furmanowi stanąć i czekać.
Tamten pojazd wypadł na szosę i gnał co pary w koniach. Gdy obok przelatywał jak burza, Judymowi udało się spostrzec, że siedzi w nim tylko furman na koźle. Człowiek ten coś krzyczał.
O jakie ćwierć wiorsty zdołał zatrzymać swe konie i nawrócić. Płaty piany padały z ich pysków, powóz okryty był szarą masą pyłu. Furman krzyczał:
— Pan… inżynier…
— Kto taki?
— Pan inżynier!
— Korzecki?
— Tak, pan… Korzecki…
Judym wysiadł ze swego powozu i ruchem instynktownym skoczył w tamten. Konie poleciały znowu jak huragan. Patrząc na ich mokre kadłuby lśniące się w burym kurzu, Judym myślał tylko o tym, jak piękną jest taka jazda. Było mu dobrze, miło, pysznie, że to po niego mianowicie pędzono z taką furią. Rozparł się, wytężył nogi…
Zanim zdążył przejść do jakiegokolwiek innego uczucia, powóz stanął przed mieszkaniem.
Jacyś ludzie rozbiegli się.
Ktoś przytulił się do ściany na schodach, aby nie tamować drogi. Drzwi były otwarte.
W drugim pokoju, na sofie, która służyła za łoże gościnne, leżał Korzecki w ubraniu, okropną masą krwi do szczętu zwalanym.
Głowa jego była rozstrzaskana.
Na miejscu lewej części czoła i na całym lewym policzku stała kupa krwi stygnącej.
Judym rzucił się do tego ciała, ale natychmiast wyczuł, że ma przed sobą zwłoki. Serce nie biło. Rozstawione palce jednej ręki były twarde i czarne jakby z żelaza.
Doktor przymknął drzwi i bezmyślnie usiadł. Huk rozlegał się w jego głowie i trzask kopyt, w galopie pędzących po twardych kamieniach. Trzask kopyt, w galopie pędzących po twardych kamieniach…
Oczy szły leniwie z przedmiotu na przedmiot.
Wszystkie sprzęty były rozwarte i odzież z nich wywalona. Oto nie zamknięta szufladka stołu. Leżał tam wielki atlas anatomiczny. Rozłożony był na karcie z wizerunkiem głowy.
Od tyłu czaszki ku przodowi szła grubo naprowadzona czerwonym ołówkiem kresa w kierunku lewego oka. Tuż przy niej były kilkakroć wypisane jakieś cyfry i literki.
Judym odrzucił ten atlas i usiadł w kącie. Był tam rodzaj niszy między dwiema szafami.
Tyle razy widział już śmierć, tyle razy badał ją jak zjawisko… Dziś pierwszy raz w życiu spostrzegał niby to rysunek jej istoty. I oddawał jej pokłon głęboki. Linia czerwona ze strzałką u końca swego zdawała się zbliżać, i rzecz dziwna, przypominała tę wskazówkę na wodzie zawaliska widzianą tamtej nocy. Drżenie tajemnicze przejmowało go w najgłębszej komorze serca, jakby miał usłyszeć bicie okrutnej godziny.
Stefan Żeromski, Ludzie bezdomni, Ludzie bezdomni, tom drugi